Strona:A. Kuprin - Miłość Sulamity.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na drodze, której biel lśni się samotnie pośród ciemnych krzewów i drzew w szarej mgle świtu. Luby snadź nie doczekał się i odszedł — i nawet kroków jego nie słychać. Księżyc jakoby zmniejszył się, pobladł i wzbił się ku górze. Na wschodzie ponad falami gór ozięble różowi się niebo przed świtem. Wdali widnieją białe sznury domów Jerozolimy.
— O, luby mój!Królu życia mojego! — woła Sulamit w zmrok mgły. Otom jest tutaj! Czekam cię... wróć!
Ale nikt jej nie odpowiada.
— Pobiegnę, biedna, po drodze, dogonię lubego“ mówi do siebie Sulamit. Pójdę do miasta, będę szła po ulicach, po placach dzielnicy i znajdę tego, kogo kocha dusza moja! O, gdybyś ty był bratem moim, który ssał pierś matki naszej! Spotkałabym cię na ulicy i całowałabym cię, i nikt by mnie za to nie sądził. W ięłabym cię za rękę i wiodłabym cię do domu mej matki. Tybyś mnie uczył, a ja poiłabym cię sokiem jabłek granatu. Zaklinam was córy Jerozolimskie, jeżeli spotkacie kędy lubego mego, powiedzcie mu, że mię dotknęła strzała jego miłości.