Sonata Belzebuba/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Ignacy Witkiewicz
Tytuł Sonata Belzebuba
Podtytuł Czyli prawdziwe zdarzenie w Mordowarze
Wydawca Biblioteka „ATENEUM“ nr 2
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron



AKT II

Podziemie w opuszczonej kopalni Czikla, urządzone jako dość stosunkowo fantastyczne piekło. Wprost wgłębienie między filarami. Drzwi za lewym filarem z lewej strony. Fotele i kanapy dziwaczne. Wszystko w kolorach: czarnym i czerwonym. Ogólny charakter demonicznej tandety instytucji zabawowych, połączony z czymś rzeczywiście w wysokim stopniu nieprzyjemnym, a nawet groźnym. We wgłębieniu między filarami na małym wzniesieniu fortepian. Przez drzwi na lewo wchodzą: BALEASTADAR i ISTVAN. Pierwszy ubrany, jak w akcie pierwszym, drugi ma czarne palto z podniesionym kołnierzem i szarą sportową czapkę.

BALEASTADAR  No, widzisz, Istvanie, że jakkolwiek nie wszystko odpowiada naszym wymaganiom — coś jest w tym wszystkim. Co prawda piekło to przypomina trochę zanadto jakiś kabaret paryski, albo nawet ostatnie urządzenia w Salon di Gioja w Rio, ale coś jest — to nie ulega wątpliwości. Jesteśmy w sali tortur psychicznych, o ile mi się zdaje.

ISTVAN  Mnie przypomina to też jedną z tak zwanych demonicznych sal w Ösz-Buda-War w Peszcie.

BALEASTADAR  No, tak: nie jest pierwsza klasa. Ale myślę, że takie piekło, o jakim marzyliśmy, jest nawet niewyobrażalne, a nie tylko nieziszczalne w rzeczywistości. Ale pomyśl: wejść do zasypanej sztolni we wnętrzu góry Czikla pod Mordowarem i znaleźć tam chociażby paryski, czy budapeszteński kabaret, to także można uważać za pewien rodzaj cudu. Co?

ISTVAN  (niechętnie, maskując strach) Oczywiście, że tak. Jednak czuję się trochę inaczej. Tamten wieczór wydaje mi się odległym o jakie 5 lat conajmniej. Wyszliśmy stamtąd o 8-ej a teraz jest 12-ta w nocy — 4 godziny: straszliwie wydłużył mi się czas.

BALEASTADAR  Mnie też — ale to nic. Po prostu boisz się?

ISTVAN  (wymijająco) Kłębi się coś na samym dnie mojej istoty. Stałem się jakąś jaskinią, pełną załomów z zaczajonymi widmami. Ale jeszcze nie ma to związku z muzyką. Nieskończoność dzieli moją własną formę od tego, czym ma być nadziana...

BALEASTADAR  Nie gadaj tak ciągle — zobaczymy co będzie dalej (zza fantastycznej purpurowej kanapy na prawo ukazuje się dwóch lokai w czerwonych liberiach, z bródkami w szpic. Wygląd mefistofelesowaty. Podchodzą do Baleastadara i mówią jednocześnie, kłaniając się).

LOKAJE  Monseigneur! (pozostają zgięci). BALEASTADAR  (do Istvana) Tak mówią też do każdego gościa gospodarze jakiegoś kabaretu w Paryżu — „Chat noir” — o ile mi się zdaje? Czyżby piekło, nawet znalezione wewnątrz mordowarskich gór, było tylko jedynie czymś w rodzaju jakiejś głupiej rozweselającej instytucji? Byłoby to jednak czymś nad wyraz głupim. Szkoda, że zamiast tego nie poszliśmy lepiej pogadać do Magas Cafehaz z tamtej strony jeziora. Nie czuję się nic a nic Belzebubem.

I LOKAJ  Niech Wasza Książęca Mość spojrzy na siebie z tyłu (nastawia odpowiednio lusterko. Baleastadar się przekręca, maca się z tyłu pod peleryną i ogląda się. Drugi lokaj zdejmuje mu pelerynę. Okazuje się, że Baleastadar trzyma w ręku swój własny gruby, diabli ogon, taki jak u szczura, zakończony trójkątnym metalowym hakiem).

BALEASTADAR  Co u diabła! Nie zauważyłem tego wcale. (ogląda ogon detalicznie).

II LOKAJ  Książę Ciemności musi mieć ogon. Przekleństwa w tym stylu są u nas nieprzyjęte.

BALEASTADAR  To niesłychane! Ale ten ogon martwy jest, mimo że wyrasta ze mnie. I wy macie ogony — wasze też są martwe?

I LOKAJ  Nawet przy dzisiejszej technice piekło musi się przedstawiać takim, jakim jest w istocie. Dawniej było lepiej. Ale oszustwa nie uznajemy, mimo, że gdybyśmy chcieli...

BALEASTADAR  (nagle zupełnie innym tonem: władczo — belzebubim, który stale będzie się potęgować). Dosyć! Proszę o kolację na 9 osób — zaraz nas będzie więcej. A przede wszystkim: siekierę i pniak! Żywo! Ruszajcie się.

LOKAJE Tak jest, W. Ks. Wysokość! Rozkaz, W. Ks. Wysokość! (biegną za filary na lewo).

ISTVAN  (przez łzy) Zaczyna pan wchodzić w rolę, panie Baltazarze.

BALEASTADAR  Cóż robić — zobaczymy, co z tego wyniknie. Jakaś dzika siła pręży mi się we wnętrznościach. Pęcznieję na stalowo. Rozpiera mnie wściekła nienawiść zupełnie bezprzedmiotowa. To zdaje się jest czyste zło. (Lokaje wnoszą pniaki i siekierę i stawiają na środku). A teraz, Istvanie, odrąbiesz mi ogon — nie cierpię demonicznych efektów III-ciej klasy, nie dostosowanych do ogólnej sytuacji. Rąb — ciekaw jestem, czy mnie zaboli. (Istvan kładzie ogon Baleastadara na pniaku i zamierza się).

I LOKAJ  (do II-go) Chebnazel: to jakoś podejrzanie wygląda. (Istvan rąbie. Ogon odpada. Baleastadar krzyczy z bólu. Krew leje się z odciętej części i z nasady. Baleastadar siada na kanapie bokiem).

II LOKAJ  (do I-go) A ja ci mówię, Azdrubot, że to jest pierwszy znak jego prawdziwości. Czy kto inny, jak sam książę Ciemności odważyłby się na coś podobnego? (do Baleastadara) Panie: powiedz jeszcze te 4 słowa: wiesz jakie?

BALEASTADAR  (wstając) Banabiel, Abiel, Chamon, Azababrol! Sam nie wiem, co mówię. Ale pełne jest jakiegoś straszliwego znaczenia. Jestem już tam! II LOKAJ  (do I-go) Azdrubot: upadnijmy na brzuchy. To on. Nareszcie piekło ma swego Belzebuba (padają obaj na brzuchy przed Baleastadarem).

I LOKAJ  (leżąc) Nie zawsze tak bywa. Długo trzeba czasem czekać, aż się narodzi taki między ludźmi. Ty jeden, panie, miałeś odwagę uwierzyć w to, co inni uważają za zupełny nonsens. Jesteś nim, jesteś! Tym samym nas, biednych lokai kabaretu, podnosisz do godności prawdziwych diabłów.

BALEASTADAR  Azdrubot ma rację. Stańcie no przy pniaku, chłopcy, i połóżcie na nim ogony, jeden przy drugim. (Lokaje wykonują rozkaz natychmiast). Tnij, Istvanie: skończmy raz z tą wstrętną komedią. Podziemny kabaret, czy dzisiejsze piekło — wszystko jedno — musi być w dobrym stylu. Precz z ciemnotą, przesądami i wstecznictwem! Tnij! (Istvan tnie, ogony odpadają. Lokaje krzywią się okropnie z bólu, ale stoją na miejscu). A teraz weźcie tę siekierę i pniak i jeśli tam kto jeszcze z waszej kompanii ma ogon — odciąć mu natychmiast. Rozumiecie? I kolacja, żeby za 10 minut była gotowa. Marsz!

LOKAJE  Tak jest, W. Ks. Wysokość! Słuchamy! (uciekają z pniakami i siekierą za filar na lewo).

ISTVAN  To piekło bardzo myszką trąci. Nie wiem, czy pan zdoła pomieścić się tu ze swoim wybujałym temperamentem.

BALEASTADAR  Zaraz wszystko się zmieni. Mamy jeszcze przed sobą nieprzebyte moczary psychologicznych okropności. Oczywiście będziemy się upraszczać z powodu braku czasu (przez drzwi z lewej strony czterej inni lokaje (bez ogonów) wnoszą 3 trumny ciemno-czerwone i ustawiają rzędem z lewej strony. W miarę wnoszenia Baleastadar mówi):

BALEASTADAR  To zapewne trupy z wczorajszego dnia. Wiesz, Istvanie, że to już dzień następny. Wszystko idzie z wzrastającą szybkością. Nie będziesz mógł z początku nadążyć za wypadkami, ale potem przyzwyczaisz się. Tu życie polega na ciągłym doganianiu i przeganianiu siebie samego. (do Lokai) Otworzyć trumny! (Lokaje zaczynają odbijać trumny).

ISTVAN  Tak szalenie mi żal ostatniego mordowarskiego wieczoru, który przeżyłem jako człowiek niedokończony.

BALEASTADAR  Przekroczyłeś przedwcześnie pewną przełęcz, którą czasem wielcy politycy, artyści, lub myśliciele osiągają dopiero w sześćdziesiątych i siedemdziesiątych latach. Ale jesteś muzykiem — muzyka powstaje już w dzieciństwie i nie wymaga dojrzałości.

ISTVAN  Ach — iluż ludzi ma ten stosunek do muzyki, który nazwałbym „stosunkiem wyjącego psa”. Pies wyje tak samo, czy mu grać Beethovena, czy Ryszarda Straussa — wyje, bo go uczuciowo wytrąca z równowagi sam hałas dźwięków, ich emocjonalny, nieistotny artystycznie spółczynnik. Ja muszę dojść do czystej muzyki.

BALEASTADAR  Dojdziesz, ale najprzód musisz wyładować w muzycznej formie wszystkie uczucia. Na nich to, pastwiąc się nad nimi, zdobędziesz twój własny styl i Formę Czystą. Tu może się stać to w procesie wewnętrznym, bez stawiania niepotrzebnych znaczków na pięcioliniach, dla wzruszania podlotków i histeryczek. Piekło — nawet takie — to świetny inkubator dla nieopierzonego muzyka.

ISTVAN  Kiedy, jak się to stanie? Czy mam może w tym kabaretowym piekle zarabiać na życie jako nędzny grajek, rzucając między diabelskie pospólstwo to, co mam najcenniejszego w życiu: moje uczucia?

BALEASTADAR  Nic bestia nie pojmuje! A gdzież twoja ambicja stworzenia sonaty Belzebuba, któraby pobiła wszechświatowy rekord muzycznej potworności? Czy zapomniałeś już o tym? Zrozumiesz to wszystko na przykładzie. (do lokai) Prędzej tam, szatany! (ukazują się w trumnach trupy: Hildy i Barona Sakalyi, lokaje zaczynają odbijać 3-cią trumnę). Mogę ci dać tylko możliwości. Ja sam mojej sonaty nie napiszę nigdy, mimo, że wiem o niej wszystko. Ty napiszesz przeze mnie, ale twoją własną. Bezpłodny w istocie swej zły duch nigdy nasycony być nie może: musi mieć media: wykonawców swoich mglistych pomysłów i dlatego nigdy dzieło jego nie będzie tym, czym być miało.

ISTVAN  Muszę wybierać więc między życiem a sztuką? Za rozkosz tworzenia muzycznej wartości wyrzec się muszę bezpośredniego przeżywania? Wszystko będzie dla mnie martwym jeszcze przed urodzeniem?

BALEASTADAR  Tak czynili zawsze wszyscy wielcy artyści, mimo pozorów czasem wręcz przeciwnych. Dlatego szaleństwa artystów, tak pociągające dla ludzi zwykłych i taką wzbudzające zazdrość, są tylko gorzkim posmakiem, pozostałym po prawdziwych zdarzeniach w świecie urojonej wielkości, konstrukcji samej w sobie. Dawniej stawało się to w sferze dobra, dziś, u końca sztuki, musi dziać się w krainie zła i ciemności.

ISTVAN  Chciałbym się jeszcze nasycić szczęściem w świecie uczuć.

BALEASTADAR  Za późno! Albo też chcesz zostać nieudanym artystą, czymś najpodlejszym. I to nieudanym dla siebie samego, a nie dla tłumu wyjących psów.

ISTVAN  Nie chcę — za nic! Niech się spełni raz ta ofiara. Tylko mnie w tej chwili zajmuje, jak się to odbędzie.

BALEASTADAR  Zupełnie po prostu, jak wszystko w piekle. Tu się ceremonii z uczuciami nie robi. Będzie to tylko pewien skrót życia, a nie coś jakościowo odeń różnego. Tego i sam Belzebub stworzyć nie potrafi.

ISTVAN  A może nie tak znów szkoda mi tamtego świata? Może ja udaję przed sobą? Ta niemożność przeżycia żadnego uczucia aż do dna, ta nieściśliwość uczuciowych stanów. Wszystko zdawało się już przeszłością, przed samym powstaniem. I ta męka wyrzutu wobec innych ludzi, których podle oszukiwałem, dając za ich prawdę, fałsz moich połowicznych — och, nie uczuć — raczej stanów psychicznych.

BALEASTADAR  (nagle groźnie) Dosyć tych wywnętrzań się! (klaska w dłonie. Wpada dwóch lokai). Wydobywać trupy! Żeby mi w tej chwili były gotowe! (właśnie lokaje odbili trumnę, w której leży baronowa Sakalyi, ubrana czarno z fioletem).

LOKAJE  Słuchamy, W. Ks. Mość! (zabierają się w sześciu do wydobywania trupów, które sadzają na fotelach. Trupy są sztywne i mają zamknięte oczy).

ISTVAN  (drżącym głosem) Panie Baltazarze: ja się pana boję. Pan jest taki straszny, obcy — ja nie chcę!

BALEASTADAR  Milczeć, błaźnie! Czy chcesz zawisnąć na własnych szelkach u wejścia do sztolni, jak tamten? I to przed stworzeniem dzieł, które usprawiedliwią twoje nędzne istnienie? Potem możesz się wieszać, ile chcesz. Jeśli teraz stąd uciekniesz, nie wytrzymasz już normalnej egzystencji.

ISTVAN  Ja nic nie chcę, panie Baltazarze. Chcę tylko wrócić do domu, do ciotki. Chcę, żeby choć raz jeszcze powtórzył się dobry, mordowarski wieczór, żeby cicho było... Chcę pograć te moje dawne preludia, przeczytać jakąś powieść i zasnąć. I żeby mi się śnił ten spotęgowany nasz kochany Mordowar, jak dawniej. Ja już nigdy nie będę. Niech mi pan przebaczy.

BALEASTADAR  (miażdżącym wzrokiem wpatrzony w Istvana) Nie jestem żaden pan: jestem Belzebub, książę Ciemności. Mówić do mnie: Wasza Książęca Wysokość! Rozumiesz, bymbyło jedna?!

ISTVAN  (padając na kolana) Tu straszno... Ja nic nie chcę... Tylko wyjść stąd...

BALEASTADAR  (głosem strasznym) Ja unieśmiertelniam w tobie grzech pierworodny twórczością, którą w tobie wzniecam. Przez sztukę tylko ludzkość ma pamięć, że wszystko przeczy samemu sobie w Istnieniu. Bez sztuki nie ma już dziś życia dla mnie. Ja w mechanicznej miazdze bydląt nie mam nic do roboty. Póki trwa sztuka, ja istnieję i nasycam się bytem na tej planecie, tworząc metafizyczne zło. Na księżycach Jowisza mają swoich Belzebubów.

ISTVAN  Boże! Ratuj mnie! Wasza Książęca Wysokość: łaski! (trupy siedzą sztywno w fotelach. Wyprostowani lokaje czekają wyprężeni na rozkazy).

BALEASTADAR  Nie waż się tu wspominać tego Imienia. Dla mnie to tylko symbol nicości, mojej nicości — a ja chcę żyć i będę. Ale muszę żyć przez kogoś. Artyści, to jedyny dziś dla mnie materiał. Tworzyć przez zniszczenie! Ostatnia siła rozsadzająca, po śmierci religii, które tworzyły widmo złego ducha. Ja wcielam to wszystko — rozumiesz? Od czego masz mózg. Myśl, ale nie czuj nic.

ISTVAN  (zapadając w katalepsję) Coś potwornego zamraża mnie do wewnątrz. Czuję, jak zły kieł nieuchwytnego widma orze mi mózg w zygzaki piorunowej, niewyrażalnej myśli.

BALEASTADAR  Co widzisz?

ISTVAN  Widzę dawny Mordowar jak we śnie, spotęgowany do granic nieludzkiego, jakiegoś bydlęcego piękna. Spadają maski z drzew, gór i obłoków. Widzę czarne, bezlitosne niebo i małą zbłąkaną kulkę, którą ty, książę Ciemności, otaczasz nietoperzymi skrzydłami. Ja, robaczek, mała gąsienica, pnę się po listkach prześwietlonych przez złowieszczy żar pękających słońc Drogi Mlecznej. BALEASTADAR  Zejdź niżej: do twych uczuć. Pogrzeb się w sobie po raz ostatni.

ISTVAN  Uczucia moje są to pigułki, które robi jakiś ohydny międzyplanetarny aptekarz i rzuca je w nicość, na pożarcie zgłodniałej, zamrożonej przestrzeni.

BALEASTADAR  Niżej jeszcze...

ISTVAN  (budząc się nagle z katalepsji) Ja chcę do Mordowaru, do cioci! (ostatnim wysiłkiem ze sztuczną ironią:) Pan świetnie wszedł w rolę Belzebuba, ale ja mam dosyć tej komedii. (Baleastadar wali go pięścią przez łeb. Istwan[1] stoi i znowu zapada w stan poprzedni).

ISTVAN  Już koniec. Sam rdzeń mojej istoty zmartwiał mi w lodowatym powiewie z centrum niebytu.

BALEASTADAR  Teraz rozumiesz? Jednej rzeczy nie mogę, tylko jednej: tworzyć sztuki. A jestem urodzonym artystą. Dawniej kazano mi tworzyć życie, teraz byłem bez zajęcia w tej doskonalejącej mechanizacji. Kto mi kazał, nie pytaj, nie myśl o tym. Pewne tajemnice muszą być zachowane. Wiedz, że tylko ja jestem jedyną nadrzeczywistością, jedynym złem. Gdyby nie zło, nie byłoby nic, ani nawet twojej ciotki, choć jest osobą notorycznie świętą.

ISTVAN  (z ostatnim wysiłkiem) A jednak widzę cię: przeklętego plantatora z Rio. O — wyrastają ci rogi — ach, jakie to zabawne! Ja wiem jak to jest zrobione. Ogon kazał sobie obciąć, bo mieć ogon jest czymś śmiesznym. Ale rogi zostawił dla efektu. A może to te rogi, które przyprawiła ci twoja żona: Klara di Formio y Santos... (Baleastadar wali go jeszcze raz pięścią przez łeb. Istvan pada. Podczas tego, gdy mówi Istvan, Baleastadarowi wyrastają w istocie niewielkie (do 10 cm.) rogi. (Na peruce ma dwa gumowe palce, od nich idzie rozwidlona rurka zakończona pompką w kieszeni, przy pomocy której można je nadąć.) Lokaje w głębi pękają ze śmiechu. Baleastadar tego nie widzi).

BALEASTADAR  No — teraz ma dosyć. Posadzić go między trupami. Nie rozumie błazen, że jest najgenialniejszym muzykiem świata w zarodku. Tego, co on — nie dokona nikt! (do Hildy, która nagle wytrzeszcza nań oczy, siedząc sztywno na fotelu. Inne trupy siedzą z oczami zamkniętymi) Czego ekarkiliujesz na mnie twoje gały, Hilda? To jest twój prawdziwy kochanek. Przez niego stworzymy muzykę Czystego Zła, przedystylowanego w Czystą Formę. Och — gdybym mógł być sam artystą — ! (przez chwilę łka dziko, poczem się opanowuje i mówi): Sonata Belzebuba musi być stworzona. A pani (zwraca się do Hildy) będzie śpiewać pieśni Belzebuba, a koncert smyczkowy Belzebuba — wiolonczela, czy skrzypce — wszystko jedno — napisze też ten błazen przeze mnie, a wykona to jakiś skrzypek, sam nie rozumiejąc nic z tego, co robi, fortepianowe utwory wykonam ja sam, cierpiąc jak potępieniec nad tym, że sam ich nie stworzyłem i wyć będą wszyscy z zachwytu, jak szakale.

HILDA  Ale czemu wszystko to robić tu, dziś w nocy, a nie powoli tam, na powierzchni ziemi.

BALEASTADAR  Dla kondensacji zła — tam rozlazłoby się to na zgniłą marmeladę mordowarskich, a nawet budapeszteńskich nastrojów. (innym tonem) Takie małe to wszystko: nędznie wyduszone z ostatnich zakamarków dna. (poprzednim tonem, z zapałem) Ale jedyne w swoim rodzaju — rozumiesz, Hilda? Nic innego nie ma na początek w tym ogólnym końcu, więc sztuka musi być syntezą zła i dla niej warto jeszcze coś spróbować, nawet ze wstrętem i męką, bo to jedyna rzecz, która nam została z dawnych dobrych czasów, mimo, że też, i to nie długo, diabli ją wezmą. Zacznę od muzyki, a potem może opracuję w ten sam sposób i inne sztuki, chociaż wątpię, czy da się to zrobić. Ale naprzód sonata, taka uczniowska, jak pierwsza sonata w konserwatorium. No — zbudź się ty, genialny manekinie!

ISTVAN  (budzi się nagle z ogłupienia i wstaje. Staje się nagle zupełnie inny: jest opanowany, wesoły i jakby demonicznie zły.) Słucham W. Ks. Mość. Od czego zaczynamy?

BALEASTADAR  Masz tu kobietę, Istvanie. Musisz ją kochać, zatracając wszystko, co ceniłeś dotąd. Drugiej takiej nie znajdziesz na ziemi. Jest to wcielenie kobiecej dziwności, w najdzikszej transformacji środka spółrzędnych czystego zła.

ISTVAN  Rozumiem. Trochę Książę przesadza. Pani Hildo: ja pani rzeczywiście dotąd nie pojmowałem. Byłem dzieckiem.

HILDA  I teraz jesteś dzieckiem, mimo twego całego muzycznego demonizmu. Chodź do mnie — ja cię nauczę być sobą. Będziesz mój i zginiesz przez to, jak i wszyscy, ale inaczej: razem stworzymy piekielne dzieła, o których marzyć będą samotne szatany w bezsenne noce, śniąc o niebyłych nigdy szatanicach. We mnie piekło moich nienasyceń uwsteczni każdą miłość w bagno niszczącej rozkoszy. Ale zginąć musisz w upadku okropnym, jakiego nigdy dotąd nie przeczuwałeś.

ISTVAN  Słyszałem o tym niszczeniu się przez kobiety, lecz nigdy temu nie wierzyłem. Ale ja cię przekonam. Pod tą maską, którą noszę, nie ma nic rzeczywistego. Nie boję się niczego. Wir ciemnych dźwięków zasłania mi tajemnicę twego ciała. Jak sztyletem rozedrę je pocałunkiem twoich zbrodniczych warg. (całuje ją) Teraz poznałem siebie. Siła moja nie ma granic. Wszystko to zamknę w piramidę diabolicznej muzyki, w konstrukcję czystego metafizycznego zła, zamrożonego dionizyjskiego szału.

HILDA  Jestem twoja w niedosiężności mojej najgłębszej istoty, którą jest nienasycenie się w zbrodni i kłamstwie. Nic mnie nasycić nie może. Jesteś potworny, obrzydliwy chłopczyk. Kocham cię. Czuję, jak przetwarzasz mnie w twoje dźwięki.

BALEASTADAR  I pomyśleć tylko, jak nisko upadłem! Ja, który przed wiekami walczyłem ze świętością sztuki, ja, który marzę teraz tylko o tym, aby móc skomponować choćby osiem taktów dobrej muzyki. Ta sprzeczność rozrywa mnie. O — co za piekło jest być Belzebubem i nie móc być, nawet dziś, artystą. (do Istvana) Ale ty, idioto, beze mnie też byłbyś niczym. To jedno mnie pociesza. Nie mogę wyrazić tego w tych przeklętych ludzkich pojęciach. Ale to, co się stanie, niech mówi samo za siebie. (przez drzwi na lewo wchodzi Rio-Bamba, prowadząc Ciotkę Istvana i Babcię.) Rio-Bamba — prowadź tu bliżej te matrony. Niech patrzą i widzą. Dobrze żeście przyszli: będziecie tłem dla moich pomysłów.

RIO-BAMBA  A więc widzimy teraz jasno, że cała ta mordowarska legenda nie była takim nonsensem, jak to się z początku wydawać mogło. (obejmuje Babcię) Widzisz, Julio, jak stare grzechy mogą stanowić wspaniałe tło dla nowych potworności.

BABCIA  O, jak mi z tobą dobrze, Teobaldzie.

CIOTKA  (do Baleastadara) Zawdzięczam W. Ks. Wysokości zupełną transformację mego siostrzeńca. Książę Ciemności nie mógł postąpić łaskawiej. (całuje Baleastadara w rękę)

BALEASTADAR  (do trupów) Pani baronowo: proszę się zbudzić. I pan, panie Hieronimie także. (trupy baronowej i Sakalyiego otwierają oczy).

BARONOWA  W. Ks. Wysokość: ale proszę to wszystko załatwić łagodnie, żeby Hierkowi nic się złego nie stało. Jego tak już wyczerpała ta zbrodnia. Ale myślę, że Sakalyi może sobie pozwolić na to, aby zabić jakąś tam budapeszteńską wietrznicę, która go śmie lekceważyć.

SAKALYI  (wstając nagle) Hilda! Co ty tu robisz z tym podłym grajkiem? W mojej obecności śmiesz...? Czy chcesz, abym cię zabił po raz drugi?

BALEASTADAR  Nie wie pan jeszcze, panie baronie, że Istvan jest hrabią. Okazało się to tu, w kancelarii u wejścia. Dokumenty przejrzałem wchodząc. Wszystko jest w porządku. Wynika stąd, że Istvan jest potomkiem palatyna Clapary, tego, który był panem na Orawskich zamkach. Dziadek Istvana, zaplątany w wojnie roku 48-ego w niebardzo zaszczytny sposób — jako szpieg austriacki z przekonania — uciekł tu do Mordowaru i żył pod zmienionym nazwiskiem. Miał syna, który umarł, pozostawiwszy na świecie Istvana. Rio-Bamba jest też hrabią — ale mniejsza o to.

SAKALYI  A to fatalne. Straciłem ostatni atut. Co za nudna komplikacja. Wobec tego bijemy się, panie hrabio.

ISTVAN  Mógłbym pana zdyskwalifikować, ale nie chcę. Gdyby pan wczoraj wieczorem wiedział, że jestem jakimś głupim hrabią, nie ośmieliłby się pan popełnić samobójstwa, będąc wyzwanym. Snobizm zabija w panu wszystkie inne uczucia, prócz zazdrości o nią, która jest teraz moja. (wskazuje na Hildę. Lokaje podają im szpady).

BARONOWA  Nie daj się temu nicponiowi. Jakkolwiek uwolnił nas od problemu małżeństwa z tą (wskazuje Hildę) panią, jednak musisz pomścić to, że śmiał ci zabrać kobietę w ogóle. (młodzi ludzie biją się).

SAKALYI  Ręka mi drętwieje. Zapomniałem wszystkich najlepszych pchnięć. Ja, który pobiłem hrabiego Sturza i Trampoliniego. Dosyć tego. To straszne. Skąd on umie to wszystko? (pada przebity. Baronowa i lokaje rzucają się ku niemu, ratują go i przewiązują).

HILDA  Ach, Istvanie: jakże cię uwielbiam (obejmuje Istvana. Wbiega przez drzwi na lewo Krystyna, owinięta w czarny szal). KRYSTYNA  Co się tu dzieje? Och — jakże jestem zmęczona. — Szalony wicher wyłamał pół lasu na stokach Czikla. Ledwo tu trafiłam. A jak tu straszno! Prowadził mnie jakiś dziwny człowiek w staro-hiszpańskim stroju. (wchodzi don José Intriguez de Estrada w stroju Granda z XVII wieku). Nie gniewaj się, babciu, ale on mówił, że to ty go po mnie przysłałaś.

DE ESTRADA  Witaj, Baltazarze. Nie mogłem wytrzymać, aby cię nie odwiedzić. Dziś w nocy przyjechałem z Rio. Mam urlop na 2 miesiące.

BALEASTADAR  Państwo pozwolą sobie przedstawić: kochanek mojej żony, Don José Intriguez de Estrada, ambasador króla hiszpańskiego w Rio.

DE ESTRADA  (zmieszany). Wolne żarty, Baltazarze...

BALEASTADAR  Nie żaden Baltazar, tylko Belzebub, Książę Ciemności! Czy nie widzisz tych rogów. (wskazuje na głowę). Sam mi je przyprawiłeś. Ale teraz stały się symbolem mego diabelstwa. Siadaj. (De Estrada siada, ale widać, że czuje się fatalnie). Tu chodzi tylko o to, aby ten młody muzyk napisał sonatę godną samego Belzebuba — to jest mnie.

DE ESTRADA  Czuję się fatalnie w tym wszystkim. No tak, skoro chcesz udawać wariata, to trudno. Pamiętam: mówiłeś mi kiedyś coś takiego po pijanemu. Ja jestem w dziwnym położeniu: zamiast do Madrytu pojechałem na Fiume — Budapeszt wprost do Mordowaru. Teraz widzę, że nie ma w tym żadnego sensu. Tam w Mordowarze, zaraz ze stacji, poszedłem wprost do nieznajomego mi całkiem domu i z tą oto panienką, którą widzę po raz pierwszy w życiu, przyjechaliśmy tu, do tego kabaretu w opuszczonej kopalni. Konie padły nam po drodze i pieszo, wśród walącego się lasu — nie masz pojęcia co za wicher...

BALEASTADAR  Milczeć! Ja ci dam kabaret! (De Estrada mdleje i wywraca się na wznak w fotelu. Kapelusz spada mu z głowy)..

KRYSTYNA  Teraz dopiero jasno widzę. Jest już za późno. Ja kochałam tylko Istvana.

BABCIA  A do tego okazało się, że Istvan jest hrabią. Przy pomocy Księcia Ciemności będzie największym muzykiem świata.

KRYSTYNA  Wszystko przepadło. Niechby sobie był, kim chciał — to mnie nic nie obchodzi! (płacze) Ja go tak strasznie, beznadziejnie kocham.

SAKALYI  Ostatni ratunek przepadł. Panno Krystyno: ja uciekałem od pani, bo bałem się mamy i mezaliansu.

HILDA  Widzicie jaki on jest podły!

ISTVAN  Nie przerywaj mi. Coś zaczyna się we mnie tworzyć. Pierwszy temat sonaty... W fis mol. (zamyśla się) Mam ją całą w sobie, jak jakąś jedną, mglistą bombę.

BALEASTADAR  Ach — nareszcie! Czasami naprawdę śmiać mi się chce jak pomyślę, że ostatecznym celem tego wszystkiego ma być jakaś głupia sonata. Oto, jak spsiała, że tak powiem — passez moi l'expression — sama idea Belzebuba w ostatnich czasach. Sam Belzebub, aby przeżywać siebie istotnie, musi być jakimś zagwazdranym mecenasem sztuki i wirtuozem — bo tam jedynie objawia się jeszcze indywiduum w formie jakiej takiej perwersji. A reszta to mechaniczna miazga niegodna spojrzenia nawet najpodlejszego z diabłów. Nieprawdaż, Chebnazel? A ty durniu, Azdrubot: czy chciałbyś pomajstrować w tym mechaniźmie naszych idealnie urządzonych społeczeństw?

II. LOKAJ  (śmiejąc się) Nigdy, W. Ks. Wysokość: wolę służbę w tym kabarecie.

I. LOKAJ  To lepsze w każdym razie od Enfer, lub Cabaret du Néant na Place Pigalle.

BALEASTADAR  A więc do roboty. Przygotować fortepian. Bechstein, czy Steinway?

I. LOKAJ  Bechstein, W. Ks. Wysokość (biegną w głąb i otwierają wspaniałego Bechsteina).

KRYSTYNA  Panie Istvanie: ja pana naprawdę... Porzuć to budapeszteńskie padło. Przypomnij sobie nasze granie na 4 ręce. Tam, w naszym kochanym, cichym Mordowarze — te nasze wieczory.

ISTVAN  Mało ich było, a wszystkie zatrute tą przeklętą miłością bez wzajemności do ciebie. Wstrząsam się ze wstrętu na samą myśl o tym. Gdybym się był z tobą ożenił, nigdy nie byłbym artystą. Jesteś dla mnie tylko tematem do macabre-menueta, który będzie 2-gą częścią mojej sonaty, prawdziwej sonaty Belzebuba. Widzę to już wydrukowane w Universal - Edition, a poświęcone będzie księciu Ciemności: Dem Geiste der Finsterniss gewidmet — tak, jak na sonatach Beethovena, które bawiły mnie, gdy miałem lat siedem.

BALEASTADAR  Dalej, dalej — niech się coś dzieje jeszcze. Wszystko to mało.

ISTVAN  Tak? A więc precz ode mnie, jedyny nędzny wyrzucie sumienia. Niech nic nie śmie mi przypominać tych mordowarskich małostek (wyjmuje nóż z kieszeni i zarzyna Krystynę).

BARONOWA  Dobrze jej tak — za to, że śmiała nie kochać mojego jedynaka. Zresztą i tak nie pozwoliłabym na to małżeństwo.

HILDA  (do Istvana) Teraz jesteś naprawdę mój. To cielątko i tak nie mogłoby ci wystarczyć. (szepczą ze sobą. Rio-Bamba zaczyna tańczyć z Babcią).

RIO-BAMBA  Zostaję diabłem na starość. Razem z tą wiedźmą stworzymy jakiś straszliwy psychiczny dom schadzek dla najtęższych indywiduów naszych czasów.

BALEASTADAR  Oby tylko były. Boję się, że będzie to tylko zrzeszenie kooperatywne dla resztek błąkających się samotnie artystów.

BABCIA  (podrygując) Naprawdę — przestać udawać matronę i nasycić się życiem jeszcze raz — nigdy się tego nie spodziewałam. Tyle czasu być czarownicą i musieć udawać szanowną w małym stylu matronkę: to była męka. (tańczy z Rio-Bambą. Jeden z lokai gra „shimmy” bardzo cicho). BALEASTADAR  Takie beznadziejnie kabaretowo-dancingowe to wszystko, takie niesmaczne. Ale bez tła niczego dokonać nie można. A teraz — słuchaj, Istvanie: nie powinieneś tak bezwzględnie oddawać się życiu — na tym ucierpi nasze wspólne dzieło: inicjalna sonata, zarodek całej belzebubiej muzyki. Dać ci zakosztować, a potem przeciąć wszelkie połączenia z możliwością nasycenia — o to mi chodziło.

ISTVAN  Nie rozumiem — więc ja...?

BALEASTADAR  Odejdź no od tej pani. To jest mój łup. Dla ciebie to chwilowo zabawka, dla mnie — ostatnia miłość starca, którego już nic nie czeka, choćby był nawet Belzebubem.

ISTVAN  I to W. Ks. Mość śmie mi mówić? Ja pierwszy raz zrozumiałem, czym jest naprawdę istnienie, a W. Ks. Mość chce mi to zabrać. Nie, wolę życie, niż wszystkie możliwe muzyczne utwory à la Belzebub. W sztuce będę czystym, bez żadnego, nawet metafizycznego zła. (patrzą na siebie, zmagając się wzrokiem aż do odwołania).

BARONOWA  To wszystko dobrze, ale czemu tak właśnie ma się to odbywać. W tym nie ma żadnej konieczności: c'est contingent tout celà — czysty przypadek. Gdzieś w Mordowarze na Węgrzech — czemu nie w Meksyku? — Spotkało się przypadkowo paru ludzi. Ale czemu to właśnie ten pan musi być Belzebubem i ten Szentmichalyi jego właśnie ma wyzyskać dla celów artystycznych — tego nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy.

CIOTKA  Dlatego, żeby mój siostrzeniec, który zastępuje mi syna, został wielkim muzykiem.

BARONOWA  To nie jest wystarczająca przyczyna dla rzeczy aż tak wielkich, jak zjawienie się prawdziwego Belzebuba. I dlaczego tu, a nie gdzie indziej?

BALEASTADAR  (do baronowej) Gdzieś raz musiało się to stać. Czy nie wszystko jedno gdzie wobec nieskończoności światów? Planet jest wiele, pani Baronowo. To tak, jak z szybkością światła: jakaś być musi i to skończona — czy nie wszystko jedno czy 300 czy 500 tysięcy kilometrów na sekundę? (Istvan spuszcza głowę i stoi zmartwiały).

BARONOWA  Tak, ale nie lubię tego antropocentrycznego światopoglądu. Jestem kobieta oświecona, un bas bleu, jeśli pan chce, ale au fond jestem panteistką.

BALEASTADAR  Nie mogę teraz, na poczekaniu, mieć wykładu o konieczności przypadku dla precieuse'owatych matron. Hilda, jesteś moją: chodź w moje objęcia. Jedyny w swoim rodzaju wieczór.

HILDA  (padając przed nim na kolana). O, mój jedyny! Więc to prawda? Więc mnie spotyka to nieludzkie szczęście, że będę kochanką prawdziwego Belzebuba? Ja chyba oszaleję, ja tego nie przeżyję! (czołga się u stóp Baleastadara).

ISTVAN  Ha — ja też tego nie przeżyję tak spokojnie! Zabiera mi jedyną miłość! Na to dał mi ją, aby mnie okrutnie ograbić. (rzuca się na Baleastadara, ale zatrzymuje się, jak zahipnotyzowany). BABCIA  Ciszej, na szatana! Ambasador się obudzi i będzie niepotrzebnym świadkiem. To nie jest jeszcze nasz człowiek.

DE ESTRADA  (wstając) Ależ jestem, droga babciu. Jestem wasz, żałuję, że wszystko to nie dzieje się w Hiszpanii: byłbym z tego dumny. Możecie liczyć na moją dyskrecję. Baltazarze, wierzę, że jesteś prawdziwym Księciem Ciemności. Być na ty z Belzebubem, to wielki zaszczyt nawet dla Granda Hiszpanii i ambasadora Jego Królewskiej Mości.

ISTVAN  Zabiję tego łotra. (rzuca się na Baleastadara, który przewraca się dobrowolnie (przed dotknięciem) na ziemię, rozstawiając ręce i śmieje się demonicznie).

BALEASTADAR  (padając) Wal, strzelaj, rżnij, kłuj! Mnie nie zabijesz nigdy — jestem wieczny. Masz rewolwer. (podaje mu rewolwer. Istvan kłuje go nożem z dziką furią kilka razy. Baleastadar śmieje się dalej. Istvan obłąkany z bezsilnej złości chwyta rewolwer i strzela w niego sześć razy. Belzebub wstaje, śmiejąc się i podnosi Hildę, biorąc ją w objęcia).

BALEASTADAR  A teraz do fortepianu, mydłku. Teraz dopiero życie przetworzy się w tobie na ten piekielny melanż formy z treścią, jaką jest sztuka. Dosyć perwersji w życiu. Nędzne to jest, bo nędzne, jak każda sztuka, ale jedyne i złe — to jest najważniejsze.

ISTVAN  (budząc się z zamyślenia). Chodź, Hieronimie. Ze mną pocieszysz się po tych kobietach. Ja sam potrzebuję czegoś jeszcze, jakiejś małej potworności, któraby mnie przeważyła na tamtą, ciemną stronę mojego przeznaczenia. Tajemnica tej transformacji jest niezgłębiona, jakkolwiek pospolite mogą być jej życiowe objawy. (baron wstaje, Istvan go obejmuje i obaj idą w głąb).

BARONOWA  Hierku: nie poddaj się temu demonowi. Mam dla ciebie jeszcze coś w rezerwie: dziedziczkę zamku Keszmereth — cudna piętnastoletnia panienka. O tym marzyłam przez całe życie, tylko nie chciałam mówić ci przedwcześnie.

BALEASTADAR  Dosyć, stara purchawko! Czy nie widzisz, że on idzie grać moją sonatę, sonatę Belzebuba — a do tego musi mieć ostatnie tło. O, szczęście bez granic! Teraz jestem nareszcie czymś w rodzaju artysty. Przez niego spełnia się to straszliwe nabożeństwo do nieznanego, niepoznawalnego zła, którego cząstkami jesteście wszyscy we mnie.

BARONOWA  A więc jest to rodzaj panteizmu, nawet w belzebubicznej transpozycji myśli.

BALEASTADAR  (przechodząc z Hildą w objęciach ku fortepianowi). Cicho, tam! Tu jest aparat do notowania — możesz improwizować z początku. (wskazuje przyrząd po prawej stronie fortepianu). ISTVAN  (zasiadając do fortepianu). Teraz nareszcie wiem, czym jest przestrzenna koncepcja formalna w muzyce. Cała Sonata Belzebuba jest we mnie poza Czasem. Rozwinę ją jak wachlarz — największe dzieło od początku świata.

(Baron stoi za nim oparty o niego w zachwycie. Koło ogona fortepianu stoi Baleastadar z Hildą. Istvan uderza pierwsze tony dzikiej muzyki. Rio-Bamba tańczą z babcią fantastyczny taniec. Baronowa w fotelu zapada w trans słuchania. Podczas tego kurtyna wolno zapada).

Kurtyna





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Istvan.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Ignacy Witkiewicz.