Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stości, istotnym i jedynym przedmiotem nienawiści, był tylko człowiek, który nimi władał, a teraz przecie lud swój już opuszczał, cień jego złowrogi znikał z nad umęczonego kraju i z nim zniknąć powinny wrogie, dotychczasowe uczucia, zawitać przyjaźń i pokój.
Prawie nie odczuwaliśmy trudów pochodu, bo droga szła przez kraj tak piękny, jakiego dotąd nie widziałem w życiu. Aż wkońcu dotarliśmy do stołecznego miasta.
Wodzowie nasi przygotowani byli stoczyć walną bitwę, co zdawało się prawdopodobniejszem jeszcze ze względu na olbrzymią ludność, — gdyby — podobno stawał jeden człowiek na dwudziestu, — już utworzyliby pokaźną armię. Ale obawy okazały się na szczęście płonne. Tym razem uznano widocznie szkodliwość zasady poświęcania tysięcy głów za jedną a szaloną.
Dotychczasowemu panu dawano tem do zrozumienia, że odtąd na siebie tylko może liczyć.
Zresztą, podług najświeższych, trwożnych jeszcze i niepewnych wieści, sam dobrowolnie oddał się w ręce Anglików.
Zatem bramy Paryża na rożcież przed nami otwarto, co mnie osobiście uradowało w szczególniejszy sposób, gdyż przedtem jeszcze modliłem się żarliwie w duchu, by bitwa pod Waterloo była ostatnią, w której przyjmowałem udział...
Jednak w Paryżu znajdowało się podówczas mnóstwo ludzi szczerze przywiązanych do Boney’a i do jego sprawy.
Nic tak bardzo dziwnego, jeśli wspomnieć sławę, w jaką przyoblekł dumną, koronę fran-