Przejdź do zawartości

Sęp (Nagiel, 1890)/Część piąta/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.
Na śladach.

Zostawiliśmy „Frygę“ w chwili, gdy razem z Ludkiem Solskim wychodził z kancelarji adwokata.
Mieli się udać na Nową Pragę.
Rzeczywiście, w godzinę potem znajdujemy ich wysiadających z dorożki przed zakładem, noszącym pompatyczne miano „Handlu win.“ Właściwie jest to rodzaj restauracji i szynku, połączonego z handlem towarów kolonjalnych.
Jakkolwiekbądź „Fryga“ przypominał sobie z dawnych czasów, iż jest to na Nowej Pradze najpryncypalniejszy zakład gastronomiczny.
Ludek Solski chciał pierwotnie asystować wszystkim krokom byłego ajenta policyjnego. Ale „Fryga“ wytłumaczył mu bez trudu, że jego obecność zamiast pomagać krępowałaby go tylko. Ułożyli tedy, że Ludek pozostanie w knajpie, zwanej „Handlem win“, a jego towarzysz sam uda się na miejsce wypadku.
Gdy przybyli na miejsce, było już południe.
Ulegając naleganiom Ludka Solskiego, „Fryga“ zjadł jakiś kawałek mięsa, a potem niezwłocznie puścił się w drogę.
W kwadrans był na miejscu wypadku.
W istocie fakt, tak niezwykły w życiu Nowej Pragi, poruszył wszystkich. Dokoła domku stały gromady ludzi. Ciało nieszczęśliwego szewca już usunięto z miejsca zbrodni. Ale miejsce, w którem zabójstwo zostało spełnione, było strzeżone ciągle.
Dopiero po południu miał przybyć sędzia śledczy, ażeby sporządzić protokół.
Tymczasem drzwi obudwu stancji na poddaszu opieczętowano. Domek pilnowany był zresztą przez straż ziemską. Pomiędzy strażnikami kręcił się jakiś mały, ruchliwy człowieczek.
— Wicherek! — rzekł do siebie z uśmiechem „Fryga“, gdy tylko go ujrzał.
Był to niegdy jeden z jego kolegów i nawet wielbicieli, ajent policyjny, pozostający w służbie. To spotkanie zdarzyło się bardzo w porę „Frydze“. Idąc w tę stronę zapytywał sam siebie, w jaki sposób znajdzie dostęp do miejscowości, będącej teatrem zbrodni.
Niespodziewane spotkanie usuwało tę trudność...
„Fryga“ wysunął się trochę naprzód. W tej chwili żywo biegające oczki ajenta spostrzegły go. Na twarzy „Wicherka“ wybiło się zdziwienie. Ale zaraz roztwierając szeroko ramiona, szedł w stronę dawnego swego kolegi.
— To pan, panie Fr... przepraszam, panie Józefie? — pytał.
— Ja sam.
„Wicherek“ z rodzajem uszanowania uścisnął dłoń znakomitego niegdyś ajenta policyjnego.
— Co za losy? Jakim trafem? — pytał dalej „Wicherek.“
„Fryga“ uśmiechał się.
— Ot, przypadek... Przyjechałem tu za interesami fabryki, posłyszałem o wypadku, no i przyszedłem pogapić się...
„Wicherek“ kiwał głową, „Fryga“ ciągle się uśmiechał.
— Tak to zawsze... Natura... ciągnie wilka do lasu.
— Rozumiem, rozumiem...
W tej chwili „Wicherkowi“ przyszło coś na myśl.
— Ach, jak to dobrze, że pan tu jest panie Fr.... przepraszam panie Józefie... Ot, widzi pan — dodał sentencjonalnie — i człowiek nie może się odzwyczaić od nazywania pana dawnem przezwiskiem!
— Nic nie szkodzi...
— Otóż, dobrze, że pan tu jest...
— Niby dla czego?
„Wicherek“ zbliżył się do swego dawnego kolegi i zaczął nieco przyciszonym głosem:
— Widzi pan, panie Józefie, to sprawa galanta... warto się nią zająć. Wszystkie gazety o niej piszą...
Naczelnik wysłał mnie tutaj chwilowo, chociaż Nowa Praga do nas nie należy. Trzebaby coś wywąchać... Co?
— Dobrze powiedziane.
— Otóż widzi pan, panie Fr... to jest panie Józefie, jakem pana zobaczył, pomyślałem sobie, żeś mi pan z nieba spadł.
— Ja?
— A któż?.. Kto, jak nie pan, może mi dać dobrą radę?.. Hę?
— No, nie przeceniaj mnie znów...
— Nie przeceniam! Ale co pan wiesz, panie Józefie, to pan wiesz... Niech się wszystkie Lecoq’i w kąt schowają!
— O... o — protestował „Fryga“ z uśmiechem.
— A jak pan dasz mi dobrą radę, to od tego może zależeć i awans dla mnie i wszystko...
„Wicherek“ spoglądał z prośbą w oczach na dawnego swego kolegę. Nie potrzebujemy objaśniać, jak mile w uszach „Frygi“ brzmiała ta propozycja. Nie okazywał zresztą na zewnątrz swego zadowolenia.
— Ależ dobrze, zgoda — odrzekł wreszcie, niby po namyśle. Mam nawet trochę czasu... Tylko jakże to zrobimy?
— Jak?..
Ajent policyjny zamyślił się.
— Opowiem panu wszystko...
— To mało. Rozumiesz dobrze, że w takim razie trzeba samemu widzieć...
— Słusznie...
— Opowiadać mi zresztą nie potrzebujesz nic. Czytałem gazety dzisiejsze, słuchałem po drodze, co gadają. Tyle zapewne, co i ty, wiem...
„Wicherek“ drapał się w głowę. Spostrzegał szkopuł, o którym nie myślał.
— A wejść do środka niepodobna! — rzekł.
— Dla czego?
— Drzwi zapieczętowane...
Przez chwilę panowało milczenie.
— Chyba... — zaczął znów „Fryga“.
Ajent zwrócił nań pytające oczy, w których zabłysła nadzieja.
— Chyba?.. — pytał.
— Chyba należałoby użyć jednego środka...
— Jakiego?..
„Fryga“ milczał.
— Ale, powiedz-że, powiedz, panie Józefie... Jeśli tylko ten środek przyszedł panu do głowy, musi być dobry.
„Fryga“ uśmiechnął się na tę pewność swego dawnego kolegi.
— Nie wiem... — odrzekł. Widzisz pan tam rozbite okno? To chyba okno od stancji, gdzie spełniono zabójstwo?
— Tak.
— Rama jest wyrwana... Okno zdaje się być dość szerokie... Czy by nie można zajrzeć przez okno?
— Myśl!..
— Chyba nietrudno znaleźć tu gdzie drabinę?
— Drobnostka.
— Wejdę na drabinę i rzucę wewnątrz okiem. Tylko...
— Tylko co?... — pytał „Wicherek“.
— Tylko czy to nie obudzi jakiego niezadowolenia w strażnikach?..
Ale „Wicherek“ uśmiechał się już wesoło.
— O... O to niech się pan nie boi. Jestem z nimi dobrze... A zresztą powiem, że pan jest jeden z „naszych“. To najmniejsza.
— Więc... rób jak chcesz.
„Wicherek“, nie pytając więcej pobiegł w głąb podwórka. Porozumiał się ze strażnikami, a w dziesięć minut przystawiono do rozbitego okna drabinę, na którą ze zwykłą swą zręcznością wszedł „Fryga“, wywołując żywe komentarze ze strony zgromadzonych gapiów.
Przez kilka długich chwil przyglądał się wnętrzu stancji.
W „Frydze“ zaczęła się w tej chwili budzić dawna namiętność ajenta policyjnego. Cały był w oczach. Zdawał się chcieć przez tę chwilę odfotografować w swym mózgu wnętrze stancji.
Wreszcie zeszedł na dół.
— No i cóż? — pytał go „Wicherek“, kiedy odstawiono drabinę.
— Chodźmy na bok... Pogadamy.
Odeszli parę kroków. „Fryga“ usiadł na kłodzie drzewa, leżącej niedaleko około płotu. „Wicherek“ stał przed nim, pytając spojrzeniem.
Wreszcie „Fryga“ odezwał się.
— Widziałeś wnętrze stancji? — pytał „Wicherka“.
Ajent był nieco zdziwiony. Oczekiwał odpowiedzi, a nie zapytania.
— Widziałem — odrzekł wreszcie — kiedy wzięli ztamtąd ciało zabitego i kładli pieczęcie...
— Powiedz mi jedną rzecz. Trup szewca leżał na wybitych drzwiach, łączących dwie stancje?
— Tak...
— Twarzą na dół?
— Tak. Zkad pan to wie?
„Fryga“ uśmiechnął się.
— I powiedz mi, mój „Wicherku“, jakie jest twoje zdanie, w jaki sposób spełniono zbrodnię?
To pytanie zaambarasowało nieco ajenta policyjnego.
— Moje zdanie?.. Ba! Takie, jak i wszystkich. Ów Robak, czy jak tam się nazywa, przyprowadził ze sobą kobietę, we dwoje wybili drzwi do szewca i zamordowali go. Dla czego? To właśnie trzeba odkryć. Potem uciekli... Nieład w pokoju dowodzi, że ofiara zbrodni broniła się.
„Fryga“ kiwał głową i spoglądał z nieco szyderczym uśmiechem w twarz ajentowi.
— I mylisz się kochanku, mylisz... we wszystkiem...
„Wicherek“ miał w tej chwili minę godną pożałowania.
— Ha, kiedy pan tak mówi... tak musi być.
— Zaraz ci dowiodę.
„Fryga“ przez sekundę zbierał się z myślami.
— Najpierw, trzeba ci wiedzieć, że to nie Robak i jego towarzyszka wybili drzwi do szewca, tylko przeciwnie szewc wyłamał drzwi do nich. Co na to powiesz?..
Ajent tylko rozwiódł rękami.
— A dowód prosty, jak słońce... Drzwi otwierały się do stancji Robaka. Zauważyłeś to?
— Nie...
Spojrzenie „Frygi“ wyrażało, co myśli o tym braku spostrzegawczości ze strony ajenta.
— Otóż, gdyby drzwi zostały wybite przez Robaka, prawdopodobnie złamałby on skobel, za który wchodził języczek zamku. Tymczasem drzwi mają wyłamane zawiasy. Przypuśćmy jednak na chwilę, że to Robak je wyłamał. W takim razie, ponieważ ciągnąłby je do siebie na prawo lub na lewo, drzwi upadłyby w bok. Widzimy, że leżą tuż naprzeciw futryny... Dla czego? odgadnąć nietrudno. Ponieważ zostały wypchnięte przez szewca, który naległ na nie całem ciałem i wywalił wprost przed siebie. Czy logiczne.
„Wicherek“ zdawał się zapominać w gębie języka.
— Nic nie może być logiczniejszego... — wybełkotał wreszcie.
— To jeszcze nie wszystko. Gdyby Robak ze swą towarzyszką wyłamali drzwi, rzecz prosta, wpadliby do izby szewca. Walka toczyłaby się w tej ostatniej... Tymczasem u szewca widzimy wszystko w porządku. Trup znaleziono w przejściu, już nawet w izbie Robaka. Ztąd prosty wniosek, że nie Robak przyszedł szukać szewca, tylko szewc Robaka... Czy tak?
— Ależ tak... tak... jak Boga jedynego kocham!
— Co ztąd należałoby wywnioskować? Czy że szewc był napastnikiem? Że Robak i kobieta zabili go broniąc się?..
— Tak by wypadało — rzekł nieśmiało „Wicherek“.
— Otóż znowu się mylisz...
Biedny ajent policyjny już nie wiedział teraz, co myśleć.
— Przedewszystkiem między szewcem, a parą, znajdującą się w izbie Robaka, nie było żadnej walki. Szewc padł od jednego uderzenia w skroń... Tak piszą gazety... Czy to prawda?
— Prawda.
— I padł bodaj w chwili wejścia do pokoju.
„Wicherek coś kombinował.
— Ależ w takim razie... zkąd nieład w pokoju? Dla czego ślady walki? — pytał nieśmiało.
— Słusznie stawiasz to pytanie. Ono nas wprowadzi na właściwą drogę. Walka w izbie Robaka toczyła się niewątpliwie. Dowodzi tego nieład, świeca porzucona na ziemi, nawet ślady krwi na ścianie i najbardziej roztrzaskane butelki, leżące na podłodze... Tej walki nie toczył szewc, którego zabito od jednego uderzenia młotka. A więc...
— A więc?.. — powtórzył, jak echo, „Wicherek“.
— Jeszcze się nie domyśliłeś?.. Mój kochany Wicherku, zaczynasz mi tępieć.
Ajent zawstydzony pochylił głowę.
— A więc... to jasne, jak słońce... Walka musiała się toczyć pomiędzy mężczyzną, to jest mniemanym Robakiem, a kobietą, którą do siebie sprowadził. Jest to tak proste, jak dwa a dwa cztery. Kobieta wołała o pomoc!... I wówczas to stary szewc, który nie mógł przecie mieć ani innego powodu osobistego, ani chęci napadania na silniejszego i młodszego Robaka, wyłamał drzwi... Wówczas mniemany Robak zwrócił się ku niemu i uderzył go śmiertelnie. Rozumiesz teraz?
— A...
„Wilczek“ nie mógł wymówić więcej ani słowa.
— To przypuszczenie tłumaczy wszystko... I dlaczego właśnie szewc wybił drzwi? I dlaczego gospodarz domu (podobno wielki łotr) śpiąc na dole, nie słyszał nic... przynajmniej jak twierdzi? Dlaczego wreszcie Robak i kobieta nie wyszli przez drzwi, ale wyskakiwali przez okno, narażając się na niebezpieczeństwo połamania nóg?
— Jakto?
— A tak... Najwidoczniej w chwili, gdy Robak zajęty był szewcem, kobieta zdołała wyskoczyć przez okno. Jej prześladowca wyskoczył za nią.
— Prześladowca?...
— Tak jest. Co do gospodarza, ten nie słyszał nic... ponieważ pewno był o to proszony przez Robaka takiego łotra, jak i sam...
— Więc pan panie Fr... i panie Józefie, przypuszczacie, że kobieta została wciągniętą w zasadzkę, że miała być ofiarą...
— Zbrodni lub hańby!...
Głos „Frygi“ dźwięczał poważnie.
— I szewc został zabity, probójąc ją bronić?
— Tak sądzę...
Twarz „Frygi“ była w tej chwili poważna, nawet smutna.
— I jestem bardzo niespokojny o los tej kobiety, tego dziewczęcia... bo to zapewne było dziewczę.... Obawiam się...
— Czego?
— Drugiej zbrodni!...
Przez chwilę panowało milczenie.
— Kobieta uciekała — ciągnął dalej „Fryga“. — Chcesz dowodów?
Agent policyjny rzucił nań pytające wejrzenie.
— Oto masz.
„Fryga“ odczepił od płota mały kawałek zawieszonej na nim materyi szarego koloru.
— Oto wyszarpnięty kawałek sukni. Tam dalej jeszcze dwa kawałeczki. Na jednym z nich widzę kropelkę krwi. Czy ci to nic nie mówi?...
„Wicherek“ z szeroko otwartemi oczyma spoglądał na drobne płatki tkaniny.
— To dowodzi — kończył „Fryga“ — że kobieta uciekała tędy. Gdyby nie deszcz, który padał owej nocy, możnaby próbować poszukać jej śladów. Tak... byłby to stracony trud.
„Fryga“ przyglądał się z uwagą, trzymanemu w ręku płatkowi.
— Nie znam się na tem... Ale sądzę, że była to kobieta przyzwyczajona do pewnego dobrobytu. Materjał dość kosztowny!
Przez chwilę panowało milczenie.
— Więc, jakie pańskie zdanie, panie Józefie? — pytał ajent policyjny. — Co ostatecznie robić?...
— Szukać zabójcy i ewentualnie... drugiej jego ofiary.
W tej chwili „Frydze“ przyszła do głowy nowa myśl.
— Powiedz mi jedno jeszcze, „Wicherek.“
— Co takiego?
— Czy wczoraj albo dziś nie zameldowano do powiatu o znalezieniu ciała jakiej młodej kobiety? Jeśli zbrodnia została spełniona, powinnaby już być wiadomą.
— Wistocie.
— Rzecz mniejsza, w bliższej czy w dalszej okolicy... Czy jednem słowem nie było wiadomości o podobnym wypadku?
„Fryga“ spoglądał niecierpliwie w twarz ajenta, oczekując odpowiedzi.
— Nie wiem — rzekł po namyśle „Wicherek“ — nie słyszałem... Zresztą to sprawdzić łatwo. Zapytam starszego strażnika, dopiero co wrócił z powiatu!
— Zgoda.
Za chwilę „Wicherek“ wracał do „Frygi“, niosąc odpowiedź:
— Nie.
„Fryga“ odetchnął.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.