Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

języków, tyle razy jesteś człowiekiem, czy coś w tym guście. Ja, widzisz, nigdy nie miałem czasu, by się tego nauczyć. Jak sądzisz, w ile miesięcy wytrenowałbym się na fest, tak, żeby mówić jak paryżanin?...
— To trudno określić...
— Ale mniej więcej?
— Musisz mi dla próby przeczytać coś. O, na przykład weź stąd.
Ewaryst wziął książkę, przyglądał się przez chwilę, skrzywił się i zapytał:
— Nie masz czegoś łatwiejszego?...
— Zaraz poszukam w beletrystyce — zerwała się.
— A ty ile czasu uczyłaś się każdego języka?
— To trudno określić...
Wydobyła z biblioteczki jakąś powieść francuską, wyszukała łatwy ustęp i podała Ewarystowi. Zaczął czytać, jąkając się bardzo, co przypisać należało zażenowaniu, które z widocznym wysiłkiem przezwyciężał, i z fatalnym niestety akcentem. Najgorzej brzmiały te dźwięki, których w języku polskim nie ma, również z końcówkami było źle. Natomiast „r“, które w jego polszczyźnie brzmiało wyraźnie, tu niepotrzebnie zastępował jakimś niedorzecznym charkotem, mającym naśladować wymowę paryską. Poprosiła go z kolei o przekład przeczytanego ustępu, lecz tu okazało się, że rozumie zaledwie kilka słów, mieszając czasowniki z rzeczownikami.
Zamyśliła się, a on wstał i zaczął chodzić po pokoju, chrząkając raz po raz. Był widocznie zawstydzony i zdenerwowany.
— No i jak? — zapytał — niżej wszelkiej krytyki? Co?...