Róża i Blanka/Część trzecia/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Wywołana umyślnie przez Gilberta gwałtowna scena z żoną, doprowadziła do pożądanego przez niego rezultatu.
Henryka po wyjściu z zemdlenia, była ostatecznie obłąkaną.
Obłęd jej objawiał się w bredzeniu i halucynacyach, ale wypowiadane przez nią bez myśli słowa nie zawierały w sobie najmniejszej aluzyi do sceny z mężem.
Okoliczność ta uspokoiła Gilberta.
— Jest obłąkaną — myślał uradowany — zupełnie obłąkaną. Odtąd wola jej nic nie będzie znaczyła... jestem panem położenia.
Udał się do swego gabinetu i wyprawił do Granceya depeszę wzywającą go do natychmiastowego przybycia.
Gdy ten bezzwłocznie pośpieszył na wezwani, Gilbert przywitał go słowami:
— Położenie uległo zmianie.
— W czem?
— Żona moja jest obłąkaną.
— Obłąkanie można rozumieć bardzo rozmaicie.
— Bierz słowo to w znaczeniu najobszerniejszem.
— Niema nadziei wyleczenia?
— Zdaje mi się, że niema.
— Cóż mówią lekarze?
— Przewidywali katastrofę, więc nie zdziwi ich ona. Zresztą jeszcze nie wiedzą o niej, gdyż nastąpiła po ich wizycie rannej. Zalecili unikać wszelkiego wzruszenia.
— A pan wywołałeś je...
— Tak.
— Z powodu?
— Z powodu pańskiego.
— Co pan mówisz! — zawołał Grancey, udając zdziwienie.
— Tak jest. Oświadczyłem mej żonie, że wybrałem ciebie na zięcia... Niepotrzeba było więcej...
— Bardzo to dla mnie pochlebne — śmiejąc się odrzekł ex-kryminalista.
— Scena była straszna, ale wydała skutek pomyślny. Lecz przystąpmy do rzeczy. Co mam teraz robić?
— Wszak nie masz zamiaru pozostawić pani Rollin w domu?
— Naturalnie; odeszlę do domu zdrowia.
— Łatwo możesz pan to uczynić po uzyskaniu świadectwa lekarskiego.
— Będę je miał jutro. Czy jesteś biegły wprawie?
— Pochlebiam sobie.
— Więc powiedz mi, jakie teraz będą prawa moje w tym domu?
— Będziesz prawnym opiekunem swej córki, a tem samem możesz rozporządzać jej majątkiem. Skoro tylko stan niepoczytalności pani Rollin zostanie prawnie uznany, Będziesz miał wolne pole działania. Żona twoja wyzutą zostaje ze wszelkich praw i chociaż pozostaje przy życiu, będzie uważana za zmarłą. Gdy córka twoja dojdzie do pełnoletności, będziesz obowiązany zdać jej rachunek z zarządu majątkiem, lub jej mężowi, jeżeli wyjdzie zamąż. Oto wszystko.
— Więc mam prawo wolę mą narzucić córce.
— Do pewnego stopnia. Jeżeli nie zechce zastosować się do twej woli, może zażądać zwołania rady familijnej.
— Do dyabła! Czy jeden członek rodziny może zażądać ustanowienia rady familijnej?
— Naturalnie. Czy boisz się przeszkody ze strony jakiego krewnego?
— Boję się księdza d‘Areynes, mego nieprzyjaciela.
— Czy wiadomy mu stan pani Rollin?
— Jeszcze nie wie, ale jutro będzie już wiedział.
— Jeżeli korzystając z swych praw, zechce zwołać radę familijną, to będzie głupi interes.
— W takim razie przepadliśmy.
— Rozumie się, gdyż wybierze swoje kreatury i będzie miał za sobą większość głosów... Należy uprzedzić go.
— Jakim sposobem?
— Pan powinieneś zażądać utworzenia rady familijnej... Wszak musisz pan mieć wierzycieli...
— Niestety! — odrzekł Gilbert z westchnieniem.
— Bardzo dobrze! wierzyciele, te drapieżne zwierzęta, niczem nie nasycone, czasami przydadzą się na coś. Musisz ich mieć liczbę sporą?
— Za wielką nawet!...
— Niema złego, któreby nie wyszło na dobre! wysłuchaj mnie uważnie!... Jeżeli dozwolisz księdzu d‘Areynes utworzyć radę familijną, do czego ma prawo niezaprzeczone, to powtarzam wybierze osoby dla niego dogodne i posiadając większość, postanowi co zechce. Jeżeli zaś uprzedzisz go, będziesz mógł wybrać kupców, twoich wierzycieli, którzy wiedząc, że córka twa posiada majątek, będą się spodziewali, że pieniędzmi jej popłacisz swe długi i w tej nadziei będą ci posłuszni we wszystkiem... Wybieraj takich, którym jesteś winien najwięcej. Ksiądz d‘Areynes, jeżeli zechce, będzie członkiem rady, ale nic nie potrafi zrobić, gdyż będzie miał większość przeciwko sobie. Co myślisz o moim rozumowaniu?
— Jest bez zarzutu. Pozostaje jeszcze kwestya wielce drażliwa.
— Jaka?
— Notaryusz rodziny i zarazem administrator majątku zmarłego hrabiego, nie zaszczyca mnie swą rympatyą i będzie działał przeciwko mnie.
— Cóż cię to obchodzi? będzie musiał poddać się uchwałom rady familijnej. Uprzedź go zresztą, a jeżeli zechce robić jakie szykany, powiedz mu tylko, iż wiesz o pewnym punkcie testamentu hrabiego... a umilknie. Nie lękaj się niczego, jesteśmy panami położenia. I nie zwlekaj...
— Bądź o to spokojnym.
Rozstali się.
Grancey odjechał do siebie, Gilbert zaś powrócił do pokoju żony.
Henryka znajdowała się w tym samym stanie: od czasu do czasu wybuchała gwałtownie, poczem zapadała w odrętwienie.
Gilbert, uważając, że Blanka może zasiąść przy matce, kazał ją przywołać.
— Gdy nadbiegła, ujął jej rękę i głosem złamanym, przemówił:
— Lękam się moje drogie dziecię, iż biedna matka twoja jest straconą... Doktór Germain przewidział to i nie robił mi nawet nadziei wyleczenia... Paroksyzm, który objawił się nagle, bez żadnego powodu, rokuje jak najfatalniejsze zakończenie.
I dla skuteczniejszego oszukania swej córki otarł łzy z oczu.
— Patrz — mówił dalej — ciało żyje, ale jasność umysłu znikła... — Jest zmarłą dla nas... Ty jedna pozostałaś mi, droga Blanko!... Jak ja cię będę kochał!... Twoje szczęście będzie odtąd celem mego życia... Zastąpię ci matkę.
Dla lepszego odegrania komedyi miłości ojcowskiej, przyciągnął ją ku sobie, przycisnął do serca łącząc łkania swoje z jej płaczem.
Gdy uwolnił ja z objęć, Blanka podeszła do matki, ujęła jej ręce i wyjąkała:
— Mamo... mamo moja droga.
Obłąkana nagłym ruchem zerwała się z siedzenia.
— Dla czego nazywasz ranie matką? — zawołała głosem chrapliwym. Ty nie jesteś moją córką... Idź sobie... nie znam cię!..
I gwałtownie odepchnęła Blankę, która utraciwszy równowagę, osunęła się na kolana.
— Widzisz — rzekł Gilbert podnosząc ją i odprowadzając od łóżka, jak gdyby dla zasłonięcia od gwałtowności chorej. — Obłąkanie niebezpieczne! — Może cię uderzyć. Niepowinnaś pozostawać tu dłużej... Wracaj do swego pokoju...
— Nie, ojcze — rzekła Blanka zalana łzami — pozwól mi pozostać przy mamie... ja uspokoję ją... Ja się nie lękam... Pozwól mi czuwać nad nią... kto wie czy moja troskliwość nie wróci jej zmysłów.
W tej chwili paroksyzm wznowił się.
Henryka krzyknęła przeraźliwie, jakby ją kto zarzynał i zaczęła rwać wiszące u łóżka draperye.
— Widzisz rzekł — popełniłbym występek, pozostawiając cię przy niej... Chodź moje dziecię... Przyślę tu pokojową dla czuwania nad nią a ty idź do siebie.
Blanka z rozdarłem sercem odeszła do swego pokoju.
Gilbert przywołał pokojową i zabronił jej wpuszczać Blankę, sam bowiem zamierzał wyjechać na miasto dla spełnienia zaleceń Granceya.
Gdy wrócił do domu w godzinie obiadowej miał już zapewnionych posłusznych jego woli członków przyszłej rady familijne.
Następnego dnia dr Germain i Lucyan przybyli do pałacu o godzinie dziesiątej rano.
Gilbert ze zbolałem obliczem wyszedł na ich spotkanie.
Lekarz, spostrzegłszy go, zapytał zaniepokojony:
— Czy stało się co nieprzewidzianego?
— Tak jest, doktorze...
— Paroksyzm?
— Straszny. Jest zupełnie obłąkaną.
Lucyan zbladł.
Gilbert zaprowadził ich do pokoju chorej.
Pani Rollin, siedząca z otoczonemi ciemną obwódką oczyma błędnemi, z drżącemi ustami i konwulsyjnie zaciśniętemi palcami, usłyszawszy szmer kroków, odwróciła ku podchodzącym głowę i wybuchła przeraźliwym śmiechem.
Następnie, skoro Lucyan zbliżył się do łóżka, zerwała się z posłania i groźnie wyciągnąwszy rękę zawołała:
— Jesteś nikczemny! potworze bez serca i duszy! To ty porwałeś moją córkę lecz musisz oddać ją! Wróć mi ją natychmiast bo cię zabiję!
— Strzeż się pan! — zawołał dr Germain, widząc, że obłąkana chce rzucić się na niego?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.