Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kie” serca do krwawych zapasów. A przecież stało ich teraz dwadzieścia tysięcy!
Co więcej, — nasze własne wojska składały się przeważnie z żołnierzy, z milicyi i nowo-zaciężnych rekrutów, gdyż kwiat zaprawnych w boju pułków i bohaterów z czasu walk hiszpańskich znajdował się obecnie na okrętach, wśród niepewnych fal niezmierzonego Oceanu i żółwim krokiem wlókł się z powrotem, po zażegnaniu jakiegoś bezsensownego zatargu z amerykańskimi krewniakami.
Mieliśmy tylko niedźwiedzie czapy gwardzistów, pod postacią dwóch potężnych brygad, — barwne mundury Highlander’ów, błękit legii niemieckich, w czerwień przybrane liniowe wojska brygady Pack’a, brygady Kempt’a, wreszcie w sznur wydłużony rozsypane zielone sylwetki karabinierów, wysuniętych na czoło sprzymierzonych armii.
Każdy z nas wiedział, że to są ludzie zdecydowani na wszystko i gotowi na bohaterską walkę bez względu na niebezpieczeństwa, że przewodzi im człowiek posiadający w genialnym stopniu zdolność wyzyskiwania najgorszych pozycyi.
Od strony Francuzów płynęły tylko mgły milczące i szły złotawe mrugania biwakowych ogni, — tu i owdzie na pochyłości czerniły się gromadki jeźdźców. Nagle zagrzmiały trąby i w mgnieniu oka napełniły dolinę rozgłośnem, nieulękłem graniem.
W tej samej prawie chwili z poza wzgórzy wystąpiła niewidzialna dotąd armia i jęła spuszczać