Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie. Po pierwsze, jestem pewną, że nasza pustynia — jak ją pani nazywa — lub raczej budowa na tej pustyni nie jest podobną do żadnych kapitalistycznych Clondyków. A następnie, dla mnie, to wszystko, co się tu robi, jest istotnie nader ciekawe i godne podziwu.
— Pani zawsze mówi takimi gotowymi frazesami?
— Co-o?
— Ja mówię, że to wszystko jest nudne.
— Co nudne? Czuć się zawsze sowieckim człowiekiem?
— To, co pani mówi, to wszystko — alfabet.
— Tak, tego alfabetu, staram się nigdy nie zapomnieć.
— Jedna rzecz — nie zapominać, a druga — powtarzać na każdym kroku. Niech pani się na mnie nie obraża. Jestem od pani, przynajmniej, o dziesięć lat starszą. Przez życzliwość mówię.
— Poco ten ton macierzyński? Nie jest z tem pani do twarzy. Może pani być spokojną: zasadniczo, nie obrażam się na nikogo.
— Co za zadziwiające i kategoryczne zasady na wszystkie życiowe okoliczności! Bardzo to chwalebne. W pani wieku nie mogłam się już tem pochwalić: zostawiłam je wszystkie w siódmej klasie.
— Chce pani przez to powiedzieć, że życie bez zasad można uczynić zasadą?
Chciażby... Zresztą, zostawmy to... Niech pani lepiej opowie coś o swoich amerykanach?