Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściągnął z łóżka, — jedną z tych rozmów, kiedy jeden mówi, a drugi milczy. Jak na złość wczoraj, Halcew na uroczystości rodzinnej u młodszego buchaltera wypił buteleczkę jarzębiaku i wróciwszy o trzeciej do domu, położył się spokojnie spać. Dowiedziawszy się z ust Synicyna, że dalwerzincy nie wyszli do pracy, próbował był obronić się całkiem rozumną uwagą: nie może wszak każdej nocy siedzieć w kotlinie, lecz Synicyn spojrzał na niego tak wymownie i takim niezwykłym w jego ustach, nieprzyzwoitym zwrotem scharakteryzował pracę komitetu budowlanego, że Halcew więcej nie zabierał głosu, postanawiając w duchu niezwłocznie postawić na nogi wszystkie robotnicze komitety.
W przeciągu trzech godzin meeting był przygotowany.
Wchodząc na kupę kamieni, która miała zastąpić trybunę, Halcew czuł żywiołowy przypływ krasomówstwa. Umiał agitować, mowę swą przygotował w drodze i bał się tylko jednego, jakby to w zapale, nie wyprowadzić dezerterów z równowagi. To się z nim zdarzało, w tym względzie miał już nawet naganę.
Wypowiedział mowę dobrą, treściwą, słuchaczy zjechał przyzwoitemi klątwami, zahaczył o promfinplan, zauważywszy, że brygada komsomolska przewyższyła swe zobowiązania na jedenaście kubometrów. Gotowe zdania, takie, jakie redagowały gazety, wylatywały z niego, jak z automatu: i likwidacja kułactwa jako klasy, i sześć warunków, i owładnięcie techniką.