Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mięśnie nasze i nerwy zasłużyły na dobry odpoczynek.
Ale czy podobna odpoczywać?
Chmury potwornemi cielskami zaległy doliny i wszystkie ich zatoki pęczniały widocznie ku górze, gęstniały, i coraz węższym kręgiem nas ściskając, groziły zalaniem całéj okolicy.
Jesteśmy jeszcze nad niemi, ale trzeba się przez nie przedrzéć, aby dojść do Szmeksu. A tu już godzina szósta — ciemność nocy pokryje wkrótce mroczne chmurzyska i obleje nas ćmą niebezpieczną.
We mgle górskiéj, czasami nawet w dzień nie widać o trzy kroki i trzeba całemi godzinami w niéj siedziéć, drżąc z zimna, aby tylko fałszywego kroku nie postawić.
Nocować — na kamieniach, bez drzewa i wody, także nie podobna — więc dłuższy odpoczynek był niemożliwym.
Zbiegamy po piargach i wpadamy w chmurę. Mrzy ona ciemniuteńkiemi kroplami. Widok bardzo ograniczony. Wpadliśmy w coś w guście ruin zamku, stąpamy jakby po resztkach zburzonych schodów, z których tylko obie ściany pokruszone zostały Daléj tylko szara mgła a gdzieniegdzie wyskakują czarne wieżyska.
Nieprzenikniony mrok szary pochłonął wszystko płaskie i niewyraźne, a tylko to co śmiało wyodrębniało się od otoczenia wydobyło się na jaw.
Fantastyczność nagrodziła za ściśnienie widoku.
Już dészcz pada. Już leje. Już potoki drogę