Resztki życia/Tom IV/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
D


Dość smutno było w miasteczku, i choć Referendarz powrócił wkrótce z Warszawy zniechęcony przyjęciem jakiego tam nie doznał, utrzymując że teraz i w tem mieście żyć już nie było można, choć pan Joachim zamieszkał znowu; a Poroniecki powiększył liczbę członków towarzystwa Dworkowéj uliczki, — wszyscy po staremu chodzili każdy w swoję stronę, szpiegując się wzajemnie, śmiejąc potrosze z siebie i niewiele sobie przydatni.
Pan Joachim zaczął znowu nosić xiążki z biblioteki probostwa i polować z Parolem, Szambelan toczył i grał na klawicymbale, Referendarz czytał gazety wyciągając z nich wnioski głębokie, Żelizo się modlił, Malutkiewicz dzieci uczył i Senekę tłumaczył, a Andzia latała ze śmiechem i śpiewką rzadko zaglądając do dworku pani Poronieckiéj, u któréj mimo przybycia męża nie było lepiéj i weseléj niż wprzódy.
Zdziwiła mocno Podkomorzankę zmiana jaką dostrzegła w Wielicy i nie wiedziała dobrze czemu ją przypisać, domyślając się tylko że Poroniecki mógł być temu przyczyną. Ceniąc pana Joachima, uczuła to mocno, że się na biednym jéj mężu nie poznał i zdawał się stronić od nich dla niego; przykro jéj też było wyrzec się myśli którą już raz przypuściła, że los Adeli powierzy kiedyś Wielicy. Małżeństwo to zdawało się jéj nietylko stosownem, ale może najstosowniejszem... nie mówiła z nikim o swoim projekcie, ale pielęgnowała w Adeli szacunek i przywiązanie, którego zaród postrzegła.
Tymczasem pan Joachim powróciwszy, zdawał się dworku unikać umyślnie, przestał stołować się u Podkomorzanki, pokazywał rzadko, i Adela nie okazała tak wielkiego wrażenia ani żalu, jakich się matka spodziewała.
Po kilka dni nie było go widać, a przyszedłszy, szukał zaraz powodu by się oddalić.
— Juściż musi tam być powód jakiś! — mówiła w sobie Poroniecka, — i trzeba żeby mi się wytłumaczył.
Przez kilka dni odprawiała straż niespokojna w ganku aby złapać Wielicę, ale jéj się to długo nie udawało, nareszcie pochwyciła go odnoszącego xiążki na probostwo.
— Stójno pan, — rzekła, — choć ten raz musisz wstąpić do mnie, mamy z sobą do pomówienia.
— Jestem na rozkazy, — odpowiedział grzecznie trochę zmieszany Wielica, w którego stroju opuszczonym i twarzy nagle postarzałéj i bladéj, widać było trawiący go smutek.
— Chodź pan i siadaj tu przy mnie, — zawołała Podkomorzanka, — musimy się przecie rozmówić, — od powrotu ze wsi nie poznaję go i nie mogę się domyśléć powodu dla którego stronisz od nas, trzeba żebyś mi szczerze powiedział co to jest?
Wielica zmieszał się trochę.
— Ale nic a nic, — rzekł.
— Nic? dajże pokój udawaniu i zostaw dla innych komedją grzecznostek, bądźmy z sobą otwarci... Ja znajduję że w życiu przynajmniéj połowa fałszywych położeń i niewygodnych stosunków oszczędza się szczerością i porozumieniem choćby przykrem zrazu. Mów mi proszę co ci jest i dlaczego zmieniły się nasze stosunki...
Pan Joachim powiódł ręką po czole uśmiechając się smutnie.
— Chcesz pani bym mówił, choć spowiedź będzie przykra i wstydliwa dla mnie?
— Zakryj oczy i spowiadaj się, nic nie pomoże.
— Lepiéj późno niż po czasie pomiarkować się i ocenić położenie swoje. Zdaje mi się żeś pani dostrzedz musiała, jak niewłaściwie zachciało mi się grać rolę młodego człowieka..... w samą porę obejrzałem się i zląkłem...
— Widzisz pani, — dodał, — jaka to tam odrobinka życia tylko świeciła we mnie, kiedy kilka tygodni smutku i pracy już mnie starym uczyniły...
— Biedny mój przyjacielu, zdaje mi się że przesadzasz.
— Nie pani, — obawiałem się jesiennego bezrozumnego przywiązania, a postrzegłem że serce bije jeszcze choć ostatkiem, i wolałem cierpieć niż uwikłać kogoś w mój los, który już się zmienić nie może.
— Więc to powód? — spytała gospodyni, po prostu pokochałeś trochę Adelkę i zląkłeś się, nieprawdaż? Ale czego?
— Spójrz pani na mnie? możebym jeszcze kochać potrafił, ale mogęż obudzić przywiązanie jakiego młode potrzebuje serce? Młodości którą nic nie zastąpi, nie mam niestety, a bez niéj i chwila szału co się szczęściem zowie, niepodobna. Nie jestem znowu do tego stopnia samolubem, żebym sobie chciał drugich poświęcać.
— Ale dlaczegóż koniecznie sam chcesz być sędzią w swéj sprawie?
— Bo inni widzą twarz tylko, a nie mogą zajrzeć w serce; każdy omylić się może, ja niestety — nigdy!
— A przecież na chwilę...
— Zgrzeszyłem! przyznaję... ale możnaż się oprzeć nadziei która powraca opuściwszy nas na długo... Potrzeba było nieszczęścia córki mojéj, ostygnienia, oddalenia aby do rozumu powrócić.
— Kto wie czyś waćpan nie nadto rozumny i nie nazbyt chłodny, — zawołała Podkomorzanka. To tylko dobrze że nie inny powód was odemnie oddala, bałam się jakichś uprzedzeń, szczerze mówiąc, myślałam że od mojego męża uciekasz... Wy wszyscy na nim się nie znacie... to serce zacne i człowiek duszy hartownéj.
— Biedna moja Adela, — dokończyła wzdychając Podkomorzanka, — bardzo mi tu po panu tęskniła i do dziś dnia ma żal do niego, żeś nas tak opuścił.
Wielica zamilkł i spuścił głowę, w tem drzwi od pokojów otworzyły się, i ta o któréj mówiono, wysunęła się na ganek smutna jakaś i zamyślona; spojrzała na pana Joachima i zatrzymała w progu tak się jéj wydał dziwnie postarzały i zmieniony. Iskierka uczucia odmłodziła go na chwilę, cierpienie złamało nagle, przed kilku tygodniami prawie młody, teraz był starym i do siebie niepodobnym.
— Mój Boże! co się to z nim stało? — pomyślało dziewczę, — biedny człowiek, jakże on głęboko cierpiéć musiał i wiele przeżyć w krótkim czasie.
— Wyglądasz pan jakbyś był cierpiący, — odezwała się do niego nieśmiało.
— A jednak nic mi nie jest, — rzekł Wielica, — tylko starość przychodzi i zagląda w oczy.
— Starość?
— Tak, piąty krzyżyk! — dodał pan Joachim.
— Czyż to być może?
— Na nieszczęście metryki świadczą.
— Powinienbyś pan jak Referendarz postarać się o perukę i kosmetyk jaki... widzisz pan jak on świeży i odmłodzony z Warszawy powrócił... a pan trochę się dobrowolnie opuszczasz, jesteście przecie jednego wieku.
— Ale pozwól pani bym się w jednym rzędzie z tym znakomitym mężem stanu i politykiem nie stawił, — zajęcie dyplomacją ma to do siebie, że wybornie konserwuje, świadkiem xiążę Metternich i Taleyrand, ja zaś nigdym się temu nie poświęcał.
Na tym żarcie Wielicy który się zabierał do odejścia, skończyła się rozmowa i nasz pustelnik uciekł do swéj kryjówki.
A Adela? spytacie może: — ona sama spełna nie wiedziała jakie w niej uczucie obudził zrazu pan Joachim i pokochała go więcéj przyjaźnią dziewczęcia niż miłością młodzieńczą; odsunięcie się jego zasmuciło ją, dotknęło przykro nie zatruwając życia. Powiedziała sobie, że musiała zasłużyć na to co ją spotkało, a może młode i gorące wejrzenie Oktawa zatarło wrażenie pierwsze. Z nim było całkiem inaczéj, czuła się wyższą, silniejszą, i obchodziła się jak z młodszym od siebie, choć lata ich były równe. Odjazd jego zostawił po sobie wszędzie próżnię i tęsknotę, a w jéj sercu nie mniejszą niż gdzieindziéj. — Gniewała się trochę na siebie, że jéj go brakowało, ale czuła że żal było tego promyka młodości, który życie smutne ich rozjaśniał.
W dworku Żelizów, u pana Joachima, u Podkomorzanki po odjeździe młodego chłopaka, smutniéj się zrobiło, dnie stały dłuższe i głos ten świeży i uśmiech wesoły przypominał się co chwila. W nim jednym wśród tych ruin i w Adeli tylko było życie, reszta ludzi tlała niedogorzałym ogniem którego nie miała już czem podsycić. Nawet Szambelan lubił młodego chłopca i szukał jego towarzystwa, odgrzewając się w niem jak przy słońcu.
Teraz znowu powracało wszystko do dawnego trybu jednostajnego, i nic nie ożywiało uliczki na którą rzadko wyjrzała główka Adeli smutnéj także i w pracy szukającéj roztargnienia. Spotykali się mieszkańcy Dworkowéj uliczki, kłaniali sobie, mijali obojętnie, zajmowali sobą na chwilę i musieli szukać jakiejś zabawki aby ciężko wlokący czas zabijać. Nikt z nich nie miał celu wyraźnego przed sobą, myśli niedopiętéj a koniecznéj, mety do którejby szedł jeszcze, — każdy zdawał się czekać rychłoli mu trumnę przywiozą i położyć się w nią każą.
Trudne zaprawdę jest całe życie człowieka, ale dla większości ludzi niema cięższego zadania nad tę resztę żywota z któremi niewiedzą co począć. Przychodzi chwila w któréj się skończyło wszystko, mało do czego czuje się już zdatnym, mało czego pragnie, a ostatek dopalających godzin staje się ciężarem nieznośnym.
U naszego ludu obarczonego pracą, a jak młodość i dzieciństwo nielitościwego czasem, gdy starzec nieużytecznym w chacie się staje, bierze torby i idzie po żebraninie śpiewając pieśni, lub w alkierzu dzieci kołysze do najlichszych używany posług. Na świecie jest trochę inaczéj, ale niewiele lepiéj, dzieci wyrosną, potrzeba im oddać majątek, dwoje starych jedzie pod kościół, zasiada w ubogim dworku i dożywa dni swoich na pustyni. — A cóżby poczęli wśród ludzi krzątających się jeszcze i żywych? wśród gwaru walki i zapasów do których sił nie starczy potrzebujący spokoju, wytchnienia i przed snem mogiły odpoczynku i rozmyślania?
Z tych wszystkich których tu poznaliśmy biednych rozbitków, dwom może tylko znośniejszem było życie, i to tym właśnie, którzy pozornie zdawali się najnieszczęśliwsi. Stary Żelizo ani narzekał, ani się nudził choć leżał w łóżku bezsilny, karmiła go modlitwa i rozmyślanie, a gdy pozostawały godziny swobodne, zwoływał dzieci z ulicy wabiąc je łakociami i nauczał katechizmu, rozpowiadał dzieje święte, czytał im ewangelją... Równie ubogi i niemniéj biedny na pozór Malutkiewicz miał przed sobą zawsze tłumaczenie Seneki, a po obiedzie urządzoną przez siebie szkółkę.
Ani muzyka, ani tokarnia nie wystarczały Szambelanowi, zmuszonemu nieraz uciekać się do czczéj gawędki z panią Farfurską i szpiegowania sąsiadów lub zbierania małych ploteczek. Ciężarem był sobie i rzadko drugich zabawiał.
Pan Joachim czytał i myślał, ale ta praca milcząca nie miała celu, zastosowania, i szła marnie bez pociechy wewnętrznéj dla niego, była to rozrywka jak inne niekiedy nużąca, przesycająca, niekiedy budząca ciekawość, a w ostatku wyczerpująca siły daremnie, bo zwrócona tylko do siebie. Nigdy téż nie poprzestawał na tem co badał i nad czem pracował, zmieniał przedmioty i szukał w nich podrażnienia ciekawości, rozbujania wyobraźni lub pastwy dla mizantropji.
Nie mówię już o Referendarzu i dostojnéj jego siostrze, która z nim i z całym światem potrzebowała prowadzić wojnę aby wyżyć...
Nawet Podkomorzanka czuła ciężar godzin, choć dla niéj dziecię wskazywało cel życia; zmiana w jéj losie zaszła, zbliżenie poufałe do człowieka którego nieznała prawie, niespokój o niego, potrzeba zbadania na nowo charakteru tego, nużyły ją i wątliły. Ale w tym domu szczebiotanie Adeli i młodość jéj, świeciła jak lampa wonna u ołtarza; rozpogodzone czoło dziecka rozjaśniało oblicze rodziców, a dwie jéj rączki łączyły nowe choć tak dawne małżeństwo. Poroniecki zapomniał o swych skarbach, o przeszłości chmurnéj i dumał o dziecięciu, którego jutrem się niepokoił. — Ciężkie i tu przychodziły godziny, gdy zdziwiona Podkomorzanka z podziwieniem znajdowała w mężu tak różne od swoich pojęcia, że nie wiedziała jaką przyjść drogą do wytłumaczenia ich sobie. A gdy po łagodnym sporze oboje małżonkowie zostawali każdy przy własnem zdaniu, na długi przeciąg czasu wstrzymywało to ich od szczerszych wyznań i zwierzeń. — I tu resztki tylko były życia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.