Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci na myśl, że te meduzy mają w sobie zmagazynowane doświadczenie wielu wieków, a takie doświadczenie, ten kapitał intelektualny poucza, że wszelki pęd, wszelka aktywność, to tylko marnowanie sił i bezrozumne harce w zamkniętej klatce?... Zresztą... dajmy temu spokój. Pozwól, że zaproponuję, byśmy poszli na obiad.
Urusow wtrącił jeszcze jakiś żart i wyszli razem. Po drodze Henryk opowiadał o swoich wizytach. Umyślnie mówił zupełnie innym tonem, jakby dla zaznaczenia, że łaskawie pozostawia na uboczu swoje lekceważenie dla „meduz“. Stefan doskonale to wyczuł.
— Głupi dzieciak — myślał — działa mi na nerwy. I ta nieznośna, cielęca pewność siebie.
Zjedli obiad w pobliskiej restauracji, po czym Urusow pożegnał się, a Henryk odprowadził brata do domu.
— I ja pójdę — uścisnął mu rękę — telefonowałem do Karskich i zapowiedziałem się na piątą.
— Do widzenia.
— Aha, jeszcze jedno, byłbym zapomniał: pani Bogna prosiła byś koniecznie wstąpił do niej. Ma jakiś ważny interes.
— Interes? — zdziwił się Stefan.
— Tak powiedziała.
— Dobrze, dziękuję ci.
— Ale najpierw zadzwoń, gdyż chce rozmówić się z tobą w cztery oczy. Do widzenia.
Stefan wrócił do domu nieprzyjemnie podniecony. Przez dobrą godzinę rozmyślał nad tym, czego chce odeń Bogna. Na pewno nie mogło to być nic osobistego. Zresztą wyraźnie zaznaczyła, że chodzi o interes. I to pilny. Zatem rzecz dotyczy prawdopodobnie Malinowskiego.