Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, proszę, mister Clarke. Będzie to bardzo wskazane.
Połozowa wystąpiła naprzód:
— Towarzysze, przyjechał do nas z Ameryki na budowę inżynier Clarke, który będzie tu pracować na pierwszym odcinku. Chciałby on powiedzieć wam kilka słów i prosi o chwilę uwagi.
Harmonja umilkła.
Robotnicy podnieśli się i rozsiedli się na narach, ci, co dalej siedzieli, przysunęli się bliżej, przyglądając się gościowi w krótkich spodniach. Nastała cisza.
— Niech pan mówi — popchnęła Połozowa Clarka.
Clarke z zakłopotaniem odkaszlnął i odezwał się niegłośno po angielsku:
— Robotnicy, ja rozumiem, że bez tytoniu ciężko jest palaczowi. Ale wszak przez to, że nie będziecie pracować — nic się nie zmieni. Tytoń się przez to nie zjawi, a robota będzie stała. Bądźcie rozsądni i nie czyńcie trudności administracji. Byłem wczoraj obecnym na naradzie, gdzie się mówiło o zagadnieniach transportu i wiem, że chwilowe trudności z zaopatrzeniem spowodowane są nie przez niedopatrzenie, a rzeczywiście wynikają z fizycznej niemożliwości obsłużenia całej budowy przy pomocy nader ograniczonego sprzętu komunikacyjnego. Nie twórzcie zbędnych trudności i wyjdźcie na robotę...
Umilkł, chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz zapomniał i nie powiedział nic więcej.
— Towarzysze! — zastanowiwszy się chwilę,