Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może pan śmiało mówić — rzeczowym szeptem odpowiedziała pani Prekoszowa.
— Czy nie zauważyła pani u pana Borowicza recesyj antynomicznych w deflagracjach sensualnych?
Borowicz nareszcie poznał Urusowa i z trudem stłumił śmiech.
— A może apercepcje metafizyczne w konglomeracie dywagacyj emocjonalnych?
— Eee... skądże ja mogę wiedzieć — niezdecydowanie zaprzeczyła pani Prekoszowa — ja tam po cudzych walizkach nie szperam.
— To źle. W inkryminowanych predyspozycjach cerebralnych kryją się nieraz eufemistyczne namiastki kompleksów psychicznych, ekwiwalenty fantasmagorycznych efemeryd sensualnej ambiwalencji!
— Te, co też pan mówi! Co do seksualnej... to nie. Stanowczo nie. Żadne efemerydy u pana Borowicza nie bywają. Chyba że na mieście...
— Tak?... W każdym razie ostrzegam panią przed fluktuacjami infernalnymi w okresie klimakterium. Dekadencja w układzie cerebralnym może wywołać amnezję maniakalną i atrofię biofreniczną!
— Matko najświętsza — jęknęła pani Prekoszowa.
— Tsss... dziękuję pani. To wystarczy.
Jednocześnie zapukał do drzwi.
— Co ty wyprawiasz z tą kobietą? — przywitał go Borowicz, mówiąc po francusku, gdyż był pewien, że pani Prekoszowa podsłuchuje — baba gotowa dostać pomieszania zmysłów.
— A czy sądzisz, że zrobi to jej jakąkolwiek różnicę?
— Posądzałem cię o dobre serce.