Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Nieczystość/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XI.

Pan Paskal, na widok Antoniny, którą już drugi raz tegoż samego poranku oglądał, został, jakeśmy już powiedzieli, zdjęty największem zdumieniem, a zarazem i uwielbieniem tej piękności tak niewinnej, tak czystej.
— Nareszcie! przybywa pan! — zawołał Karol Dutertre z serdecznem wylaniem, wyciągając obie ręce do pana Paskala, gdy zostali sami w pokoju. — Czy pan uwierzy, żeśmy już zaczynali powątpiewać o twojej słowności? Przez cały tydzień cieszyliśmy się z żoną na dzisiejszy poranek, gdyż po rocznicy urodzin naszych dzieci, dniem, który obchodzimy z największem szczęściem, jest ten dzień, od którego, dzięki panu, datuje się pewność i bezpieczeństwo ich przyszłości. To tak dobrze, tak słodko, z wdzięcznością uczuć się godnym szlachetnego czynu, który równie zaszczyca dawcę, jak i odbierającego.
Pan Paskal nie zdawał się słyszeć tych wyrazów pana Dutertre, i rzekł do niego:
— Któż to jest ta młodziutka osoba, która stąd wyszła?
— Panna Antonina Hubert.
— Czy to nie krewna prezesa Hubert, który niedawno tak ciężko chorował?
— Tak, jego synowica.
— Ah! — zawołał Paskal z namysłem.
— Wiadomo panu, że gdyby mój ojciec nie znajdował się w naszem gronie — rzekł pan Dutertre z uśmiechem — uroczystość nasza nie byłaby zupełną. Pójdę go więc zawiadomić o pańskiem przybyciu, kochany panie Paskal.
I gdy postąpił parę kroków ku drzwiom, prowadzącym do pokoju starca, Paskal zatrzymał go skinieniem, mówiąc do niego.
— Wszakże prezes Hubert mieszka...
Ponieważ się zaś wahał z dokończeniem słów swoich, Dutertre dodał:
— Na przedmieściu św. Honorjusza, w domu, którego ogród przytyka do pałacu Elysée Bourbon.
— Czy ta dziewczyna dawno już mieszka u swego wuja?
Dutertre zdziwiony nieco ciekawością pana Paskala co do Antoniny, odpowiedział:
— Pan Hubert przywiózł ją, będzie temu trzy miesiące z Nicei, gdzie panna Antonina pozostała po śmierci jednej ze swoich krewnych.
— Więc pani Dutertre przyjaźni się z tą młodą osobą?
— Matkowała jej jeszcze na pensji.
— Ah — dodał Paskal, pogrążywszy się chwilkę w nowem zamyśleniu.
Człowiek ten posiadał wielką i rzadką zdolność, która się niezmiernie przyczyniła do zebrania jego ogromnego majątku; jak z łatwością można zamykać i otwierać niektóre szufladki swego biurka, tak i on mocen był chwilowo odrywać się stosownie do woli swojej od najgłębszego najęcia i przechodzić z obojętnością do myśli zupełnie przeciwnych, tym, które go przed chwilą jeszcze zajmowały. Tak to, po owem widzeniu się Franciszka z Antoniną, którego był dalekim świadkiem, i które tak gwałtownie go wzruszyło, odzyskał znowu całą swobodę umysłu, dozwalającą mu rozmawiać spokojnie o interesach z arcyksięciem i dręczyć go z całem wyrachowaniem złego serca.
Podobnież po tem ostatniem spotkaniu z Antoniną u państwa Dutertre, odroczył, że tak powiemy, na później swoje zamiary względem tej dziewicy. Myśląc tedy zupełnie o czem innem, dobrodusznie, rzekł do męża Zofji:
— Zanim twoja żona powróci, mój kochany przyjacielu, chciałem pana prosić o jednę małą przysługę.
— Nareszcie — zawołał uszczęśliwiony Dutertre, zacierając ręce z radością — nareszcie... lepiej późno, jak nigdy!
— Wszakże u ciebie był kasjerem niejaki Marcelange?
— Na moje nieszczęście.
— Na pana nieszczęście?
— Popełnił on u mnie, nie mogę powiedzieć czyn nieuczciwy, bo za żadną cenę nie zasłoniłbym go od kary, godnej jego występku; lecz dopuścił się czynu niedelikatnego, przy takich okolicznościach, które mnie przekonały, że to człowiek nikczemny, i oddaliłem go od siebie.
— Marcelange mówił mi, że go pan rzeczywiście oddalił.
— Czy pan go zna? — zapytał Dutertre, przypominając sobie słowa swego ojca.
— Kilka dni temu przyszedł on do mnie, pragnie dostać się do domu Durand...
— On? do tak godnego domu?
— Dlaczegożby nie? wszakże u pana był bardzo użyteczny.
— Ale, jakiem to już panu powiedział, kochany panie Paskal, oddaliłem go, skorom tylko poznał jego postępowanie.
— Rozumiem! lecz ponieważ znajduje się bez miejsca, wypadałoby dla umieszczenia go w domu Durand, który gotów jest przyjąć jego usługi, wypadałoby, mówię, dać biednemu człowiekowi list polecający od pana; za takiem zaręczeniem zostanie przyjęty bez najmniejszej trudności; otóż, moj kochany panie Dutertre, przychodzę właśnie prosić cię o ten list.
Po chwili szczerego zdziwienia, Dutertre odpowiedział z uśmiechem.
Wprawdzie, nie powinnoby mnie to wcale dziwić, pan jest tak dobry, ten człowiek zaś tak przebiegły i przewrotny, on podszedł pańską życzliwość i dobrą wiarę.
— W samej rzeczy, i ja sądzę, że Marcelange jest bardzo przebiegły i zręczny; jednakże ja przyszedłem koniecznie prosić pana o tę rekomendację.
Dutertre myślał przez chwilę, że nie zrozumiał dobrze, albo też jego nie zrozumiano; więc dodał:
— Daruj pan, ale powiedziałem panu, że...
— Że człowiek ten popełnił czyn niedelikatny, ale, ba i cóż to szkodzi.
— Jakto, panie Paskal, co to szkodzi? Ależ, w moich oczach, postępek tego człowieka był może jeszcze karygodniejszy, jak usunięcie jakiej kwoty!
— Wierzę ci, mój zacny panie Dutertre, wierzę zupełnie; niema lepszego od ciebie sędziego w sprawach honoru; Marcelange wprawdzie zdaje się być człowiekiem zanadto przebiegłym; ale, jeżeli mam ci wszystko wyznać, pragnę, usilnie pragnę, ażeby on uzyskał od ciebie ten list.
— Rzeczywiście, panie Paskal, to zbyteczna słabość. Jeszcze raz powtarzam, ten człowiek wie, że jesteś dobry, szlachetny szczery, udało mu się zająć pana swoim losem.
— Bardzo być może! ja taki jestem dobrotliwy! Koniec końcem, ja pragnę tego listu, ten biedak wart jest politowania.
— W moich zaś oczach, mój kochany i zbyt dobry panie Paskal, ten człowiek nie zasługuje na współczucie i dlatego wygnałem go od siebie, zdawałoby mi się, że nieuczciwie działam, popierając ze swej strony umieszczenie go w domu czcigodnym, zasługującym na wszelkie względy.
— Co znowu! uczyń to dla mnie, dla mnie, proszę bardzo!
Dutertre spojrzał najprzód na Paskala ze zdumieniem, nareszcie, po chwili zastanowienia, rzekł głosem tkliwego wyrzutu:
— Ah! panie, po upływie roku czyż potrzeba było takiej próby?
— Jakiej próby?
— Proponować mi czyn niegodny, celem przekonania się czy też zasługuję na ufność pana.
— Uważam pana za godniejszego mego zaufania, niż kiedykolwiek, mój zacny Dutertre, i dowodzę ci tego, żądając od ciebie tego listu, który ma związek ze sprawą dosyć delikatną.
Pan Paskal mówił to z całą szczerością. Dutertre nie mógł już dłużej wątpić; przypomniał sobie wtedy słowa ojca, przeczucia swej córki, i, zdjęty nieznaną trwogą, odpowiedział głosem wymuszonym:
— Więc pan zapomina o ciężkiej odpowiedzialności, jakaby na mnie ciążyła, gdybym panu uległ.
— Ej, mój Boże! cóżby to było, kochany panie Dutertre, gdybyśmy od naszych przyjaciół żądali tylko rzeczy łatwych!
— Ale to niemożliwe!
— Nie, panie Dutertre, nie odmówisz mi tego.
— Panie Paskal — rzekł Karol głosem pewnym i wzruszonym — jestem panu winien wszystko, niema jednego dnia, w którymbyśmy: mój ojciec, żona i ja nie przypominali sobie, że rok temu, bez niespodziewanej pomocy pańskiej upadek byłby niezawodny. Wszystkich uczuć przywiązania i szacunku, jakie tylko obudzić może wdzięczność, my doznajemy dla pana, wszelkie możebne dowody poświęcenia naszego, gotowi jesteśmy złożyć panu z prawdziwą radością i szczęściem, lecz...
— Jeszcze jedno słowo, a pan mnie zrozumie — rzekł Paskal przerywając Karolowi. — Ponieważ pragniesz wiedzieć, muszę panu wyznać, że interes mój wymaga tego koniecznie, ażebym posiadał w domu Duranda kogoś, coby mi zupełnie... pan to rozumie... zupełnie... był oddany... Otóż, domyśla się pan zapewne, że trzymając tam Marcelange, zamieniam go dla siebie w wiernego służalca, w ślepe narzędzie, a licząc na twoje zupełne milczenie... więcej nawet uczynię... powiem ci, że...
— Ani słowa więcej w tej sprawie, zaklinam pana — zawołał Dutertre ze zdziwieniem i coraz większą przykrością, gdyż dotąd uważał pana Paskala za człowieka nieposzlakowanej prawości. — Ani słowa więcej. Są tajemnice, których wyznania nie powinniśmy wcale przyjmować.
— Dlaczego?
— Ponieważ mogą być bardzo drażliwe, bardzo nieprzyjemne, mój panie..
— Doprawdy? wyznania starego przyjaciela mogą być bardzo nieprzyjemne; dobrze, zachowam je więc przy sobie. W takim razie daj mi pan ów list, bez żadnych tłumaczeń.
— Powiedziałem już panu, że to jest dla mnie zupełnem niepodobieństwem.
Pan Paskal ściągnął usta i zmarszczył nieznacznie brwi; równie zdziwiony jak obrażony odmową Karola, nie mógł uwierzyć w naiwności swojego cynizmu, ażeby człowiek, którego trzymał w zupełnej zależności, mógł mieć odwagę sprzeciwić się jego woli lub poświęcić teraźniejszość i przyszłość jakimś skrupułom honorowym.
Jednakże, ponieważ Paskalowi bardzo wiele zależało na tem, ażeby uzyskał list, którego żądał, odpowiedział głosem tkliwego wyrzutu:
— Jakto, pan mi tego odmawia, kochany panie Dutertre, mnie, swojemu staremu przyjacielowi?
— Odmawiam szczególniej i mianowicie panu... panu... panu, który zaufałeś mojej nieugiętej prawości, który, nie znając mnie... pożyczyłeś mi tak znaczną sumę pieniędzy.
— Dajże pokój, kochany panie Dutertre. Alboż to uczciwość twoja, rozum, twój własny interes, i w każdym razie, materjały twoich zakładów nie zabezpieczały dostatecznie moich kapitałów? Alboż to się nie znajduję w wybornem położeniu, skutkiem owego zastrzeżenia, że mogę każdego czasu zażądać ich zwrotu, zastrzeżenia, z którego o ile mi się zdaje, nie tak prędko jeszcze myślę korzystać. Z tego powodu los twój obchodzi mnie bardzo blisko — dodał skwapliwie pan Paskal, widząc zdumienie i trwogę malujące się nagle w rysach pana Dutertre — lecz, przypuśćmy... co, dzięki Bogu, zawsze tylko jest przypuszczeniem, przypuśćmy, że w krytycznym stanie, w jakim obecnie znajduje się cały przemysł, powiedziałbym do ciebie: Panie Dutertre, za miesiąc potrzebuję moich pieniędzy, i odmawiam ci dalszego kredytu!
— Wielki Boże! — zawołał Dutertre, zmieszany, przerażony samą myślą podobnego nieszczęścia — toć jabym zbankrutował! to byłoby moją zgubą! upadkiem mojego zakładu, musiałbym może własnemi rękami pracować, jeżelibym znalazł zatrudnienie na wyżywienie mego ojca kaleki, mojej żony i moich dzieci.
— Będzieszże milczał, złośliwy człowieku, co to znaczy, żeby mi zaś takie smutne myśli stawiać przed oczy! Na cały dzień mnie teraz zasmucisz! — zawołał pan Paskal z ujmującą dobrodusznością, biorąc Karola za obie ręce. — I to dzisiaj mówisz do mnie w ten sposób, dzisiaj, kiedy ja sobie tak przyjemny, uroczysty dzień obiecywałem. No! cóż ci jest... taki jesteś blady?
— Przebacz pan — rzekł Dutertre, ocierając zimne krople potu, spływające z czoła — ale na samą myśl tak niespodziewanego ciosu, któryby dotknął to, co mam najdroższego na świecie: mój honor, moją rodzinę, moją pracę. Ah! wierzaj pan, masz słuszność, oddalmy jeszcze tę myśl, ona jest zbyt okropna.
— O! mój Boże, właśnie panu to mówiłem, nie zatruwajmy sobie tego pięknego dnia. Otóż, ażeby temu jak najprędzej położyć koniec dodał wesoło pan Paskal rozbijmy interes odrazu, za jednym zamachem, daj mi ów list, i nie mówmy już o tem.
Dutertre zadrżał, okropna trwoga ścisnęła mu serce i odpowiedział:
— Panie, podobne naleganie dziwi mnie i zasmuca. Lecz powtarzam panu, że żadną miarą nie mogę uczynić tego czego pan ode mnie żąda.
— Ah! jakie też z ciebie dziecko! samo to moje naleganie powinno cię przekonać, jaką wagę do tego przywiązuję.
— Panie, czy to być może?
— A dlaczegożbym ja przywiązywał do tego taką wagę? Oto dlatego, że i ciebie samego obchodzi.
— Mnie? nie rozumiem pana.
— O! bezwątpienia, wrazie chybienia mojej rachuby, jaką pokładam na domu Durand, dlatego tylko, że twoja odmowa nie pozwala mi użyć właściwie tego łotra Marcelange‘a; ponieważ pan nie chce przyjąć moich zwierzeń, muszę je więc zachować przy sobie, być może, że byłbym zniewolony, dla pewnych powodów, których wytłumaczenia także przyjąć nie chcesz, powtarzam — dodał pan Paskal, zwolna wymawiając następujące wyrazy, i wpatrując się zimnym, lecz przenikliwym wzrokiem w swą ofiarę — byłbym mówię zniewolony, coby mi jednakże serce zakrwawiło, zażądać zwrotu moich kapitałów i zamknąć ci mój dalszy kredyt.
— O! mój Boże! — zawołał Dutertre, składając ręce i pokrywając się śmiertelną bladością.
— Widzisz więc, szkaradny człowieku, w jakiem ty sam postawiłbyś mnie położeniu! Zmuszać mnie do czynu, który, powtarzam ci jeszcze, boleśnie zraniłby moją duszę.
— Ależ, panie, wszakże przed chwilą dopiero pan mnie upewniał...
— Tak, nie inaczej, zamiarem moim byłoby zostawić go u pana jak najdłużej, ten nieszczęśliwy kapitał, wszakże mi płacisz procenty i amortyzację z rzadką punktualnością, lokata była zatem doskonała, i skutkiem owej amortyzacji, spłaciłbyś go w ciągu lat dziesięciu, a ja byłbym zrobił doskonały interes, wyświadczając ci zarazem usługę.
— Rzeczywiście, panie — rzekł zcicha Dutertre zmieszany nadzwyczajnie — takie były przyrzeczenia pańskie, jeżeli nie na piśmie, to przynajmniej ustnie, i szlachetność pana ofiary, prawość jego charakteru, wszystko budziło we mnie najzupełniejszą ufność. Daj Boże, ażebym nie był zmuszony powiedzieć: ufność zuchwałą, szaloną, co do przyrzeczeń pańskich.
— Co do tego, kochany panie Dutertre, nie miej sobie nic do wyrzucenia; w owej krytycznej epoce dla handlu, a przynajmniej równie ciężkiej jak dzisiejsza, nie byłbyś nigdzie znalazł kapitału za cenę tak umiarkowaną.
— Wiem o tem, panie!
— Mogłeś więc, musiałeś nawet, będąc zniewolonym gwałtowną potrzebą, przyjąć warunki pod jakiemi tę pożyczkę udzielałem.
— Lecz, panie — zawołał Dutertre przejęty niewypowiedzianą trwogą — odwołuję się do pańskiego honoru! Przyrzekłeś mi pan wyraźnie, że...
— O! mój Boże! tak jest, przyrzekłem panu wszystko, gdyby nie ten nieprzewidziany zbieg nadzwyczajnych okoliczności; a na nieszczęście twoja odmowa tego nędznego bileciku, jest właśnie okolicznością bardzo wielkiej wagi, która mnie stawia w przykrej, w bolesnej konieczności zażądania od pana zwrotu moich pieniędzy.
— Ale panie, pan żąda odemnie czynu haniebnego, zastanów się pan nad tem!
W tej chwili usłyszano słodki i dźwięczny śmiech Zofji Dutertre, zbliżającej się do pokoju.
— Ah! panie! zawołał jej mąż — ani słowa więcej w przytomności mojej żony, gdyż, być może, to jeszcze nie jest ostatnie pana postanowienie, i spodziewam się, że...
Karol Dutertre nie dokończył swoich słów, gdy w tej chwili Zofja weszła do salonu.
Nieszczęśliwy człowiek zdołał tylko skinąć i błagalnym wzrokiem spojrzeć na pana Paskala, który odpowiedział na jego prośbę życzliwem skinieniem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.