Słońce szatana/Gruszki na wierzbie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


GRUSZKI NA WIERZBIE



Powszechne jest wciąż narzekanie na powojenne, t. j. jakoby sprawione przez wojnę światową, zepsucie. Gdyby wszakże wyłączną jego przyczyną sprawczą była ta wojna, powinnoby ono, w miarę oddalania się od niej z biegiem czasu, stale się zmniejszać. Tymczasem ono stale wzrasta, tak, iż przerażają się niem już i ludzie zepsuci, którzy chcieliby mieć na nie osobisty przywilej: instynktem samozachowawczym wyczuwają, że łatwiej się im ostać bezkarnie w społeczeństwie moralnie zdrowem, podobnie, jak ubogiemu w społeczeństwie bogatem.
Prócz demoralizacji, specjalnie wojennej, musi więc działać inny jeszcze czynnik, na ukrywaniu którego pod osłoną powojenności zależy tym, co go puścili w ruch, a który zresztą mógł działać już i podczas wojny. Nasze zaś narodowo-katolickie kołtuństwo, zwane liberalizmem, z właściwą sobie bezmyślnością jedzie na podstawionym mu celowo koniku powojenności.
Tym czynnikiem — propaganda wywrotowa, ochrzczona pięknem mianem wolnomyślności, uprawiana ze świadomością jej skutków demoralizujących przez Wielkiego Judasza, a z matołczą naiwnością przez idealistów typu autora „Boga Rozsądku“, marzących o sanacji moralnej przez ateizm, — ten prawdziwy, co to wzdryga się na bolszewizm, a niechcący do niego prowadzi.
Wszakże logika życia jest nieubłagana. Te same przyczyny, bez różnicy odległości wieków, zawsze wydają te same skutki. Życie zaś dowiodło, że każdy ateizm jest fałszem głównym, źródłem wszystkich innych, z każdego bowiem zawsze i wszędzie płynie nihilizm etyczny. Między jednym a drugim ateizmem może być tylko teoretyczna różnica stopnia konsekwencji; lecz życie kpi sobie z teoretycznych niekonsekwencyj i wyciąga z przesłanek ateistycznych prawo wolności zbrodni przeciw prawu wolności cnoty. „Ex nihilo“ w porządku umysłowym — „nihil“ w porządku moralnym. „Nihil“ śmiertelnej próżni, poprzez okropność rewolucyjnego samobójstwa powszechnego.
Opór, stawiany bolszewickiemu prawu zbrodni przez ateizm „prawdziwy“, kulturalny, zachodni, może tylko niszczycielski pochód jego wstrzymać do czasu, tak, iż w wyniku da ewolucyjne stopniowanie przewrotu. Otamować go może sam tylko Kościół, w nim też jedyna nadzieja.
Tymczasem, kiedy opór katolicki wzrasta, wzrasta również ateistyczny napór — i zbliża się chwila rozstrzygającej o najbliższych losach świata rozgrywki między temi dwiema potęgami: boską a infernalną, — prochrystyczną a antychrystyczną.
Nie mówimy tu o przejawach wzrastania potęgi katolickiej. Ale, w miarę wzrostu potęgi przeciwnej, uderza w oczy wzrost fali zbrodni. Fala ta się piętrzy i dąży do zrównania się z poziomem tej potwornej powodzi, tego wręcz potopu zła, jaki zalewał i zalał Rzym cezarów. Sienkiewiczowskie „Quo Vadis?“ odsłania nam ledwie rąbek ówczesnego zepsucia, przysłanianego gloryfikującemi je chwalbami nowopogańskiemi.
Było ono skutkiem ateizmu, chodzącego długo w barwnym stroju mitologicznym, w końcu jednak odartego zeń przez racjonalizm i nagiego, jak „prawdziwy“ ateim autora „Boga Rozsądku“. Gdyby przeto ten czysto ateistyczny poganizm, zwany słusznie neopoganizmem, a jeszcze gorszy od mitologicznego, podbił świat chrześcijański, musiałby w pełni powrócić i dawny potworny immoralizm, i to w połączeniu z demoniczną złośliwością antychrystyczną, czującą się, jak szatan, prowokowaną przez sam fakt życia Chrystusa w Kościele. To drugie przytem zjawisko, które okazało się światu, skoro tylko, już za Nerona, Chrześcijaństwo poczęło się szerzyć w światowładnej Romie, w takim razie wystąpiłoby z potęgą, odpowiadającą rozrostowi potęgi Kościoła w ciągu 19-u wieków.
Rzecz prosta, wtedy również nastąpiłaby supremacja zła także i polityczna, urzeczywistniona już obecnie w Sowietach i dążąca do urzeczywistnienia na całym świecie. W naszych oczach na tę drogę pchnięta została Hiszpanja, po uprzedniem zburzeniu — przy oklaskach wszechdemokracji światowej, nie wyłączając chrześcijańskiej, stojącej złu na przeszkodzie tamy monarchicznej, mimo wzmocnienia dyktaturą, niestety, zbyt słabej w osobie Alfonsa XIII, jak i Primo de Rivery, a potem Berenguera. Rząd i król małodusznie dali się steroryzować wrzaskom masońskim na rzekome srogości dyktatury, rzekomo zwrócone przeciw narodowi, a nie przeciw żywiołom rewolucyjnym; stało się to tem łatwiej, że owym wrzaskom wtórowała zbałamucona demokracją opinja katolicka, częściowo nawet i duchowna.
Tymczasem, zagiąwszy parol bolszewicki na arcykatolicką Hiszpanję, już Lenin „przepowiadał“ rewolucję hiszpańską. U nas zaś, jeszcze przed wojną, ś. p. Grossek Korycka sygnalizowała „Supremację Zła“ w życiu, literaturze i sztuce Zachodu, skąd już tylko jeden krok do takiejże supremacji politycznej.
Ale naturalna prawda ewangieliczna o poznawaniu drzewa z jego owoców jest jedną z tych, o których rzekł Chesterton, że są „zbyt proste“, by mogły się wsunąć w powypaczane anarchistycznym demoliberalizmem spółczesne pochwy umysłowe.
Więc ze swego bezbożnickiego ostu autor nasz oczekuje słodkich fig uduchowienia, i to pomimo, że, zgodnie z dogmatem ateistycznym „credo non esse Deum“, daje wolność ciału. Niby ateistyczny Tomasz a Kempis, tłómaczy on swemu „człowiekowi“: „Wiesz, że im bogatszy będziesz duchem, tem mniej będziesz pragnął prostackich i chamskich radości“.
Jakież to może być ateistyczne bogactwo ducha? W najszczęśliwszym przypadku takie, jakie posiadał arbiter elegantiarum, Petronjusz, i to pod warunkiem petronjuszowskiej wolności od wolnomyślnej, chamskiej z natury, nienawiści ku chrześcijaństwu. I cóż ostatecznie dało mu jego bogactwo duchowe, w dodatku także i materjalne? Śmiertelną nudę, wynikającą z bezcelowości życia ateistycznego, a która mu pozwoliła — dobrowolnie i bez żalu — w sposób rozkoszny rozstać się z życiem, dlatego tylko, by Neronowi odebrać satysfakcję skazania go na śmierć.
A jakież to są radości prostackie i chamskie? Czy wogóle zmysłowe, jak wynika z przeciwstawienia przez autora — ciału ducha, mimo, że to samo stanowisko chrystjanizmu potępił? W takim razie, powinszować autorowi wzniesienia się duchem ponad wieżę doskonałości, za jaką został uznany Żeromski, który, jak i Petronjusz, brzydził się uciechami chamskiemi i prostackiemi, lecz tylko w kształtach prostackich, jak w pieczarze debrzowskiej z „Walki z Szatanem“; natomiast wielbił je w kształtach estetycznych — wykąpane, wyczesane, wykwintne, jak petronjuszowska Eunice.
Prawda! Sztuka ogrodnicza zdołała, drogą szczepienia, wyhodować na wierzbie gruszki, tylko że nędzne: drobne, twarde, bez smaku. Chcąc dowieść możliwości owoców moralności na drzewie ateizmu, ateiści podobnie zaszczepiają w nie cichaczem gałązki z drzewa chrystjanizmu; taksamo jednak, w najlepszym razie, otrzymują tylko marne wierzbianki.
Słodkie, błogosławione owoce dobra rosną jedynie na Drzewie Odkupienia, które posadził Chrystus. Powiedział to On sam: „Jam jest winna macica, wyście latorośle: kto mieszka we mnie, a ja w nim, ten siła owocu przynosi“. Te Jego słowa sprawdzają się od dwóch tysięcy lat — szczególnie na Świętych.
Ale ateizm „prawdziwy“, taki, jakim chce go mieć autor, t. j. pozbawiony duszy dogmatycznej, to drzewo, poprostu, suche, na którem żaden szczep się nie przyjmie. Nawet i zły. Szczęściem, ta prawdziwość to tylko doktrynerska fikcja, stworzona prawem wolnomyślnego „sic volo, sic jubeo“ — „tak chcę, tak rozkazuję“. Dlatego, obok owoców, złych absolutnie, wysiłki ogrodnicze autora mogą dać tylko liche wierzbianki, których nikt spożywać nie zechce; wówczas gdy tamte mają powodzenie zapewnione. Zapewnia im je skażona natura ludzka i — gorliwa pomoc narodu wybranego.

„Głupi mówi w sercu swojem:
Niemasz Boga, przecz się boim?
W tymże cnota zgasła błędzie,
A nierządu pełno wszędzie.[1]






  1. Kochanowski: Psalm 13. — Ciekawe! Z powodu 400-lecia urodzin wieszcza z Czarnolasu, „Wolnomyśliciel Polski“ (12) zaanektował tegoż do swego obozu, a to na zasadzie kilkunastu jego swawolnych fraszek, polskich i łacińskich, które też ku zbudowaniu swoich czytelników przytoczył (łacińskie w przekładzie Ejsmonda). Przy tej sposobności mianował on Orygenesa Ojcem Kościoła. Zapewne wślad za Żeromskim.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.