Róża i Blanka/Część druga/L

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Pół roku upłynęło od owej okropnej nocy, w której wikary od św Ambrożego został raniony.
Recydywa, jakiej uległ, dowiedziawszy się od Gilberta o śmierci hr. Emanuela, była straszną i tylko najwyższe wysiłki starego chirurga zdołały ocalić go po raz wtóry.
Dzięki żelaznemu organizmowi swemu powrócił nareszcie do zdrowia, ale przez pięć miesięcy walczył ze śmiercią.
Rekonwalescencya trwała cały miesiąc.
Przez te pół roku zaszło wiele wypadków nowych.
Henryka Rollin, zdrowa już zupełnie, nie mając najmniejszego podejrzenia co do zamiany dziecka, pokochała je głęboką miłością macierzyńską jak własną krew, własne ciało, jak część duszy, własnej.
Jednocześnie ze zdrowiem odzyskała i majątek, który, uwalniając ją od niedostatku, dozwolił bez niepokoju spoglądać w przyszłość.
Boleśnie odczuła śmierć stryja, lecz zajęcie dzieckiem prędko złagodziło smutek.
Gilbert Rollin, pragnąc jak najśpieszniej objąć dochody z majątku zapisanego Henryce, uzyskał od niej pełnomocnictwo i udał się do Benestranges, gdzie doktór Pertuiset czuwał nad interesami bratanicy swego zmarłego przyjaciela.
Po załatwieniu formalności prawnych objął w zarząd majątek ziemski, nadto po zdaniu rachunków przez notaryusza, otrzymał czek na dwieście dziewięćdziesiąt tysięcy franków, stanowiących dochód z dóbr, procent za rok bieżący, oraz zaległy za czas wojny i komuny.
Po załatwieniu tych spraw wyraził służącym zmarłego hrabiego chęć pozostawienia ich na służbie, ale ci, powiadomieni przez Schlossa i Piotra Renaud o jego przeszłości i charakterze, wszyscy dali odpowiedź odmowną.
Renaud powrócił do swojej okolicy rodzinnej, gdzie miał kawałek ziemi, zaś Rajmund Schloss, posiadający, dzięki hr. Emanuelowi środki zabezpieczające mu niezależność, postanowił osiąść w Paryżu, aby być bliżej księdza d’Areynes.
Pozostali służący przyjęli służbę w domach innych.
Powszechna ta odmowa zirytowała Gilberta, ale ponieważ zamierzał on często nawiedzać Fenestranges, gdzie nęciło go polowanie w obszernych lasach, nie chciał więc umniejszyć personelu służby i na miejsce ustępującej przyjął nową.
Posiadłszy tak poważną sumę, powrócił do Paryża, gdzie, zapominając o dniach niedostatku, w których dla utrzymania się musiał do współki ze swym furyerem Duplatem, okradać żołnierzy, rozpoczął życie wesołe i zbytkowne.
Osiadł w pałacu przy ulicy Vaugirard, tym samym, w którym Henryka jako młoda dziewczyna, pierwszy raz poznała go i pokochała, powiedzielibyśmy na swe nieszczęście, ale ona nie nazywała się nieszczęśliwą i pozostawała wierną swej miłości.
Znajomi, którzy przed kilkoma jeszcze miesiącami odwracali się od niego, dowiedziawszy się, że żona jego została dziedziczką wielkiego majątku, powrócili z wyciągniętemi dłońmi i słowami przyjaźni na ustach.
Co do tego dziedzictwa, Gilbert nie wyprowadzał ich z błędu i nigdy nie wspominał o warunkach testamentu.
Wkrótce do liczby dawnych przybyli nowi przyjaciele i pałac przy ulicy Vaugirard stał się miejscem schadzki towarzystwa mieszanego, pragnącego skorzystać z hojności pana domu.
Mówimy „pana“, gdyż Henryka, pogrążona całkowicie w swej miłości macierzyńskiej i zajęta tylko myślą o małej Blance, zostawiła mężowi zupełną swobodę i nie mieszała się do niczego.
Zresztą, znając treść testamentu swego stryja i wiedząc, że Gilbert nie może naruszyć kapitału, myślała, że otrzymywane od niego dochody wystarczą na utrzymanie domu.
Rozumie się, że o proponowanej niegdyś przez księdza d’Areynes oszczędności i odkładaniu pewnej części dochodów na kapitał, nie było nawet mowy.
Henryka, po zainstalowaniu się w pałacu, zapragnęła zobaczyć się z swym kuzynem Raulem.
Gilbert powiadomił ją o wypadku, jakiemu uległ wikary po powrocie do Paryża i o długiej jego rekonwalescencyi, ale ani jednem słowem nie wspomniał o recydywie, której sam był sprawcą.
Doktór Portuiset, pragnąc naocznie przekonać się o stanie zdrowia wikarego, przybył do Paryża, gdzie korzystając z gościnności p. Leblond, który w mieszkaniu swem ofiarował mu pokój, podzielał jego trudy nad wyleczeniem chorego.
Skoro tylko ksiądz d‘Areynes odzyskał siły, zapragnął zobaczyć się z swą kuzynką i powiadomił ją o tem listownie.
Przybyła natychmiast z córeczką na ręku.
Wikary powitał ją serdecznie, ucałował dziecinę, jednak pomimo rozrzewnienia na jej widok, nie cofnął się od powziętego postanowienia i powiadomił o haniebnym liście Gilberta który spowodował śmierć hrabiego Emanuela.
Henryka wiedziała, że wikary nigdy nie rzucał słów na wiatr, więc musiał posiadać dowody winy Gilberta, ale kochając swego męża, usiłowała bronić go.
— Gdyby chodziło tylko o mnie — odrzekł ksiądz — przebaczyłbym mu chętnie, ale nie mam prawa przebaczyć zabójcy naszego stryja.
— On nie popełnił tego ze świadomością! — zawołała zrozpaczona. — Gdybyś uważał go za zabójcę, zatrułbyś życie moje i przyszłość mej córki. Znękany niedostatkiem i cierpieniami, nie zastanowił się nad swym czynem i działał lekkomyślnie, lecz jestem najmocniej przekonaną, że bez planu z góry obmyślanego. Znasz jego słaby charakter, więc powinieneś być dla niego wyrozumiałym. Wierzył w to co pisał. Wiadomość ta pochodziła od proboszcza, więc miała wszelkie cechy wiarogodności. Gilbert uwierzył, jak uwierzyli wszyscy inni. Zapewne, powinien był przyjść do ciebie i sprawdzić, ale skoro nie uczynił tego, postąpił lekkomyślnie. Gilbert nieraz sprawił mi wiele cierpienia i przebaczałam mu zawsze, a ty Raulu miałbyś dla tego być nieubłaganym.
— Przebacz mu...
Wikary zawahał się.
Od początku tej rozmowy trzymał on na rękach Blaknkę.
Wtem dziecina podniosła swe drobne rączęta i wyciągnęła je ku Raulowi, jak gdyby chciała prośby swe połączyć z matczynemi.
Ksiądz ucałował ją i rzekł:
— Przebaczam mu ze względu na twą córkę.
— Ale przebaczenie nie jest zapomnieniem — dodała pani Rollin.
— Zapomnę.
Tym sposobem nastąpiła zgoda.
Po kilku dniach Gilbert odwiedził wikarego i wyraził żal za swe postąpienie lekkomyślne.
Odtąd stosunki pomiędzy nimi zostały wznowione Pomiędzy osobami, które na wieść o wyzdrowieniu wikarego pośpieszyły do niego z wizytą, był hrabia Kernoöl z żoną i synem Lucyanem.
Tegoż dnia i Henryka z swą córeczką, odwiedziła swego kuzyna.
Państwo Kernoöl ujęci wdziękami pięknością młodej kobiety zwłaszcza jej przywiązaniem macierzyńskiem, powzięli wielką dla niej sympatyę i po kilku następnych widzenia, chętnie zgodzili się trzymać do chrztu jej córeczkę.

W kościele św. Ambrożego odbywała się ceremonia religijna.
Długi szereg powozów z woźnicami owiniętymi w futra, stał wzdłóż ulicy po obu stronach kościoła, tłum ludzi, zdziwionych tym widokiem, rzadko zdarzającym się w ubogiej robotniczej dzielnicy, z ciekawością tłoczył się na chodnikach.
Z przybywających ciągle karet wysiadali mężczyźni o arystokratycznej postawie, wystrojone kobiety z dziećmi i wchodzili do wnętrza świątyni.
Dzwony kościoła wesołym rytmem obwieszczały jakąś ceremonię.
Wewnątrz ściany, jak podczas wielkich uroczystości, pokryte były aksamitnemi oponami, wielki ołtarz prawie gorzał od światła niezliczonych świec.
Stojące po obu stronach ołtarza rzeźbione stalle zajęte były przez księży.
Po stronie prawej, w samym środku stalli, pod baldachimem purpurowym siedział arcybiskup, następca męczennika, zamordowanego przez siepaczy komuny.
Pierwsze ławki głównej nawy zajmowali wojskowi rozmaitych stopni i broni, następne — delegaci rozmaitych towarzystw pomocy rannym podczas wojny, w końcu przedstawiciele wielkich rodzin francnzkich i parafianie dzielnicy św. Ambrożego Za ławkami stali mężczyźni i kobiety z ludu.
Przestrzeń pomiędzy pierwszemi ławkami zastawiona była krzesłami, na których siedzieli: Henryka Rollin, jej mąż, hr. Kernoël z żoną i synem, chirurg Lebloud z żoną, dr. Pertuiset, stara Magdalena, Rajmund Schloss i Piotr Renaud.
Obok ubranej w żałobną suknię Henryki, siedziała mamka z kilkomiesięcznem dzieckiem na rękach, ubranem biało i owiniętem w białe futerko, ooszyte koronkami.
Co znaczył ten tłum, ten przepych w kościele, położonym w dzielnicy ubogiej? Dlaczego ta obecność arcybiskupa, generałów, oficerów, żołnierzy i duchowieństwa, przybyłego ze wszystkich parafij okolicy? Co znaczyła ta uroczystość, w jakiej myśli wspólnej zebrali się przedstawiciele armii, szlachty, mieszczaństwa i ludu?
Oto — w celu złożenia, hołdu człowiekowi uczciwemu, podziękowania Opatrzności za cudowne zachowanie go przy życiu.
Ksiądz Kani d‘Areynes, organizator szpitali wersalskich, którego cała dzielnica Popincourt kochała jako dobroczyńcę i czciła jak świętego, miał odprawić pierwszą mszę dziękczynną z powodu powrotu do zdrowia, a następnie udzielić sakramentu chrztu świętego małej Maryi Blance, dziecięciu skradzionemu Janinie Rivat, które Henryka uważała za własne.
Wybiła godzina dziesiąta.
Do świątyni wszedł szwajcar kościelny, za każdym krokiem uderzając halabardą w posadzkę kamienną, za nim postępował ksiądz d’Areynes w otoczeniu dyakonów, subdyakonów i dzieci z chóru.
Szedł wolno, był blady, na obliczu nosił ślady długiego cierpienia.
Ukląkł przed wielkim ołtarzem, odmówił krótką modlitwę, poczem powstawszy ze ziożonemi rękami, pochylił głowę przed arcybiskupem i zgromadzeniem wiernych.
Z organów rozległy się poważne dźwięki pieśni „Gloria in excels is Deo i ksiądz Raul rozpoczął ofiarę świętą.
Po ukończeniu mszy udał się do kaplicy Matki Boskiej gdzie dokonał ceremonii chrztu Blanki.
Powróciwszy do zakrystyi, zastał oczekującego nań arcybiskupa, który zwróciwszy się do niego rzekł;
— Rząd francuzki powierzył mi wielce przyjemną memu sercu misyę wyrażenia ci w jego imieniu czci za uorganizowanie w Wersalu szpitali dla rannych i następnie założenie wiekopomnej instytucyi „Towarzystwa kobiet, niesienia pomocy rannym podczas wojny“ — w dowód uznania swego przesyła ci krzyż Legii honorowej.
Po tych słowach dostojny prałat wyjął z pudełeczka order i przypiął go do sutanny księdzu, poczem uścisnął go.
Pobłogosław mnie, ojcze — szepnął Raul wzruszony, klękając przed arcybiskupem.
Ten wyciągnął nad jego głową ręce i rzekł:
— W imieniu Boga sprawiedliwości i dobroci błogosławię cię, mój synu!
Wikary powstał.
— Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego, — dodał arcybiskup, podając mu wielką kopertę.
— Minister sprawiedliwości i wyznań mianował cię jałmużnikiem więzienia la Roquette.
Ksiądz dlAreynes uczynił gest zdziwienia i przestrachu.
— Przyjmij mój synu — rzekł prałat — tam są ludzie zbłąkani z prawej drogi, potrzebujący ulgi w cierpieniach, tam wiele możesz uczynić. To piękne i szlachetne zadanie. Przyjmij!
— Przyjmuję — odrzekł Raul.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.