Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za kawalera, pani Lyons liczy niezawodnie, że się z nią ożeni.
— A gdy się dowie prawdy?
— Zyskamy w niej sprzymierzeńca. Przedewszystkiem zatem musimy się z nią zobaczyć... obaj, i to jutro. Ale, Watsonie, czy nie uważasz, że zadługo trwa twoja nieobecność na stanowisku? Powinieneś już być w Baskerville Hallu.
Ostatnie purpurowe blaski zagasły na zachodzie — noc zaszła na moczary, a na fiolecie nieba roziskrzyły się tu i ówdzie pierwsze gwiazdy.
— Jeszcze jedno pytanie — rzekłem, wstając. — Nie powinniśmy mieć dla siebie wzajemnie tajemnic. Co znaczy to wszystko? Do czego zmierza Stapleton? Jaki jego cel?
— Morderstwo, Watsonie, — odpowiedział Holmes zniżonym głosem — wyrafinowane, rozmyślne, z zimną krwią wykonane morderstwo. Nie żądaj odemnie szczegółów. Zasnuwam sieć dokoła mordercy, podobnie, jak on dokoła sir Henryka, a dzięki twojej pomocy, mam go już prawie w ręku. Jedno tylko grozi nam niebezpieczeństwo: może nas zaskoczyć i wymierzyć cios, zanim będziemy gotowi do walki. Jeszcze dzień jeden, dwa najwyżej, a będę miał wszystkie dowody; tymczasem zaś ty czuwaj nad baronetem równie troskliwie, jak czuwa kochająca matka nad chorem dzieckiem. Twój wyjazd dzisiejszy był konieczny, a mimo to wolałbym, ażebyś nie był opuszczał sir Henryka. Słyszysz!...
Okropny krzyk — krzyk trwogi śmiertelnej i przerażenia rozdarł panującą dokoła na moczarach ciszę. Krew w żyłach ścięła mi się lodem.