Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zależy od tego, żeby wyszedł, zanim mgła rozłoży się na ścieżce.
Ponad nami noc była cicha i pogodna. Gwiazdy migotały chłodnym blaskiem, a półksiężyc oblewał cały krajobraz łagodnem, bladem światłem.
Przed nami wznosiła się ciemna masa domu, z dachem najeżonym kominami, odcinającemi się ostro na tle osrebrzonego nieba. Szerokie smugi świetlane padały z okien parterowych na sad i wydłużały się od moczarów. Nagle jedna z nich zgasła. To służba opuściła kuchnię. Pozostała tylko lampa w jadalni, gdzie dwaj mężczyźni, gospodarz-morderca i gość, nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa, gawędzili jeszcze, paląc cygara.
Z każdą minutą białe obłoki, zakrywające połowę moczarów, przysuwały się bliżej domu. Już pierwsze cienkie płatki waty kłębiły się dokoła padającej z okna smugi świetlanej. Dalsza część muru była już niewidzialna, a drzewa zaczynały znikać za białym tumanem.
Niebawem obłoki mgły podpełzły z dwóch stron pod oba rogi domu i złączyły się, tworząc gęstą falę, na której wyższe piętro i dach unosiły się, niby dziwaczny okręt na mistycznem morzu.
Holmes uderzył pięścią w skałę, która nas zasłaniała, i tupnął niecierpliwie.
— Jeśli sir Henryk nie wyjdzie za kwadrans, ścieżka zniknie we mgle. Za pół godziny nie zdołamy już dojrzeć własnych rąk przed oczami.
— Możebyśmy cofnęli się nieco dalej na wzgórze?
— Dobrze... tak będzie istotnie lepiej.
Tak więc w miarę, jak morze mgły płynęło dalej, cofaliśmy się przed niem, aż wreszcie by-