Sępie gniazdo/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Bogdanowicz
Tytuł Sępie gniazdo
Podtytuł Opowiadanie z puszczy amerykańskiej według obcego wzoru
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Znów duchy górskie.

Piotruś wychylił się ostrożnie i wspiął się na skałę. Rozejrzał się bystrem okiem i wrócił za chwilę.
— Niema czasu do stracenia. Jedzie jeden ze starszych Aymarów, żeby zawiadomić placówkę, która strzeże wyjścia wąwozu w llanosy. Nie możemy go puścić, a dobrzeby było zdobyć trzeciego konia.
— Radź, co robić? — odezwał się niespokojnie Chodzik.
— Zabijać biednego Indjanina nie chcę i nie mogę — rzekł Piotruś. — Bądź co bądź, nie wiem w jakim interesie, opiekowali się mną... Ale trzeba do końca odegrać komedję duchów górskich. Chodzik, jak już wiem, doskonale może naśladować grające góry, ja urządzę małą lawinę, ale kto ujmie konia?
— Ja! — zaofiarował się dr. Mański. — Jeśli tylko masz lasso, przekonasz się, że władam niem nienajgorzej.
— Och, lasso jest u siodła każdego z naszych koni. Zaraz będzie.
I oddaliwszy się na chwilę, wrócił z długim rzemieniem.
— Oto jest! A teraz na posterunki. Ja z Chodzikiem idziemy w góry a ty, panie doktorze, staniesz tu na zakręcie wąwozu i, jak spostrzeżesz rozbieganego konia, chwytaj i prowadź do jaskini.
Niebawem jaskinia opustoszała, a góry zdawały się puste i samotne.
Na drodze kamienistej ukazał się jeździec indyjski, jadący truchtem, w poncho t. j. płaszczu kraciastym.
Nagle w górach zaświstało, zajęczało, zaśpiewało dziko, a kamienie drobne poczęły się obsypywać i toczyć. Z za krzaka podniósł się Piotruś i celnym pociskiem uderzył w zad konia. Koń wspiął się, a jeździec runął jak długi. Nie leżał jednak długo, lecz zerwał się z okrzykiem:
— Duchy górskie!
I począł zmiatać, co sił, ku wsi.
Koń rozbiegany skoczył w przeciwną stronę, ale jeździec nie myślał o nim, zbierając, jak można, nogi.
Wkrótce droga opustoszała zupełnie.
— Co? nieźle udawałem „śpiewające góry“? — zapytał Chodzik, wydobywając się z krzaków.
— A ja także niezgorzej lawinę — uśmiechnął się Piotruś. — Zobaczmy teraz jak doktór Mański załatwił się z koniem.
— Bądź spokojny — zapewniał Chodzik — koń jest już z pewnością w jaskini.
Jakoż było tak w istocie. Dr. Mański pochwycił konia i trzej nasi bohaterowie mieli teraz do rozporządzenia trzy rumaki oraz całkowite uzbrojenie.
— Trzeba jednak doczekać nocy — zadecydował Piotruś. — Na szczęście mgła włóczy się po górach. Może być burza, ale tem lepiej dla nas.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Bogdanowicz.