Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nami szpilek, brzmiał, jak potok śrutu, zsypującego się po srebrnej blasze. Wśród rzednących, poczerwieniałych i złotawych liści przylepione do najdrobniejszych gałązek ptactwo wyglądało, jak gęsto porosłe jagody.
Z daleka dobiegały roześmiane głosy dzieci, bawiących się w sąsiednim ogródku.
Bogna wyprężyła ręce i powiedziała głośno:
— Nie trzeba myśleć, nie trzeba badać i analizować... Trzeba żyć. Żyć i pamiętać o dobrym, a zapominać o złym. Na tym polega cała sztuka.
Ostrożnie uchyliła drzwi i portierę: w pokoju Ewarysta panował półmrok. Spał wtulony w poduszki i spod kołdry widać było tylko jego ramię w różowej, pasiastej pidżamie i zwichrzone włosy.
Wyszła na palcach i starannie zamknęła za sobą drzwi.
— Umieć pamiętać i umieć zapominać, oto cała sztuka — powtórzyła sobie.
Tak zaczęło się ich życie: ranki jasne, pełne otuchy, zaufanie do losu i nadziei, dnie szarzejące ku wieczorowi i noce, które uczyły zapomnień.
Nie przyjmowali nikogo i nie składali wizyt. Wyjątkiem był kuzyn Feliks, ale i ten wkrótce wyjechał, wyjechał wcześniej, niż zamierzał, a to dlatego, że struł się w jakiejś restauracji linem po nelsońsku. Musieli go nawet pielęgnować i wysłuchiwać złorzeczeń pod adresem „warszawiaków“ i ich zbrodniczych tajemnic kulinarnych. Gdy odprowadzili Feliksa na dworzec — zostali sami.
Zwykle do obiadu spędzali czas na Wiśle, obiad jedli w domu, po czym Ewaryst kładł się na godzinkę wypocząć. Bogna zaś zabierała się do tłumaczenia „Historii