Przejdź do zawartości

Słońce szatana/Pyrrusowe zwycięstwa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PYRRUSOWE ZWYCIĘSTWA



Wiemy już o tem, że Kościół, pod naporem wolnej myśli, razwraz odstępuje od własnej, tradycyjnej nauki i, w ten sposób, stopniowo dokonywa autolikwidacji.
Biblję to już nawet zlikwidował na czysto. Dowodem tego wywiad autora z jakimś misjonarzem. Wedle tego wywiadu, Kościół porzuca już Pismo obojga Zakonów, by oprzeć się wyłącznie na Tradycji, albowiem już i w jego oczach okazało się ono pełne sprzeczności wewnętrznych oraz niezgodności z nauką, czyli sprzeczności zewnętrznych.
Osobliwy byłby to misjonarz, któryby nie wiedział, że Kościół od początku opiera się na Tradycji, a że Pismo jest dlań źródłem wiary wtórnem, które, przynajmniej nowozakonne, już na łonie jego wytrysło, gdy starozakonne przyjął na mocy powagi Tradycji synagogalnej. Toteż wolimy przypuścić, że autor narzucił misjonarzowi swoją własną niewiedzę i usłyszał odeń, co usłyszeć chciał. Tosamo trzeba powiedzieć o pochodzącej rzekomo z ust tegoż misjonarza wiadomości o porzuceniu Pisma przez Kościół — i to w epoce niebywałego rozkwitu badań biblijnych, entuzjastycznych potwierdzeń wykopaliskowych lub przyrodniczych na historyczne twierdzenia biblijne i zwycięskich wyjaśnień ciemniejszych, albo trudnych do wiary, miejsc Biblji.
Nauka poważna, nie wolnomyślna, mnóstwo już faktów biblijnych potwierdziła i wciąż coraz nowe potwierdza. Daliśmy tu już tego przykłady w rozdz. „Don Kichot i Sancho Pansa“. Oto jeszcze ich para. Manna i, połknięty przez „wielką rybę“, Jonasz.
Wyprawa naukowa hebrajskiego uniwersytetu w Jerozolimie, zarządzona w r. 1927, na pustynię Synaicką, wykazała, że manna jest słodką, o smaku miodu, wydzieliną owadów z rodziny Coccidae, znaną gdzieindziej pod mianem rosy miodnej (Honigtau). Przedtem uważano ją za porosty roślinne, lub wydzieliny jakichś roślin. („Przyroda i Technika“, Lwów, 1931, nr. 5.)
A więc manna biblijna jest faktem. Nie nadprzyrodzonym wprawdzie, jak jeszcze dawniej mniemano, ale, bądź co bądź, opatrznościowym, zważywszy na olbrzymie jej ilości codziennie przez lat 40. Bibliści, nie skrępowani żadnym, pod tym względem, dogmatem, z radością to wyjaśnienie przyjmują. Ileż więc jest perfidji w wolnej myśli, kiedy je chwyta, jako zdobycz własną, i symuluje swój tryumf nad Kościołem, a jego cofanie się przed nią!
I to wówczas, gdy lwią część tych zdobyczy zawdzięcza świat uczonym katolickim.
W r. 1891, w lutym, kierownik wyprawy na wieloryby, niejaki Fox, Anglik, miał takie zdarzenie.
Było to w pobliżu wysp Falklandzkich. Duże specjalne łodzie ścigały olbrzymiego wieloryba, puszczając weń harpun za harpunem. Nagle wieloryb jednym ruchem ogona łódź wywrócił, przyczem jeden z marynarzy zginął. Wieloryb ostatecznie został zabity i poćwiartowany. Olbrzymi jego żołądek rozwieszono nazajutrz na pokładzie. Wtem spostrzeżono, że ten żołądek wykonywa jakieś ruchy. Ostrożnie go tedy rozcięto i... wydobyto zeń żywego jeszcze, choć nieprzytomnego, marynarza, który był zginął. Przywrócony do przytomności, opowiedział, że było mu tam przestronno, niby w chacie, powietrza mu nie brakło, dręczył go tylko nieznośny upał, który, wraz ze zrozumiałem przerażeniem, pozbawił go przytomności.
Fox opowiedział przygodę tego marynarza niejakiemu Hennowi z Birminghamu. Ten opowieść tę przytoczył przeciw pewnemu duchownemu anglikańskiemu, jako autorowi książki biblistycznej, w której on podał w wątpliwość przygodę Jonaszową. Henn przytem dodaje: kiedy, przed laty 25, wystawiono w Birminghamie szkielet wieloryba, był on jednym z 12 ludzi, którzy weszli do jego paszczy i następnie przełykiem dostali się do miejsca, gdzie był przedtem żołądek. Było im tam, niby w pokoju średniej wielkości.
Tego niewątpliwie żaden wolnomyśliciel nie powtórzy. Natomiast, również niewątpliwie, każdy będzie przy sposobności drwił ze ślepowierców, wierzących w możliwość przygody Jonasza. Temwięcej, że jest ona figurą zmartwychwstania Chrystusa w dniu trzecim z grobowej wnętrzności ziemi; Chrystusa, który, według dogmatu wolnomyślnego, nigdy się przecież nie narodził.
Ale podobno także i na polu Tradycji Kościół cofa się całym frontem z utraconych na rzecz wolnej myśli placówek. Oto lawina dowodów.
Dziś już i my, ślepowiercy, uznajemy, że i zwierzę i kobieta posiada duszę; że „Bóg (przez wielkie Be!) szatan, cudy czyniący i groźny rywal teologicznego boga (be małe!) ongi w kościele potężny spółrządca dusz, zanika doszczętnie“; że dziś „teologowie rozsadzają prawdziwą bezwzględnie spoistość trójcy św. (te małe!) „w jednej osobie“ (sic! cudzysłowy autora), a to w skutku krytyki, która zmusiła teologów do odmówienia boskiej wartości okrutnemu i niemoralnemu bogu starego testamentu“; że „dziś tak zwaną inteligencję prosi się tylko o fizyczną przynależność do kościoła, jakkolwiek, wedle boskiej prawdy, każdy wątpiący (!) popada w klątwę i winien być ścigany pod grzechem“; że dziś samo „słowo chrześcijanizm (istotnie brzydkie!) w Rzymie się wycofuje na rzecz niezrozumiałego (!) słowa katolicyzm.“ I t. d. Słowem, Kościół już bankrut. Przynajmniej w pożądającej jego bankructwa wyobraźni naszego Pyrrusa wolnej myśli. Wszak wiadomo, jakie cuda wiary sprawia pożądanie. Aż żal, że musimy rozomamić autora z omamu, jaki ono nań rzuciło. Leży to jednak i w jego interesie. Samowładny rządca dusz wolnomyślnych — bóg Szatan — może być bardzo niezadowolony z oddawania się swoich czcicieli, usposabiającym kwietystycznie, złudzeniom zbyt różowego optymizmu.
Niech nam autor wskaże dogmatyczne orzeczenie Kościoła, odmawiające duszy kobiecie na równi ze zwierzęciem!
Co innego — opinje filozofów, zależne od stanu nauk przyrodniczych. Kartezjusz uważał zwierzę za żywą maszynę. Lecz śmiał się z niego już Lafontaine w przyrodniczej bajce o sowie, co złowionym myszom odgryzała nogi, by nie mogły jej uciec, i tuczyła je dla siebie:

„Puis, qu’un cartésien s’obstine
A traiter ce hibou comme montre et de la machine!“
Niechaj kartezjanin teraz się upiera
Traktować tę sowę, jak maszynę, zegar!

O odmówieniu duszy kobiecie choćby tylko przez myślicieli katolickich szkoda mówić. Już i Stary Zakon był wyższy ponad ten absurd. Sam jeden kult N. Panny, w Starym Zakonie proroczy, w Nowym urzeczywistniony, odrzuca tę banialukę poza sferę Objawienia i idącego z niem w parze myślicielstwa. Takie banialuczenie należy niepodzielnie do filozofji pogańskiej, starej czy nowej, wolnej od dogmatu. Wprawdzie nowa, smagnięta postępową konkurencją katolicką, nibyto ją przewyższyła, nie tylko równając, ale i utożsamiając duchowo kobietę z mężczyzną; ale co z tego, kiedy zarazem człowieka wogóle zrównała ze zwierzęty, przyznając im duszę takożsamą z duszą ludzką? Niedaleko stąd do wniosku sensualisty Lamettrie’go, że sam człowiek jest tylko maszyną i rośliną.
W miarę postępu oświaty, będącej wspólną własnością cywilizacji, a bynajmniej nie monopolem wolnej myśli, — sfera „działania spółrządcy dusz w kościele“, awansowanego przez wolną myśl na pełnoprawnego rządcę w jej własnym obozie, została istotnie, w pojmowaniu katolickiem, ograniczona. Od tego wszakże do zaniku szatana w wierze Kościoła tak daleko, jak od błędnego pomiaru do zaprzeczenia zasad Euklidesa. Toteż dziś trzysta tysięcy księży całego świata, z rozkazu Leona XIII, codziennie odmawia modlitwę do pogromcy szatana, św. Michała Archanioła, by „wszystkie złe duchy, co po świecie krążą,... strącił do piekieł”. Motywem tego nakazu było rozpętanie się satanizmu, nazwane wolnością przez „braci bez Boga, bez programu, bez idei, miłujących jeno wiatr i skandal”, — jak mówi cynicznie żyd Erenburg w „Niezwykłych przygodach Julja Jurenity i jego uczniów”. Jak zaś był on słuszny, to — po rewelacjach satanistycznych w r. 30 w Warszawie — mógł zrozumieć już i u nas najgłupszy nawet katolik. Wymowa ich tak jest dobitna, że jej nie zniweczą próby ośmieszenia ich przez panie Wielopolskie i panów Tuwimów, dość zgodnych z sobą na tej płaszczyźnie, pomimo, że p. Wielopolska wyklęła p. Tuwima w swoim manifeście p. n. „W blokadzie zaprzańców”.
Jeszcze zaś bardziej dobitna jest krwawa wymowa prześladowania religji w bolszewji. To też, z rozkazu Piusa XI, owa przeciwdjabelska modlitwa została skierowana wprost przeciw rządom sowieckim.
Oślej łąki godne jest podsuwanie Kościołowi nauki o Trójcy św. w „jednej osobie“. Wolnomyśliciel Polski, parodjując Kieszonkowy Słownik Teologiczny Holbacha, mówi pod wyrazem „Chrześcijanin“, że ten wierzy, m. in., iż trójka równa się jedynce. Ambo meliores!
Kościół nie tylko „prosi się“, ale, z nakazu św. Pawła, i każe i łaje, by ludzie nie słuchali „zwodzicielów, a najwięcej tych, którzy są z obrzezania“[1], lecz trzymali się go dla własnego dobra. Nie lekceważy on też choćby i fizycznej tylko jeszcze przynależności do niego, świadczącej o tem, że odstępstwo jeszcze nie dojrzało, że więc istnieje jeszcze nadzieja uratowania danego członka. Toteż trzciny nadłamanej nie dołamuje, ani tlejącego się knota nie dogasza klątwą. Łamać i dołamywać, gasić i dogaszać — to zadanie starego kłamcy i zwodziciela, występującego pod hasłami postępu i oświaty.
Już w pierwszych wiekach Kościoła, kiedy poczęły wyrastać chwasty heretyckie, podszywające się pod miano chrześcijańskie, polityka jego własna kazała mu przybrać sobie dodatkowo miano katolickiego. Jest on bowiem zawsze zwolennikiem jasnego stawiania sprawy i wspaniałego wyodrębniania się od wszelkiego sekciarstwa.
Nie leży to w interesie tegoż. Gniewa je mącenie mu przez to jego planów penetracyjnych. Trudno jednak wymagać, by Kościół w swoich sprawach kierował się jego interesem i swoje miano katolickiego, jakoby niezrozumiałe, porzucał. Żeby jednak, dla tego miana dodatkowego, miał on dobrowolnie porzucać swoje miano pierwotne i podstawowe, to rewelacja, która się tłómaczy potrzebą ostatecznego dowodu na to, jakoby uznał się on pobitym przez wolną myśl na całym froncie tak dalece, że samego już nawet miana chrześcijańskiego się wyrzeka.
Pyrrus, król Epiru, był wielkim wodzem i wygrywał bitwy z Rzymianami. Po bitwie wszakże pod Asculum, kiedy jego generałowie winszowali mu zwycięstwa, odparł: „Jeszcze jedno takie zwycięstwo, a jestem zgubiony!“ Zwycięstwa naszego Pyrrusa wolnej myśli są o wiele kosztowniejsze. Osiąga on je kosztem zdrowego rozsądku, który ubóstwił. Już jest więc zgubiony.





  1. Wolnomyśliciela Polskiego obsługują przeważnie żydzi, jeno ukryci pod pseudonimami polskiemi, które dziś żydom zastępują chrzest. Są to najnowocześniejsze przechrzty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.