Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nadrobimy opóźnienie. Pociąg szedł wolno i znowu długo przystawał na stacjach. Nie pytałam więcej, która godzina. Rozumiałam, że opóźnienie nasze nie zmniejsza się.
Nienawidziłam w tej chwili maszynisty. Gdy pociąg stał, aby nie myśleć o celu głupiej mej podróży, przedstawiałam sobie, co robi w tym czasie nienawistny maszynista. Oto schodzi z parowozu. Dawno jedzie po tej linji, na każdej stacji ma znajomych. Oto do nich zachodzi. Rozpytuje o nowiny. Stawiają przed nim herbatę z konfiturami. Pije niezmącenie, wolno. Prosi potem o drugą szklankę, potem trzecią, a pociąg stoi. Wreszcie napił się, dowiedział się szczegółowo o wszystkich zdarzeniach. Pociąg rusza.
Nienawidziłam wszystkich naczelników stacji: po drugim dzwonku długo jeszcze mitrężyli, dopóki nie dawali gwizdku do jazdy.
Nienawidziłam dróżników, wychodzących niespodzianie przed drogę z czerwoną chorągiewką, znamionującą nie rewolucję, lecz nowy dłuższy postój.
I gdy jeden z pasażerów, obudziwszy się, zapytał drugiego — która godzina i ten, wyjąwszy zegarek, spokojnie zakomunikował: szósta, a myśmy stali w polu, daleko, od Moskwy, — ja, aby nie rzucić się na tego pasażera i nie rozbić mu głowy jego własnym zegarkiem, wzięłam mały palec lewej ręki i powoli wykręciłam go, dopóki nie przybrał poziomej lińji. Potem, i tego dnia i następnego, długo usiłowałam wprawić go, lecz nigdy już nie wrócił na swe miejsce.
Jakeś ty był podobny do mnie, Nik, dzisiaj, po twem nieudanem posiedzeniu! Przekonałeś się, że