Róża i Blanka/Część trzecia/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Lucyan, nie zważając na to ostrzeżenie, podszedł do Henryki, mocno ujął jej ręce i utkwiwszy w jej oczy wzrok, zawołał głosem rozkazującym:
— Cicho! Patrz na mnie! Rozkazuję ci!
Obłąkana, zamiast uledz jego woli, rzuciła się W tył i wrzeszcząc przeraźliwie, zaczęła się wydzierać.
— Zgubiona... — szepnął Lucyan z rozpaczą. — Zgubiona...
Doktór Germain namarczył brwi i podszedł do Gilberta.
— Poprzedni paroksyzm — odezwał się — o którym pan mówił, musiał być wywołanym...
— Nie, doktorze.
— To być nie może.
— A jednak tak jest... Objawił się bez powodu.
— Nie wierzę...
— Więc cóż pan przypuszcza?
— Wywołany był jakiem gwałtownem wzruszeniem... Wszak był pan wtedy przy chorej?
— Byłem.
— A przecież prosiliśmy, byś pan nie widywał się z chorą wcale.
— Wiem o tem, ale szczególne względy nie pozwoliły mi zastosować się do polecenia panów.
— Żadne względy nie powinny były upoważnić pana do tego, gdyż wiedział pan, że stan zdrowia pani Rollin wymagał absolutnego spokoju. Cóż pan miał tak pilnego do zakomunikowania jej?
— Chciałem pomówić z nią o przyszłości naszej córki.
— O przyszłości córki! — powtórzył doktór — no, wybrał pan do tego szczególną chwilę!...
— Miałem prawo tak postąpić — wyniośle odrzekł Gilbert. — Są kwestye, o których nie myślę z panem rozprawiać. Lekarz nie jest spowiednikiem.
— Nie żądam od pana spowiedzi, zresztą nie potrzebuję jej, aby być pewnym, że mocno obciążyłeś pan swe sumienie.
— Sumienie moje nic mi nie wyrzuca... zresztą, nie oto chodzi... Co panowie myślicie przedsięwziąć teraz.
Doktór zwrócił się do Lucyana, z trudnością powstrzymującego gniew.
— Kochany kolego — rzekł. — zajmijmy się lepiej chorą... Pozostawmy innym odpowiedzialność moralną... będzie ona straszną... Kto sieje wiatr, zbiera burze. — W domu tym przepisy nasze są lekceważone... uszanują je w innym, gdzie nikt nie będzie miał interesu w stawianiu przeszkód, uniemożliwiających wyleczenie chorej. Żądam, aby pani Rollin dziś jeszcze pomieszczoną została w domu zdrowia.
— Zgadzam się z pańskiem zdaniem — odrzekł Lucyan.
— I ja również — oświadczył Gilbert.
— Byłem tego pewnym — z goryczą odrzekł stary lekarz. — Zaraz napiszemy świadectwo, które następnie należy zalegalizować i naznaczymy dom zdrowia doktora Mercier w Auteuil. Jest to zakład pierwszorzędny, pozostający pod kierunkiem znakomitego specyalisty... Przyjedziemy po chorą o godzinie czwartej. — Obecność pańska będzie potrzebną.
— Będę czekał na panów — odrzekł Gilbert.
Lekarze zredagowali świadectwo i opuścili pałac.
Na ulicy dr Germain zawołał:
— Ależ ten Gilbert Eollin to łotr!
— Nikczemnik! — odrzekł Lucyan Kernoël przez zęby. — Biedna Blanka!
— Będziemy czuwali nad nią...
— Cóż my możemy zrobić? Ten hultaj ma za sobą prawo.
— W każdym razie należy dowiadywać się... Pożegnam pana... Zobaczymy się o czwartej...
Stary lekarz siadł do oczekującego nań powozu i odjechał, Lucyan zaś udał się do księdza d‘Areynes.


∗             ∗

Gilbert po zalegalizowaniu świadectwa lekarskiego pojechał wprost do notaryusza rodziny d‘Areynes.
— Przybyłem zakomunikować panu wiadomość bardzo smutną — rzekł, pokazując mu akt, napisany na papierze stemplowym.
Notaryusz wziął papier, przeczytał go i zbladł.
— Obłąkana! — zawołał. — Ach! biedna kobieta!
A po chwili, odzyskawszy spokój, rzekł:
— Radbym wiedzieć, czy przybył pan tylko die zakomunikowania mi tej wiadomości?
— Nie, mam interes inny... Zona moja, jako obłąkana, prawnie uważaną jest za zmarłą i sukcesorką jej zostaje moja córka.
— To jeszcze niewiadomo.
— Tak pan sądzi?
— Naturalnie; pani Rollin może odzyskać zmysły.
— Przypuśćmy! niemniej przeto jestem prawnym opiekunem mej córki, a tem samem administratorem dochodów pani Rollin aż do jej wyzdrowienia lub do pełnoletności Blanki.
— Kwestyę te rozstrzygnie rada familijna.
— I ja tak myślę, dla tego też przybyłem uprzedzić pana, że po wyjściu od niego udaję się wprost do sędziego pokoju, któremu złożę listę bardzo szanownych osób, członków rady i poproszę o zwołanie jej.
— Będziesz pan żądał zwołania rady familijnej? — zapytał notaryusz?
— Cóż pana tak dziwi to? Chodzi mi o to, by prawa moje zostały określone i szanowane.
— Prawa te jasno są wyrażone w testamencie hr. d’Areynes.
— Czy jest pan tego pewnym? — ironicznie zapytał Gilbert.
— Ależ...
— Jesteś pan prawnikiem zanadto biegłym — przerwał Rollin — byś nie wiedział o pewnym punkcie testamentu, pociągającym za sobą nieważność jego.
Notaryusz nie chcąc przyznać słuszności Gilbertowi odrzekł:
— Nie wiem o jakiej nieważności pan mówi.
— Przypuśćmy — odrzekł Gilbert śmiejąc się — że nie jesteś pan dość biegłym prawnikiem; wszakże nie będę wszczynał z panem dyskusyi w kwestyi, która rozstrzygniętą będzie na drodze innej. Powiem tylko, że choroba pani Rollin pociągnie za sobą wydatki wielkie. Czy mogę wiedzieć, jaką sumę może mi pan teraz wręczyć?
— Żadnej — odrzekł notaryusz, — panu żadnej! rachunek zdam radzie familijnej.
— Ona sama zażąda go od pana — brutalnie rzeki Gilbert.
— Jest gotów. Nie mam nic więcej do powiedzenia panu...
— I ja również. Żegnam...
Po wyjściu od notaryusza Rollin udał się do sędziego pokoju, załatwił interes w sprawie zwołania rądy familijnej i następnie powrócił na ulicę Vaugirard.
Notaryusz nie zdołał jeszcze otrząsnąć się z oburzenia, wywołanego w nim bezczelnością Gilberta, gdy służący powiadomił go przybyciu księdza d‘Areynes.
— Czy wie ksiądz co się stało? — zapytał gościa.
— Wiem. Przed chwilą widziałem się z Lucyanem Kernoëlem. Straszna rzecz... Przyszedłem poradzić się Pana, co robić dla zabezpieczenia interesów mojej kuzynki i jej córki.
— P. Rollin wyszedł odemnie przed pięcioma minutami.
— Po cóż on przychodził?
— Ależ to łotr! wszystko przewidział! Odemnie udał się wprost do sędziego pokoju z gotową listą członków rady familijnej, którą chce zwołać w interesie swej córki.
— Nie chodzi tu o córkę, lecz o matkę — odrzekł ksiądz d’Areynes.
— Matka jest obłąkaną.
— Ale czy nie mogłaby korzystać z swych praw czasu wydania decyzyi przez sąd i czy majątkiem nie mógłby zarządzać kurator mianowany przez trybunał?
— Zapewne, ale kurator nie przeszkodzi Rollinowi wydać córkę zamąż, gdyż z chwilą tą, Marya Blanka stanie się użytkowniczką na miejsce swej matki.
— Nie zgodzimy się na to małżeństwo!
— Tutaj będzie opór księdza, zwłaszcza, jeżeli p. Rollin mając poparcie posłusznej sobie rady familijnej, zechce zwalić testament.
— Co pan mówisz!
— Tak jest! P. Rollin wie, że testament zawiera sobie pewien punkt słaby i zagroził mi procesem.
— Przegra go!
— Przeciwnie, wygra!
— Więc nic nie możemy poradzić?
— Nic.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.