Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wie pan, że nie jestem amatorem pijatyk.
— Jaka tam pijatyka, — powiedziałem panu, pożegnalna kolacja. Ja wyjeżdżam, koniec końców pluję na wszystko, ale dla pana, jeżeli pan postanowił tu zostać, niema sensu psuć stosunków. Szczególnie, że mieszka pan obok; jeżeli pan nie przyjdzie, będzie to wyglądać jak demonstracja.
— Dobrze, pomyślę.

Korzystając z przerwy obiadowej, Połozowa poszła na poszukiwania Synicyna. Nusreddin zakomunikował jej, że Synicyn pilnie ją woła do siebie. Ani w partkomie, ani w zarządzie odcinka Synicyna nie znalazła. W drodze powrotnej wstąpiła do jego mieszkania, ale i tu go nie było. Walentyna Władimirowna, zaproponowała jej poczekać: powinien wkrótce nadejść.
— Ja sama na niego czekam. Niech pani siada. Mogę poczęstować panią herbatą.
— Dziękuję, nie chcę.
Połozowa usiadła na taburecie. Synicyną znała ona mało. Słuchy, które szły na budowie o żonie sekretarza partkoma, nie nastrajały Połozową specjalnie życzliwie.
— Nie przeszkadzam pani?
— Nie. Czytałam książkę. Akurat z amerykańskiego życia. Jack London. Wie pani, zdaje mi się, wszystkie te Clondyki, podobne są właściwie do naszej pustyni.
— Pani tak sądzi?
— A pani nie?