Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tam poszłam. Wierzyłam w tę historję z basmaczami i Afganistanem. Wiedziałam, że po usunięciu go z partji, nie pozostanie mu nic innego, jak puścić sobie kulę w łeb. Tak czy tak, tej nocy będzie aresztowany. Sądziłam, że skończy ze sobą, nie czekając na aresztowanie, i poszłam spędzić z nim tę noc. Tyle razy prosił mnie, bym od ciebie odeszła i żyła z nim. Wiem, że mnie rzeczywiście kocha, więcej, niż kto inny. Nie związałam się z nim dlatego, że specjalnie mi się nie podobał. Lecz tak długo wodziłam go za nos, zostawiając mu zawsze iskierkę nadziei, że zdecydowałam — nie ubędzie mi od tego, a człowiekowi mogę dać przed śmiercią kilka godzin szczęścia. Przyszłam do niego i powiedziałam mu, że zostanę u niego na noc. Ucieszył się w pierwszej chwili, później mnie zapytał — czy wierzę w jego winę, czy nie? Powiedziałam, że jestem pewną jego winy, ale to mi nie przeszkadza spędzić z nim ostatnią noc. Niechybnie, pomyślał, że go bardzo kocham. I odmówił. Rozumiesz, odmówił. Powiedział mi prosto, że nie chce, bym się z nim związała, będąc pewna jego zdrady. Nie ma nawet zamiaru zabić się. Wie, że jest niewinny, i wcześniej czy później, potrafi tego dowieść. I tylko wówczas, gdy zmyje z siebie tę plamę, będzie czuć się godnym posiąść mnie... Wiem, jest w tem dużo naiwności i wschodniego romantyzmu. Mógł doskonale mnie posiąść i następnie udawadniać swej niewinności. Lecz on myślał, że biorąc mnie, brałby twoją żonę, żonę człowieka, który usunął go dzisiaj z partji, i nie chciał skorzystać z tej swoistej zemsty, która mu sama lazła do ręki. Przewyższył się szlachetno-