Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I z memi sprawami dam sobie jakoś radę bez twej pomocy.
— Nie chciałem iść przeciwko tobie, towarzyszu Synicyn. Zmuszasz mnie sam.
— A ty, jeżeliś taki pewny swej słuszności, idź prosto do CK Tadżykistanu. Tylko mniej gadaj i nie próbuj nikogo zastraszyć. Jeżeli wszystkie twe dowody będą się ograniczać do samej tylko pustej gadaniny, szybko cię przywołamy do porządku. No, a teraz nie zajmuj mi czasu.
Był rozdrażniony, a dzisiaj trzeba było być bardzo spokojnym. Rozmowa z Nusreddinowym wykoleiła go nieoczekiwanie. Ten chłopaczek, którego on prowadził w ciągu pięciu lat, jak młodszego brata, ciesząc się z każdego jego powodzenia, — ośmielał się teraz występować przeciw niemu z jakiemiś tam głupstwami, dawać mu rady i wskazówki, wypowiadać mu wojnę. Synicyn pomyślał o niewdzięczności tych bronzowych malców i natychmiast siebie zganił. W rzeczy samej, wszystko, co uczynił dla tego chłopaka, było jego elementarnym, partyjnym obowiązkiem.
Włożywszy papier do teki, Synicyn wyszedł z partkomu. Musiał pomówić z Morozowym w kilku sprawach, wymagających natychmiastowej decyzji.
W jurcie, oprócz samego Morozowa, zastał Kirsza, Murriego i niskiego, starannie ubranego technika „napewno ze szlachty", służącego Murriemu za tłomacza. Technik siedział bez zajęcia i z zapałem dłubał sobie w zębach. Murri objaśniał coś po angielsku Kirszowi. Morozow, rozumiejący piąte przez