Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie przyjdziesz?
— Ratujcie!
— Co to takiego? To pan, towarzyszu Krygier? — na stopniach werandy stał Synicyn.
Krygier puścił rękę Niemirowskiej.
— Mam wrażenie, że jest pan poprostu pijany i nadużywa pan swej siły – powiedział Synicyn. — I myli się pan, przypuszczając, że nikt nie może mu przeszkodzić popełnić gwałt. Zostaw pan w spokoju tę obywatelkę i natychmiast odejdź pan stąd. Porozmawiamy później, gdy będzie pan trzeźwy.
Synicyn zwrócił się ku Niemirowskiej.
— Może pani odejść. Towarzysz Krygier zadużo się napił i się zapomniał.
— A panu co do tego? — nasrożyła się nagle Niemirowska. — Niech pan się nie miesza w cudze sprawy. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Idę, gdzie chcę. Niech pan patrzy lepiej za swoją żoną. Jestem pełnoletnia i obejdę się bez opiekunów. Idziemy, Krygier!
— Wołała pani na pomoc, przechodziłem obok i sądziłem, że potrzebuje pani istotnie pomocy. Na przyszłość niech pani załatwia swe prywatne sprawy w pokoju i nie krzyczy na całą ulicę.
Odwrócił się szorstko i znikł w ciemności.