Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgoła na mnie. Wybiegały po dwie z barwnej gromady, okręcały się na bosych nogach i w jakiemś coraz dzikszem zapamiętaniu rzucały w tył głowami, wyginając grzbiet i prężąc piersi wyniosłe. W palcach klaskały im kastanietty, z ust na wpół rozwartych wydzierał się czasem okrzyk tłumiony, namiętnością nabrzmiały!
Oto padają już znużone; jedna z nich, dziewczę może szesnastoletnie, o ruchach młodej pantery, rozciągniona na ziemi nachyla sobie gąsior wina do ust... Nowa para wybiegła. Gonią się, zwijają, łączą. Kastanietty słychać ciągle, wybijające takt gitarze. Chwyciły się rękoma, wysoko nad głowy wzniesionemi: szalona wyuzdana pantomina miłosna! Jedna z tancerek osuwa się na kolana, niby mdlejąca, druga w opętańczym wirze krąży około niej, ręce ku niej wyciąga. Zerwała się. Padły sobie na pierś i odtrąciły się, jak dwie kule bilardowe, — słychać suchy, histeryczny śmiech, krążą znowu, wirują, gną się i przechylają — a nowa para już się do tańca podrywa.
Wkońcu wir się zrobił ogólny, szalony. — Obłędne koło rozognionych, ruchliwych ciał, piersi dyszących, błyskających oczu i białych zębów, pośród krwawych, uśmiechem rozchylo-