Róża i Blanka/Część druga/XLIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIX.

— Jeszcze raz proszę pana mówić ciszej — rzekł dr. Leblond. — Postępowanie pańskie obchodzi mnie tyle, o ile dotyczy zdrowia księdza d’Areynes, za które uważam się odpowiedzialnym. Wszakże mam prawo oświadczyć panu, że dzisiejsza wizyta jego jest zbyt spóźnioną. Powinieneś pan był zjawić się zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci hr. Emanuela, po bytności Magdaleny u pana i wtedy powiadomić nas o katastrofie!...
— Nie wiedziałem jeszcze wtedy — odrzekł Gilbert.
— Jesteś pan tego pewnym?
— Jakto, jestem pewnym?
— Czy pamięć nie zawodzi pana w tej chwili?
— Pamiętam dobrze!
— Depesza z Fenestranges wyprawiona była rano.
— Ale otrzymałem ją dopiero po wyprawieniu do hrabiego Emanuela telegramu, uspokajającego o życie Raula.
— Nie chcę panu zaprzeczać, lecz uważam to za nieprawdopodobne.
— A jednak... — zaczął Gilbert.
— A jednak — przerwała Magdalena, nie mogąc powstrzymać się dłużej — nie byłeś pan wtedy szczerym jak nie jesteś i dzisiaj. Dlaczego, po zawiadomieniu hr. Emanuela o śmierci jego bratańca, odgrywałeś pan przedemną komedyę zdziwienia, gdym powiedziała panu, że ksiądz wikary był rannym, lecz doktór ocalił go? Udawałeś pan, iż nawet nie wiesz, że ksiądz powrócił do Paryża.
Uwaga ta zmieszała Gilberta.
Przyparto go do muru i dowodnie wykazywano jego hipokryzyę i zamiary zbrodnicze.
Pozycya była przykra; należało z niej wyjść jakimkolwiek sposobem.
— Cóż to — odrzekł Rollin udając obrażonego, — czy znajduję się przed sędzią śledczym i podlegam badaniu? A to dobre! Nie przywykłem do zdawania rachunków nikomu z mego postępowania i nie pozwolę by komentowano je w sposób znieważający mnie. Przyszedłem do tego domu dla spełnienia obowiązku... Stanąłeś pan na przeszkodzie, więc cofam się. Nie będę się widział z księdzem d‘Areynes, ponieważ pan lekarz jego, nie zezwala na to; ale odchodząc ztąd, nie mogę powstrzymać się, by nie wyrazić zdumienia wobec podobnego postępowania! Widzę, że znajduję się wśród ludzi uprzedzonych dla mnie nieprzychylnie, gotowych oskarżać o jakąś nieistniejącą zbrodnię! Pogardzam podobnem oskarżeniem! Jestem mężem i ojcem, przybyłem zaś tutaj jako przedstawiciel mej żony i córki, sukcesorek hrabiego Emanuela d‘Areynes, w ich interesie wspólnym... Nie pan, lecz ksiądz d‘Areynes mógłby mi dostarczyć potrzebnych w tym celu dokumentów.
— A może i ja — odrzekł doktór. — O jakich dokumentach pan mówi?
Gilbert odrazu zmienił ton.
— Może panu niewiadomo — rzekł, — że stosownie do ostatniej woli hr. Emanuela, ksiądz d‘Areynes przyjął na siebie obowiązki egzekutora testamentu; nadto jest spadkobiercą testatora, w tym samym stopniu co i moja żona. Z tego powodu powinien być obecnym, przy otwarciu testamentu. Skoro zaś nie może udać się do Lotaryngii na wezwanie prezesa sądu, obowiązany jest bezzwłocznie przedstawić świadectwo choroby i dać upoważnienie swemu zastępcy.
— To już zrobione — odrzekł doktór.
— Zrobione! — powtórzył Gilbert zdumiony.
— Świadectwo i upoważnienie dziś wieczorem dostały wysłane na ręce doktora Pertuiset, który potrafi bronić interesu sukcesorów hr. Emanuela.
— W takim razie skłamałeś pan przedemną! — zawołał Gilbert gwałtownie. Więc kuzyn mój wie o śmierci swego stryja!
Doktór chciał odpowiedzieć, lecz nie miał czasu, gdyż drzwi nagle otworzyły się i na progu, blady, zmieniony, ledwie trzymający się na nogach w narzuconej naprędce sukni czarnej, stanął ksiądz d’Areynes.
Na szmer otwieranych drzwi wszyscy zwrócili się w tę stronę i, z wyjątkiem Gilberta, krzyknęli ze zdziwienia.
Doktór rzucił się ku choremu, Rajmund i stara Magdalena nie mieli siły poruszyć się, Gilbert pobladł.
Nagło zjawienie się księdza przestraszyło go.
Wikary groźnie wyciągnął ku niemu rękę i zawołał:
— Wiem o wszystkiem, panie Roltin. — Precz ztąd.
Gilbert, zmieszany w najwyższym stopniu, cofnął się parę kroków.
— Precz ztąd!... powtórzył Raul, — precz zabójco!
Nie mógł przemówić więcej, gdyż niezmierne wzruszenie odebrało mu siły.
Zachwiał się i padł na ręce doktora.
Magdalena jęknęła, zaś Rajmund Schloss rzucił się ku Gilbertowi, pochwycił go za ramię i zawołał:
— Jeżeli on umrze, ty będziesz winien jego śmierci! Precz zabójco!
Gilbert cofnął się ku drzwiom, otworzył je i uciekł.
— Teraz tylko cud może go ocalić! — zawołał doktór z rozpaczą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.