Sonata Belzebuba/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Ignacy Witkiewicz
Tytuł Sonata Belzebuba
Podtytuł Czyli prawdziwe zdarzenie w Mordowarze
Wydawca Biblioteka „ATENEUM“ nr 2
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron



AKT III


Salon Baronowej Szakalyi na zamku w okolicy Mordowaru. Całość przedstawia dość wąski pas (do 3 m szerokości) wzdłuż rampy. Resztę sceny oddziela od części widzialnej zasłona koloru ciemno-wiśniowego, mogąca się rozsuwać na dwie strony. Meble rokoko. Drzwi na lewo i na prawo. Na lewo siedzi BARONOWA i CIOTKA ISTVANA — robią robótki. Koło nich DE ESTRADA, ubrany, jak w akcie II-gim. Na kominku na lewo pali się ogień. Powoli zapada mrok różowawy.

CIOTKA  Tak jestem wdzięczna pani baronowej, że tę noc pozwoliła mi spędzić tutaj. Męczy mnie niepokój o Istvana.

BARONOWA  Ależ, droga pani: z chwilą, kiedy odnalazły się te hrabiowskie papiery, kariera otwiera się przed nim bez zarzutu. Mezalians pana Szentmichalyi — to jest hrabiego Clapary — z siostrą pani — wybaczy pani, że tak otwarcie to mówię — da się przezwyciężyć w zupełności. Ożenimy Istvana z jaką bogatą amerykanką, których tyle zjeżdża tu do Mordowaru na lato.

CIOTKA  Ach — o to na razie mniejsza. Boję się, że ten stary wariat wciągnie go w jakąś awanturę z tą sonatą Belzebuba.

BARONOWA  Ależ wrócą na pewno — nic mu się nie stanie. To tylko tak zwane artystyczne przeżycia. Więcej mnie niepokoi mój syn.

DE ESTRADA  Ależ, pani: ten głupi strzał w tę budapeszteńską heterę — bo inaczej nie mogę nazwać tej pani — da się zatuszować w zupełności. A rana samobójcza, że się tak z hiszpańska wyrażę, lekka jest, jak piórko. Małe muśnięcie czaszki i chwilowy paraliż połowy ciała od wylewu krwi. Znałem iks takich wypadków na wojnie — objawy te przechodziły bez śladu. (Lokaj wchodzi z lewej strony).

LOKAJ  Pani hrabina Clapary, proszę Jaśnie Pani.

BARONOWA  Jaka hrabina? Nic nie rozumiem.

DE ESTRADA  Zapomina pani, że brat ojca Istvana okazał się też hrabią — tak zwany Rio-Bamba — zupełnie automatycznie. I natychmiast, jak przystało na dżentelmena, wziął ślub z tak zwaną babcią Julią z domu Ceres. Drobna szlachta, ale nic nie szkodzi. Jego sprawki młodzieńcze zatuszujemy również naszymi wpływami i wszystko będzie jeszcze dobrze. W naszych czasach nad wielu rzeczami przechodzić trzeba do porządku.

BARONOWA  Ach, tak — a więc proszę poprosić tę panią. CIOTKA  Jak to przyjemnie — wszyscy tacy dobrze urodzeni — takie tytuły — tak bardzo mi przyjemnie.

BARONOWA  Tak — nie zupełnie — nie wszyscy oczywiście. Ale jakoś to będzie. (wchodzi BABCIA JULIA).

BABCIA  Czy nie ma tu Istvana, pani baronowo? (baronowa robi przeczący ruch głowy). Nie mogę już czekać w domu. Coś mnie po prostu wyciąga, jak korek z butelki.

BARONOWA  Jeszcze nie wrócił, pani hrabino.

BABCIA  Zostawiłam wiadomość, że będę tu.

CIOTKA  Ja tak samo. Pani baronowa taka łaskawa, że nas przygarnia w tej ciężkiej chwili.

BARONOWA  Ale ja myślę, że ta noc dzisiejsza świetnie oddziała na jego twórczość. To silny chłopak. On się nie podda na pewno temu marchand-de-vin'owi. Młody człowiek musi się hartować. Proszę: niech pani siada — będziemy oczekiwać nowin razem.

BABCIA  (siadając) Tak, w istocie — to jest głupstwo. Ale niepotrzebnie mu zawróciłam głowę tą mordowarską legendą. Szalenie głupia historia i tak oddziałała mu na wyobraźnię.

BARONOWA  To artystyczna dusza w każdym duchowym calu. Ale zapomniałam pani pogratulować wywyższenia na drabinie społecznej. Serdecznie winszuję.

BABCIA  Och — to drobiazg. Byle tylko nic złego z tego nie wyszło. Już nigdy więcej nie będę kłaść kabały: porzucam też chiromancję, a nawet astrologię na zawsze.

BARONOWA  Tak — obecnie na pani stanowisku to nawet nie wypada.

DE ESTRADA  Oczywiście, pani hrabino.

BARONOWA  Proszę pani: kabały się sprawdzają, bo ludzie podświadomie dociągają wypadki do przepowiedni. Nawet gdyby komuś co 5 minut sprawdzały się wszystkie przeczucia, uważałabym to za przypadek wobec nieskończoności tego świata i nieskończoności zdarzeń i przeczuć. C'est tout à fait contingent, nieprawdaż Don José?

DE ESTRADA  Oczywiście: zasada Wielkich Liczb, prosty rachunek prawdopodobieństwa. Statystyka coraz większą rolę odgrywa we wszystkim. Nawet prawa fizyki są podobno tylko statystyczne, to jest przybliżone, jakkolwiek... (wchodzi z lewej strony baron, na wpół sparaliżowany, prowadzony przez lokaja).

BARONOWA  Ach co za szczęście! Więc możesz już chodzić, Hierku? Wyjedziemy na Południe i wszystko będzie jeszcze dobrze, jak mówi Don José. Mój syn, Hieronim, panie ambasadorze. (witają się. Baron całuje Babcię w rękę z głęboką czcią, a ciotce podaje rękę.)

SZAKALYI  (siada na fotelu. Lokaj exit.) Tak chce mi się żyć, mamo. Jestem jak nowonarodzony. Nigdy świat nie wydawał mi się piękniejszy. Pamiętam: miałem to kiedyś po tyfusie. Listki, widziane przez okno na tle pochmurnego nieba, były dziś dla mnie piękniejsze od puszcz afrykańskich, przez które przedzierałem się polując. Nigdy już nie zabiję żadnego stworzenia — może oprócz much — czasem dokuczają tak okropnie. I wiecie? Przestałem być snobem: snobizm to brzydka rzecz — nie warta życia. Wiem, że kocham Krystynę, od której starałem się oddzielić rozpustą, aby nie popełnić mezaliansu. Dlatego zabrnąłem w tamten romans. Dziś pani Fajtcacy nie istnieje dla mnie zupełnie.

BARONOWA  (obejmując go) Kochane dziecko! Tylko nie męcz się tymi myślami. Będzie czas na wszystko. Nie decyduj się teraz na nic — to może być jeszcze nienormalne.

SZAKALYI  (odsuwa matkę z lekkim zniechęceniem.) Ach, mamo: chciałbym, abyś zupełnie była ze mną w tej chwili. To wielka przemiana mego życia. Wiem, o czym myślisz: o pannie Keszmereth — to bardzo miła panienka — ale ja kocham Krystynę.

DE ESTRADA  (który słuchał z pewnym niepokojem i ze zmarszczonymi brwiami) Panie baronie: w młodości lubimy się czasem decydować na rzeczy wielkie, pozornie wielkie, które potem wydają się nam małymi, a cierpimy nad nimi czasem życie całe. Tradycja to piękna rzecz — nie można lekceważyć....

SAKALYI  Pan mnie nie rozumie, panie ambasadorze: ja nie mogę wam powiedzieć, jak wszystko jest piękne. Czy tylko Krystyna zechce mnie jeszcze po tej całej awanturze? Czy ten paraliż przejdzie?

DE ESTRADA  (nieszczerze). Na pewno: po usunięciu wylewu krwi. Za dwa miesiące będzie pan zdrów i wszystko wtedy wyda się panu inaczej.

BARONOWA  (do de Estrady) Czemu pan jest taki dziwny, Don José? Czy pan przypuszcza...?

SAKALYI  Mamo: przestań niepokoić się głupstwami. Jestem szczęśliwy po raz pierwszy w życiu. Nawet jeśli pozostanę sparaliżowany i jeśli Krystyna odmówi mi swojej ręki — nawet wtedy będę szczęśliwy: znalazłem dziwny spokój w sobie.

BARONOWA  (z rozpaczą) Boże, Boże, Boże...! (zakrywa twarz rękami).

DE ESTRADA  Ależ, pani baronowo: to może przejść zupełnie po operacji.

SAKALYI  Mama posądza mnie, że zwariowałem na łagodnie wskutek tego wylewu krwi (wchodzi RIO-BAMBA bez meldowania się).

DE ESTRADA  Oto nasz hrabia Clapary: gratuluję z całego serca.

RIO-BAMBA  Jestem i będę nadal Rio-Bambą. Zmazałem grzech młodości, a od reszty skutków mojej przeszłości ocalicie mnie zapewne, abym mógł się poprawić na starość.

DE ESTRADA  Ależ oczywiście, panie Rio-Bamba — będę nazywał pana pseudonimem, skoro pan tego chce. Diabeł zawsze poszukuje sposobności, aby maximum zła wyrządzić w danym punkcie wszechświata, w którym natrafia na najmniejszy opór. Dziś punktem takim — raczej ich wielością — jest sztuka. Tam, gdzie powstają nowe formy, tam na pewno jest on. Takie jest moje przekonanie.

SAKALYI  (gwałtownie) Niech pan tak nie mówi, Don José! (łagodnie). Jest coś strasznego w tych słowach, co mnie przeraża. Nie chcę nic złego — jestem jednak jeszcze bardzo słaby.

BARONOWA  Uspokój się, dziecko. Siądź tu przy mnie. Ja cię ukołyszę tak jak dawniej, kiedy byłeś mały. (Siada koło niego, on kładzie głowę na jej ramieniu. Ona go kołysze).

RIO-BAMBA  (do babci). No i cóż, stara? Czy cię nie wzrusza ta scena? Świat jest cudowny. Ale musimy być dobrzy. Na to nie ma rady — to proste jak linia Euklidesa.

BABCIA  O tak, Teobaldzie. Starość nasza będzie łagodna, jak jesienny poranek w górach. I wrócą znowu dawne mordowarskie wieczory po tej stronie jeziora.

RIO-BAMBA  (śmiejąc się). Tylko nie wywołujcie już duchów z podziemi Czikla. Precz z głupimi legendami. Mordowar! Mój Boże — ileż cudu mieści się w tym głupim słowie! Dobrze, że choć teraz umiemy ocenić całą słodycz życia. Niech tylko tamci dwaj maniacy wrócą, a oduczymy ich od tego całego wstrętnego muzycznego demonizmu.

SAKALYI  O tak — ma pan rację. Tylko chciałbym już obejść się bez złych przeczuć. Istvan zdaje się kochać Krystynę. Ale, o ile ona wybierze mnie, będziemy w zgodzie. Będziemy słuchać Bacha i Mozarta, on będzie komponował inaczej. To obłęd ta cała nowa sztuka.

CIOTKA  Ja też wierzę, że można być wielkim bez tych artystycznych dziwactw. A to się mści na życiu. Gdyby to można dziś tworzyć tę ich Czystą Formę bez zła. Ja wierzę, że można — prawda?

BARONOWA  Och, pani: to nienasycenie formą, to, przyśpieszenie stałe gorączki życia! Nawet w zupełnym odosobnieniu, nawet czytając tylko biblię i pijąc mleko, nie można się zizolować od ducha epoki.

CIOTKA  Pani jest uczona. Ja nie wiem tego tak dobrze, ale wierzę... (wbiega Krystyna).

KRYSTYNA  Czy Istvan wrócił?

DE ESTRADA  Jeszcze nie wrócili, ale wierzę, że dziś wieczór wszystko skończy się doskonale.

SAKALYI  Mamo, wiesz co masz uczynić dla mojego szczęścia — nie tylko dla mojego: dla zwiększenia szczęścia w całym wszechświecie.

BARONOWA  (do Babci sztywno). Mam zaszczyt prosić panią hrabinę o rękę jej wnuczki dla mojego syna.

BABCIA  (zmieszana) Ależ tak — to wielki zaszczyt — jakkolwiek... Ale, jeśli ona go kocha, naturalnie... Tylko muszę państwu oświadczyć, że tylko pierwsza moja córka jest córką Rio-Bamby... Tamta — ale mniejsza z tym, Krysiu: co ty myślisz o tym, moje dziecko? KRYSTYNA  (padając na kolana przed baronową). Pani, to zbytek szczęścia dla mnie!

BARONOWA  (brutalnie). Ale on jest sparaliżowany i zdaje się, że ma źle w głowie od tego samobójstwa.

KRYSTYNA  Pani, gdyby był najstraszniejszym kaleką na całe życie — kochałabym go zawsze.

SAKALYI  Chodź do mnie, Krysiu. Jeszcze nie mogę się ruszać. Pocałuj mnie. Ja ciebie zawsze tak kochałem.

KRYSTYNA  (wstaje. Śmiejąc się). A snobizm? Czy przestał już pan być snobem, panie Hieronimie?

SAKALYI  Tak — i wstydzę się, że nim byłem.

BARONOWA Przestań żartować, proszę cię. (De Estrada chrząka bardzo głośno z niezadowoleniem).

KRYSTYNA  (zmrożona). Ach, to ja... Ja bardzo przepraszam. A pani Fajtcacy...

SAKALYI  (zrywa się niedołężnie). Ach, czekajcie! Zapomniałem! Jestem zbrodniarzem. Strzelałem do niej wczoraj. Mówcie, czy żyje! Prędko — gdzie ona jest?!

DE ESTRADA  Tego się obawiałem. Zapomniał wskutek szoku nerwowego.

SAKALYI  Zaklinam pana...

DE ESTRADA  Ależ żyje: zdrowa, jak byk z Murcji. Uspokój się, chłopcze, na miłość Boską, bo ci to może zaszkodzić. Zemdlała — przestrzelił pan jej łapę — nic jej nie będzie (mrok zapada coraz głębszy).

SAKALYI  (opada znów na fotel). To szczęście! Ale mogłem być mordercą i nie dożyć tego szczęścia. Jednak oni będą mnie ciągać po sądach — a może parę lat dostanę? Krystyno: czy poczekasz na mnie?

KRYSTYNA  Tak, tak — ale tego nie będzie.

DE ESTRADA  Ależ oczywiście — przy naszych stosunkach? Zatuszuje się kompletnie... O, do diabła! (kotara uchyla się w środku i wychodzi zza niej Hilda Fajtcacy. Czarna suknia balowa, kapelusz. Lewa ręka obandażowana. Wszyscy się odwracają w tę stronę).

BARONOWA  Skąd pani? Tędy? Bez anonsowania?

HILDA  Uspokójcie się, bo narobicie jeszcze gorszego nieszczęścia. Proszę tak nie krzyczeć. Atmosfera przepojona jest materiałami wybuchowymi. Hochexplosiv! Nic nie wiadomo, co się stanie, bo problem sonaty Belzebuba nie jest jeszcze...

BARONOWA  Proszę o tym nie mówić. Spokój chorego przede wszystkim...

HILDA  W czasie trzęsienia ziemi mało kogo wzrusza to, że kogoś boli żołądek. O ile mi się zdaje, to mordowarskie nastroje nie wrócą już. Będą o tym mówić jako o interesującej plotce po drugiej stronie jeziora: w Kurhauzie i Magascaféhaz i na stacji w Uj-Mordowar, a nawet może w Budapeszcie. Ale niech mi państwo wierzą, że dla dobra was wszystkich przyszłam tu, aby was ostrzec. Może nie w porę, pani baronowo, i trochę nieoczekiwanie — ale trudno...

BARONOWA  (ochłonęła już). Och, pani, od wczoraj wiele rzeczy się zmieniło. Przyzwyczajamy się powoli do wszystkiego.

SAKALYI  (z wyrzutem) Mamo!

BARONOWA  Właśnie, że nie „mamo”, tylko tak. Mój syn...

CIOTKA  (zagadując). Ależ tak, właśnie mówiliśmy, że sztuka może być wielka i bez perwersjonalności, jak to mówi pani baronowa...
(Nagle zasłona w głębi rozsuwa się i widać całe piekło z II-go aktu, tylko bez pierwszego planu, który zajmuje salon. Na pierwszym planie mrok zupełny. Piekło oświetlone ciemno-czerwono. Na środku stoi BALEASTADAR we fraku. Na frak narzucony ma fantastyczny diabelski płaszcz. Na głowie rogi. Obok niego stoi ISTVAN, również we fraku. Jest bardzo blady. W głębi lokaje piekielni. Z lewej strony wchodzi lokaj baronowej).

BALEASTADAR  (jednocześnie z odsłonięciem kurtyny). A ja wam mówię, że nie (uderza Istvana w plecy). Dowód mam w nim. To geniusz, jakiego świat nie widział. Metafizyczne, osobowe, włochate, zębate, krwawe, zło spiętrzył i wypuczył bezwstydnie w krystalicznej formie czystej muzyki, złowrogiej, jak najazd Hunnów. To są ostatnie podrygi, ale mają smak dawnej wielkości, choćby w sztuce.

DE ESTRADA  (sztucznie) No — mamy nareszcie tych maniaków sonaty Belzebuba. Zacznie się znowu ten przeklęty kołowrót. Tylko to tło grubo mi się nie podoba. Jest w zaaranżowaniu tego jakiś bardzo nieprzyjemny demoniczny „truc”. To są bardzo przykre rzeczy, te wasze mordowarskie legendy. Nie jestem tchórzem, ale zaczynam się trochę bać. Brrr... rr... Baltazar: nie rób głupich żartów! Wystroił się na prawdziwego Belzebuba! — Nie rób głupstw!

BALEASTADAR  (ryczy z nagłą furią) Dosyć tych poufałości, dworski błaźnie! Jestem Belzebub, Książę Ciemności! Mówić do mnie „Wasza Książęca Wysokość”! Rozumiesz?! (Cisza. Wśród ciszy lokaj baronowej parska nagle śmiechem).

LOKAJ  (z chłopska) A dyć to ino lo państwa grafów taka kumedyja. Lo mnie Belzebub nie straśny (zanosi się od śmiechu).

BARONOWA Jak on mówi!? Ja cię nie poznaję, Franciszku!

BALEASTADAR  (krzyczy) Przestań się śmiać, ty przedstawicielu przyszłej ludzkości (lokaj śmieje się dalej. Baleastadar strzela w niego z miejsca z rewolweru. Lokaj pada).

HILDA  He, he — tu żartów nie ma. Był to strzał Belzebuba, o którym marzyć mogą mistrze w tire-aux-pigeons, jak Istvan o sonacie. On strzelać umie, ale skomponować sam nie potrafił nic. Otóż widzicie, moi państwo: ja jestem plebejka, jak i ciocia, o ile mi się zdaje. Ale należę do tak zwanej arystokracji ducha — ostatnia blaga naszych czasów. Hierek: czy ty...? DE ESTRADA  (przerywa jej). Co za bezczelne nonsensy! No dobrze, ale gdzie u was na Węgrzech bywa w takich razach policja? Przecież to jest doskonale zorganizowana banda tych troje.

BALEASTADAR  Policja w takich razach, czy tu, czy w Hiszpanii, nie wie nic o diabelskiej metafizyce — dowiaduje się po czasie o jej owocach. Mów dalej, Hilda! Nic nie wiem, co powiesz i jestem ciekawy.

HILDA  A więc słuchaj, Hierek: czy ty myślisz, że tobie wystarczy ta turkawka i ta cała twoja dobroć i kochanie się w listeczkach na tle szarego nieba i to słodkie zadowolenie z siebie, które mnie przejmuje wstrętem? Kochasz tylko mnie i jesteś mój. Wiesz, czym cię trzymam — pamiętasz? Przypomnij sobie — nikt ci tego nie da — Chodź! Idziemy do tego ich piekła. Tam wre prawdziwe życie i użycie przy dźwiękach sonaty Belzebuba, ostatniej, pożegnalnej fanfary ginącego mrowia, które kiedyś zwało się ludzkością. Jesteś zdrów, nie masz żadnego paraliżu. Wstań i chodź.

SAKALYI  (wstaje nagle zdrów, jak byk). Masz rację, Hilda. To wszystko urojenie. Jestem twój. Idziemy.

BARONOWA  Wolę nawet to, niż ten mezalians. Hierek: tak się cieszę, że jesteś zdrów. A jak użyjesz życia, ożenisz się z panną Keszmereth. Wiem, że po tej szkole, którą przejdziesz, twoja żona nie będzie się z tobą nudzić. To była główna wada mężów mojego pokolenia, że...

SAKALYI  Tak, tak — do widzenia z mamą tymczasem (wchodzi z Hildą do piekła w krąg czerwonego światła).

BALEASTADAR  Brawo, Hierek. No, Hilda: dalej.

HILDA  (do barona). I ty myślałeś, że ja upadłam naprawdę aż do tego stopnia? Chciałam cię tylko odebrać tej gęsi.

KRYSTYNA  Ja z wami. Ja kocham Istvana. Ja też myliłam się. Przebaczcie mi, ludzie piekielni. Ja już nigdy nie będę. Weźcie mnie do siebie.

HILDA  Ty, nędzna pokojowa suczko! Ty do piekła? Nie — tam jest miejsce tylko dla tygrysów i hien. Zostań sobie w saloniku i ciesz się dalej mordowarskimi wieczorami. Precz!

SAKALYI  (dobywa rewolwer) Tym razem nie ujdziesz mi, samicze ścierwo! (strzela w Hildę, która pada).

BALEASTADAR  No — teraz zakatrupił ją naprawdę. Ale my z Istvanem kobiet nie potrzebujemy. Nam wystarczy czysta sztuka! Cha, cha, cha, cha, cha! (śmieje się demonicznie).

SAKALYI  Ach — więc i tego mi nie oszczędzono! Istvanie, zaklinam cię: bądź moim jedynym przyjacielem. Teraz jestem zupełnie sam. Jesteś hrabia — możemy być na równi. Ja ci oddaję wszystko. Nie ma już dla mnie kobiet na świecie.

ISTVAN  Zapomniał pan, że mieliśmy się bić, panie baronie. Pan mnie obraził. Kocham tylko mego mistrza, Księcia Ciemności. SAKALYI  Nie — bić się nie będę. Za dużo nieszczęść. Mam dosyć tego wszystkiego. Koniec. (strzela sobie w skroń. Krzyk w saloniku. Baronowa pada).

DE ESTRADA  Me cago en la barba dei Belzebubo. Czuję zapach migdałów. Baronowa łyknęła cjankali. Ratujmy ją. A zresztą wszystko jedno. Ja też przechodzę do piekła.

BALEASTADAR  O nie! Nie jestem specjalistą od trójkątów małżeńskich. Drugi raz ci się nie uda, Józiu. Uwiedzenia żony nawet sam Belzebub nie przebacza (strzela w Don Joségo, który wali się na progu piekła, twarzą ku scenie).

RIO-BAMBA  Za dużo trupów, na Belzebuba! Walą, jak w strzelnicy. My, starzy mordowarscy ludzie, uciekajmy póki czas. Tędy. Chodź Julio, i ty, stara ciotko. Jesteśmy tu zupełnie zbyteczni (uciekają na lewo).

CIOTKA  (uciekając). Bądź wielki do końca, Istvanku. Ja już nie mogę na to patrzeć. Jestem za stara na te wasze nowe kierunki (znikają na lewo. Krystyna jak błędna podchodzi do Istvana).

KRYSTYNA  Ja cię nie opuszczę nigdy. Na najwyższych wyżynach — w życiu, czy w sztuce — będę twoja. Chcę ci tylko służyć. Nie dbam o siebie.

BALEASTADAR  Istvan nie potrzebuje już kobiet, ani niczego w ogóle. On jest skończony. Ale pani może zająć się uporządkowaniem rękopisów — to jest właściwie: maszynopisów. Wszystkie kompozycje, które miał stworzyć, stworzył już — zaczynając od sonaty opus pierwszy, aż do homo... jakby tu powiedzieć: hyperhomogenicznych w swej bezdennej komplikacji i prawie hypnagogicznych ultramadrygałów i interlubryk — wszystko jest tu. O, ta kupa papierów, to wszystko dzieła pośmiertne — oeuvres posthumes — zapisane na maszynie do notowania improwizacji. Ale to nie były improwizacje — to dzieła zrodzone z przestrzennych koncepcji w innym wymiarze.

KRYSTYNA  Jak to? Pośmiertne?

BALEASTADAR  Czyż pani nie widzi, że to trup? Teraz zrobimy tournée i ja to wszystko wykonam. Bo jakkolwiek twórcą nie jestem, to jako pianista przewyższam Paderewskiego i Artura Rubinsteina i wszystkich innych o całe rzędy wielkości. Tych rzeczy nikt zagrać nie potrafi, oprócz mnie. On sam ruszyć tego nie może z jego techniką. Zagrał tylko tyle, by mogło być z grubsza zanotowane. Ale trzeba to mettre à point, rozumie pani, wykończyć rytmicznie. Pani jest zdaje się dość muzykalna? (Istvan stoi bez ruchu).

KRYSTYNA  Tak — uczyłam się trochę.

BALEASTADAR  To dobrze. Pomoże mi pani. To są góry wybuchowych materiałów, ostatnie przebłyski indywidualnego diabolizmu. Jeszcze na chwilę, choćby w artystycznych wymiarach, można zamącić drzemkę usypiającej w społecznym dobrobycie ludzkości. Bo te zbrodnie w imię klas pracujących to nie jest moja specjalność. To nie są właściwie zbrodnie — to diabli wiedzą co. Brzydzę się tym i pogardzam. No — niech pani zabiera się do roboty. (Krystyna zagłębia się w kupach papierów, nieprzytomna zupełnie). A ja wykonam teraz na próbę słynną sonatę Belzebuba. Tak to sprawdziła się najidiotyczniejsza legenda Mordowaru (idzie do fortepianu i zaczyna grać to co Istvan grał przy końcu II-go aktu. Gra wspaniale z ruchami typowymi rozszalałego pianisty. Podczas pianissima mówi): Szczyt ironii, możliwy tylko w naszych podłych czasach: Belzebub, Książę Ciemności, kończy jako pianista! (Istvan obraca się jak automat, idzie w głąb i wychodzi na lewo).

KRYSTYNA  (niespokojnie). Czemu on wyszedł? Gdzie poszedł?

BALEASTADAR  (grając cicho). Nie może znieść tego, że ja lepiej to gram od niego. A po drugie męczy go to, że wie, iż beze mnie nie stworzyłby nic.
(Straszliwy krzyk za sceną. Baleastadar gra z furią. Purpurowa zasłona w głębi rozsuwa się. W piekle robi się czerwony mrok. W głębi widać górę Czikla: skalisty szczyt z żyłami śniegu jak w akcie I-ym — tylko w oświetleniu wschodzącego słońca. U spodu lasy. Na pierwszym planie czarny otwór wśród białawych usypisk kamiennych. Na tle otworu widać Istvana, wiszącego na szelkach na drzewie świerkowym. Do trupa z boku zbliżają się ostrożnie: Ciotka, Rio-Bamba, Babcia i zdejmują go).

BALEASTADAR  (wstając od fortepianu). Teraz widzi pani, dlaczego mówiłem, że dzieła te są pośmiertne. Możemy go nie żałować. I tak żyć by już nie mógł. Przeżył się, a co najważniejsze, przekomponował się na wylot — nie zostało z niego nic. Powiesił się już jako trup. Można dać pokój innym sztukom. Nic demoniczniejszego jak to (wskazuje kupę papierów) z nich nie wypompujemy (do lokai) A teraz, błazny, żywo! Dawajcie kufer. Zdążymy jeszcze na express do Budapesztu, który staje w Uj-Mordowar o szóstej piętnaście. Jedziemy na ostatnie wszechświatowe tournée, a potem koniec z Belzebubem. (Lokaje z szaloną szybkością podają kufer, w który Baleastadar razem z Krystyną zaczynają wrzucać papiery).

KRYSTYNA  O, mój Książę Ciemności! Ciebie jednego kocham. Nie odtrącisz mnie teraz. Tu jest jakieś rondo na dwa fortepiany — będziemy grać je razem.

BALEASTADAR  Dobrze — zobaczymy. Dziś w nocy zda pani egzamin przede mną. A co do miłości, to jeszcze się pokaże. Na razie zbrzydły mi erotyczne problemy.

KRYSTYNA  Ach! Dobrze, dobrze — ja się na wszystko zgadzam. Tylko nie zniosłabym już więcej tych mordowarskich nastrojów. Muszę stąd wyjechać i zacząć żyć naprawdę.

BALEASTADAR  No, zgoda — więc czego chcesz! Przecie jedziemy razem (do grupy mordowarczyków w głębi, którzy stoją nad trupem Istvana) Do widzenia! A nie stwórzcie tam nowej legendy. Drugi raz już się nie sprawdzi tak łatwo (idzie na lewo, za nim Krystyna, za nimi 6-ciu lokai dźwiga kufer. Mordowarczycy powiewają chustkami. Daleki świst pociągu. Bicie dalekich dzwonów. Wychodzą drzwiami lewymi piekła).

Kurtyna

26.VI.1925 r.
P. S. Autor zaznacza, że nie zgadza się na nową pisownię.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Ignacy Witkiewicz.