Przygody księcia Ottona/Księga trzecia/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Przygody księcia Ottona
Wydawca Wydawnictwo Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1897
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Prince Otto
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Rola hrabiny Rosen; akt ostatni, w którym znika nam z oczu.

Nie będzie w tem przesady, jeżeli powiemy, że opuszczając pokój Serafiny, pani Rosen uczuła pierwszy dreszcz trwogi śmiertelnej. W korytarzu przystanęła, usiłując zebrać myśli, zdać sobie sprawę z własnych słów i czynów. Wachlarz przybierał znowu wymowne pozycye, lecz ani ruchy jego, ani chłód orzeźwiający nie mogły jej powrócić utraconego spokoju i pogody umysłu.
„Mała straciła głowę — pomyślała wreszcie. — Zdaje mi się jednakże, — dodała po chwili — iż zaszłam zbyt daleko.“
I w mgnieniu oka zdecydowała się ustąpić, na czas jakiś przynajmniej, na pierwszy ogień zniknąć z niebezpiecznej sceny.
W podmiejskim lesie, w zacisznem ustroniu, pani Rosen posiadała własną willę, którą w poetycznem natchnieniu nazwała: „Czar Leśny,” lecz którą ludzie pospolici nazywali poprostu: Mała Struga. Tam postanowiła znaleźć bezpieczne schronienie, póki się nie wyjaśni stosunek jej do Gondremarka.
Powóz jej oczekiwał; nie zwlekając dłużej, ruszyła w drogę. W pałacowej bramie minęła się z baronem, udając jednakże, iż go nie widzi, a ponieważ Mała Struga położoną była przeszło o dwie mile od stolicy, w głębi niewielkiej, zamkniętej doliny, hrabina przepędziła w niej noc, nic nie wiedząc o zaburzeniach w mieście — las i wzgórza stłumiły wszelkie echa wrzawy i zasłoniły jej widok pożaru.
Mimo to pani Rosen źle spała tej nocy: możliwe lub nieuniknione następstwa wczorajszego tryumfu i wszelkich rozkoszy stawały przed nią w coraz innej formie, a zawsze niepokojąco i groźne. Widziała się już skazaną zaocznie na przymusowy pobyt w tej pustelni, na niełatwą i przykrą piśmienną obronę swojej osoby i postępowania, a chwilami wątpiła, czy wrodzona zręczność i tym razem zapewnić jej zdoła zwycięstwo.
Z nudów, od niechcenia, przejrzała tymczasem papiery, otrzymane od Ottona i przekazujące jej prawo własności kupionego folwarku. Lecz i to nie rozjaśniło jej myśli: w czasach tak niespokojnych folwark nadgraniczny nie nęcił jej bynajmniej, a oprócz tego przekonaną była, iż go przepłacono, i drogą sprzedaży nie mogłaby odzyskać włożonych pieniędzy.
W gorączkowym rozstroju rozkaz uwolnienia księcia poprostu palił ręce intrygantki, podniecał ją, nasuwał jej tysiączne myśli, plany, zamiary, chęci.
Nie mogła doczekać się ranka.
Dzień ujrzał ją na koniu, w długiej amazonce i kapeluszu z dużem rondem, podążającą w stronę Felsenburga. Być może, iż nie miała jeszcze jasnego planu, lecz przedewszystkiem chciała własnemi oczyma zobaczyć, co się stało, a następnie dać folgę nerwowej potrzebie ruchu, czynu, działania.
Komendant Gordon, wezwany do furty, przyjął wszechpotężną hrabinę z młodzieńczą galanteryą, jakkolwiek przy świetle dziennem okazał się człowiekiem nie pierwszej już młodości.
— Mamy niespodziankę, panie komendancie! — zawołała hrabina tajemniczo, skinąwszy głową z pełnem wyrazu spojrzeniem.
— O pani, świat mój kończy się obecnie na tym progu — odparł pułkownik; — pozostaw mię w spokoju z moimi więźniami, chyba iż sama zechcesz dzielić nasze losy. Przyznaję, iż w tym razie byłbym najszczęśliwszym z ludzi.
— Psułbyś mię pan, nie prawdaż?
— Usiłowałbym, hrabino — odparł uprzejmie Gordon, podając jej ramię.
Przyjęła je z uśmiechem, zebrała tren długi, i zalotnie przysuwając się do pułkownika, mówiła tonem swobodnym i szczerym:
— Przybyłam, aby zobaczyć się z księciem... Człowieku małej wiary, tylko bez podejrzeń: kwestya stanu i sprawy państwa! Jestem posłem Gondremarka, i jego to wola zrobiła ze mnie w tej chwili kuryera. Czy wyglądam na kuryera, panie Gordon?
I spojrzała mu w oczy swym palącym wzrokiem.
— Wyglądasz pani na anioła z nieba — odparł komendant z wyszukaną grzecznością.
Ale hrabina wybuchnęła śmiechem.
— Anioł z nieba na koniu! — zawołała wesoło. — Wspaniały widok!
— Zjawiłaś się tu, pani, spojrzałaś i zwyciężyłaś — mówił tymczasem Gordon, podnosząc wymowę swą pięknym gestem, szczerze zachwycony własną swoją osobą i dowcipem. — W drodze piliśmy twoje zdrowie, pani... piliśmy je winem starem, znakomitem... zdrowie najpiękniejszych oczu w Grunewaldzie! Co do mnie, nie widziałem jeszcze takich w życiu... chyba raz jeden, tam, w ojczyźnie mojej, kiedy byłem jeszcze młokosem w kollegium... Nazywała się Tomasina Haig, i słowo daję, jak dwie krople wody podobną była do ciebie, o pani.
— Widzę z tego, że w drodze było wam wesoło — zauważyła hrabina, z wdziękiem tłumiąc ziewanie.
— Tak, na honor! Bawiliśmy się rozmową najprzyjemniejszą w świecie. Zdaje się tylko, iż wypiliśmy więcej, niż książę jest przyzwyczajony, i zauważyłem dziś rano, iż wygląda na zgnębionego. Ale przed wieczorem humor mu powróci, postaramy się o to... To drzwi księcia Ottona.
— Dobrze — szepnęła; — pozwól mi pan odetchnąć... Nie, nie, nie odchodź. Bądź mi gotów drzwi otworzyć.
I prostując się, niby pod wpływem natchnienia, hrabina swoim pięknym, pełnym głosem zaczęła śpiewać: „Lascia ch’io pianga...” W chwili, gdy z patetyczną deklamacyą wybuchnęła potęgą żalu po wolności, drzwi otworzyły się na jej skinienie, i lekka postać, z okiem blyszczącem zapałem, świeża i jasna, niby promień słońca, wbiegła do pokoju księcia. Było to wejście prawdziwie sceniczne i spadło na Ottona, jak zbudzenie ze snu.
— Pani tutaj? — zawołał, śpiesząc naprzeciwko.
Rzuciła na Gordona znaczące spojrzenie, a skoro drzwi zamknęły się za pułkownikiem, padła na szyję księcia.
Zdało się jej wszakże, iż Otton w tym uścisku zesztywniał. Cofnęła się też zaraz.
— Moje biedne dziecko, — rzekła ze współczuciem, obejmując go spojrzeniem — biedne dziecko! Siądź tutaj, przy mnie, blizko, i opowiedz wszystko. Serce mię boli, gdy patrzę na ciebie. Jakże ci czas upływa?
— Pani, — odparł książę, odzyskując zwykłą swoją galanteryę — do chwili oddalenia się twego czas zbyt szybko upłynie. Lecz nie o to chodzi. Pragnę zapytać: co niesiesz nowego? Wyrzucam sobie gorzko swoją wczorajszą apatyę. Rada twa dobrą była... dobrą, rozumną, szlachetną. Powinienem był zostać, powinienem był stawić opór gwałtowi... Zbłądziłem. Lecz ty, pani, jaśniejesz w mych oczach wszystkimi przymiotami prawdziwego przyjaciela. Masz prawe, szlachetne serce.
— Zlituj się, Ottonie! To za wiele. Ja nie wiem... nie wiem, jakie mam serce. Drogie, biedne me dziecię — ja mam także obowiązki — lecz kiedy ciebie widzę, zapominam o nich — wszystkie najlepsze me postanowienia we mgłę się rozpływają.
— Moje zazwyczaj przychodzą za późno — westchnął Otton ze smutkiem. — Cóżbym dziś dał za to, żebym był wczoraj oparł się przemocy. Cóżbym dziś dał za wolność!
— Za wolność?.. Co dałbyś? — spytała żywo.
Wachlarz rozwinął się szybko i twarz zasłonił, oczy tylko z po za niego błyszczały, jak dwie gwiazdy.
— Ja?.. Co to ma znaczyć? Co chcesz pani powiedzieć? Jaką masz dla mnie nowinę?
— O! o!... — szepnęła z miną tajemniczą.
Książę upadł jej do nóg.
— Nie żartuj, hrabino, nie igraj tak okrutnie z mojem sercem! — błagał. — Powiedz, o, powiedz, droga pani Rosen! Tyś prawa, tyś szlachetna, ty nie masz w naturze okrucieństwa... O, powiedz! Powiedz, co dać mogę? Wiesz, że nic nie mam... Nic! Błagać mogę tylko.
— Nie proś, Ottonie, to za wiele dla mnie! Znasz moją słabość, zlituj się nade mną; o, bądź wspaniałomyślny!
— Ty, pani, tylko możesz być wspaniałomyślną, ty miej litość!
Klęczał przed nią, okrywając ręce jej pocałunkami, powtarzając błagania, zaklęcia i prośby. Hrabina z przyjemnością przedłużała ten szturm gorący, wkońcu jednak dała się wzruszyć. Wstała nagle, rozpięła stanik gorączkowo i rozkaz, ciepły jeszcze od zetknięcia z ciałem, rzuciła na podłogę.
— Masz go! — zawołała. — Wydarłam jej! Na moją zgubę zrób z tego użytek!
I odwróciła twarz, jak gdyby chciała ukryć silne wzruszenie.
Otton pochwycił papier i wydał okrzyk radości.
— Niech hędzie błogosławioną!.. Dzięki, dzięki, dzięki!..
I ucałował papier.
— Niewdzięczny! — rzekła posępnie hrabina. — Wszak to ja jej wydarłam. Aby to otrzymać, zdradziłam swoich, a ty jej dziękujesz!
— Czy możesz mieć mi to za złe, hrabino? Kocham ją.
— Widzę, niestety... a mnie?
— Ciebie, hrabino? Tyś jest moim przyjacielem, najdroższym i najszlachetniejszym. Byłabyś mi najmilszą i najbliższą razem, gdybyś nie była tak zachwycającą. Sama wiesz o tem. Wiesz, jaki urok rzucasz. Bawiłaś się nieraz słabością moją, i przyznaję, chętnie brałem wówczas udział w tej miłej zabawie... Lecz dziś nie... Dziś stanęłaś przede mną w innej, wyższej roli, jak przyjaciel prawdziwy, prawy, pewny i poważny, i pozwalasz zapomnieć, że ty jesteś piękną, a ja bywałem słaby. Dziś przyjacielem tylko jesteś dla mnie, któremu dłoń podaję z ufnością, miłością i głębokim szacunkiem.
Wyciągnął rękę, którą uścisnęła szczerze.
— Oczarowałeś mię, książę — szepnęła. — Nie mogę nazwać inaczej wrażenia, jakie rzuciłeś na mnie.
Nagle wybuchnęła śmiechem.
— Otóż złamałam moją laskę czarnoksięską! — zawołała wesoło: — nie mam jej! Pozostaje mi jedynie złożyć ci, książę, moje wysokie uznanie; wywiązałeś się świetnie z trudnego zadania, i przyznać muszę, żeś o tyle zręczny, o ile mnie uważasz za zachwycającą.
Położyła nacisk na ostatni wyraz i uśmiechnęła się przytem wymownie.
— Pani, — rzekł Otton — nie zgadza się z naszą umową, abyś była tak piękną, jak jesteś w tej chwili.
Błagalnie i poważnie patrzał w jej wielkie oczy. Hrabina energicznie potrząsnęła głową.
— To mój ostatni nabój — odparła z westchnieniem. — Teraz jestem bezbronną. To tylko muszę ci jeszcze powiedzieć: jeżeli chcesz opuścić to więzienie, jesteś wolny, a ja — zgubioną. Wybieraj.
— Już wybrałem, hrabino, i jadę natychmiast. Obowiązek mię wzywa, którego Książę Piórko zbyt długo zaniedbywał. Ale się nie lękaj: ty nic na tem nie stracisz. Oddaję ci się dobrowolnie, z władzą nieograniczoną. Prowadź mię do barona, niby wilka w sieci. Nie mam żadnego wstydu i żadnej ambicyi: uczynię wszystko, czego będzie żądał, a za tę cenę pragnę jedynie ocalić żonę moją od grożącego jej niebezpieczeństwa. I bądź pewną, iż zadowolę jego wymagania, choćby był Lewiatanem. Wszyscy więc otrzymamy to, czego pragniemy, dzięki tobie, dobra wróżko tej czarodziejskiej sztuki!
— Zgoda — rzekła hrabina. — Przyjmuję ten układ. Od tej chwili nie istnieje Książę Piórko, jest tylko Książę Solon, Książę Wielki Czarodziej. Jedźmy więc zaraz! Ale — przerwała z żywością — pozwól mi, książę, jeszcze zwrócić sobie te papiery. Tobie się podobał ten piękny folwarczek, ja nigdy go nie widziałam. Ty chciałeś oddać przysługę staremu wieśniakowi... A zresztą, dokończyła z komicznem zakłopotaniem — prawdę mówiąc, wolę gotówkę.
Roześmieli się oboje.
— Więc jestem znowu gospodarzem wiejskim, — westchnął Otton — i do tego zadłużonym!
Hrabina nacisnęła dzwonek, i komendant stanął na progu.
— Panie komendancie, — rzekła ze spokojną powagą — zabieram z sobą dostojnego więźnia. Rozmowa nasza dowiodła, iż zgadzamy się pod każdym względem, a tem samem zamach stanu już skończony. Oto rozkaz.
Pułkownik Gordon założył na nos srebrne binokle i uważnie odczytał papier.
— Tak... — rzekł — księżna, to dobrze, ale pierwszy rozkaz był podpisany...
— Przez Henryka — dokończyła pani Rosen. — Tak jest, i dlatego właśnie jestem tu osobiście, aby go reprezentować.
— W takim razie — z ukłonem odezwał się Gordon — pozostaje mi tylko życzyć księciu panu wszelkich przyjemności, których ja zostałem pozbawionym. Piękność zdobyła cię. Mości Książę, a ja pozostanę tu sam, aby nad tem ubolewać ze względu na samego siebie. Na szczęście, pozostawiono mi jeszcze doktora: probus, doctus, lepidus, jucundus... autor, człowiek uczony.
— To prawda, — zawołał książę — w rozkazie nie wspomniano wcale o Gottholdzie.
— Na pociechę dla komendanta. Czyż chciałbyś go, książę, zostawić tu samego?
— Wasza Książęca Mość pozwoli jeszcze — wtrącił Gordon — zapytać, czy mam prawo powiedzieć sobie, iż w czasie tego krótkiego zaćmienia słonecznej tarczy Waszej Książęcej Mości spełniłem rolę swoją z należnym szacunkiem, dodałbym: z pewnym taktem? Wesołość moja była przybraną rozmyślnie. Sądziłem, że dobre wino i swobodny humor to najlepsi towarzysze i pocieszyciele.
— Towarzystwo twoje, pułkowniku, było wystarczającym i najlepszym pocieszycielem — rzekł Otton, wyciągając rękę do komendanta. Dziękuję ci nietylko za twój dobry humor, lecz i za twoją lekcyę filozofii, której potrzebowałem do pewnego stopnia. Mam też nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie; tymczasem na pamiątkę chwil razem spędzonych pozwól ofiarować sobie ten drobny wierszyk, nad którym pracowałem w chwili przybycia hrabiny. Lichym jestem poetą, a krata więzienna nie sprzyjała natchnieniu, które wolność kocha; lecz zachowaj go jako osobliwość.
Na twarzy komendanta odmalowała się radość promienna, z pośpiechem włożył na nos swe srebrne binokle i przysunął papier do oczu.
— Aleksandryny! — zawołał z zapałem. — Miara tragiczna... Miłościwy książę, pamiątka ta stanie się dla mnie relikwią... Nie powinienem może mówić tego o sobie, a jednak jest to prawdą, iż nie mogłeś wybrać dla mnie właściwszego daru.

„Boże przestrzeni wielkich i rozległych lasów...” — czytał półgłosem.
„...i od dozorcy przyjmować naukę!..”

— Ależ to nieporównane!
— Bardzo piękne, komendancie; ale przeczytasz te wiersze, skoro ruszymy w drogę, a tymczasem, proszę, otwórz nam bramy naszego więzienia. Czekają na nas! — zapewniała pani Rosen.
— Przepraszam tysiąc razy! Ale wiersz ten dla człowieka mego usposobienia, moich upodobań... I ta alluzya do naszej rozmowy... wzruszyła mię głęboko. Czy mam dać eskortę?
— Nie, nie! — zawołała z pośpiechem hrabina — opuścimy to miejsce incognito, tak, jak znaleźliśmy się tutaj. Pojedziemy oboje konno. Pośpiech i tajemnica — oto wszystko, czego pragniemy i żądamy od ciebie, komendancie.
I niecierpliwie pośpieszyła naprzód.
Lecz Otton musiał jeszcze pożegnać się z Gottholdem, a komendant z papierem w ręku i binoklami na nosie, dzielił się swą radością i wzruszeniem z każdym napotkanym po drodze podwładnym, odczytując mu stosowne ustępy i wyrażając o nich swoje zdanie. I z każdym nowym wierszem zapał jego wzrastał.
— Słowo honoru! — zawołał nakoniec tonem człowieka, który odkrył wielką tajemnicę — słowo honoru, ten wiersz przypomina znakomite utwory Burnsa!
Wszystko jednakże kończy się na świecie, i książę znalazł się nakoniec obok hrabiny Rosen, przechadzającej się tam i napowrót dosyć nerwowym, niecierpliwym krokiem po murawie przed zamkiem. Tuż obok służący oprowadzał dwa konie, gotowe do drogi. Dokoła świat szeroki, słońce, lekki wietrzyk, śpiew ptactwa, niebo i przestrzeń bez końca, wolność! A bliżej — skały, szum potoku, jasna zieloność murawy i droga równa, gładka.
Z początku w milczeniu jechali obok siebie, gdyż jakkolwiek Otton pragnął się przygotować do rozmowy z Gondremarkiem, rozkosz swobody i piękność natury pochłaniały go z siłą, której oprzeć się nie umiał. Skoro jednak zjechali ze skalistej wyniosłości, na której wznosiła się wieża Felsenburga, i groźne mury skryły się przed ich oczyma, hrabina odezwała się wesoło:
— A teraz oddamy konie Karolowi i pójdziemy przez las piechotą. Szalenie lubię błądzić po bezdrożach. Zsiadajmy, książę.
Lecz w tej samej chwili na skręcie drogi ukazała się kareta podróżna, obładowana, sunąca powoli po pochyłości drogi. Wyprzedzał ją o kilka kroków podróżny, mężczyzna wysoki, idąc krokiem spokojnym, z notatnikiem w ręku.
— Sir John! — zawołał książę.
Podróżny schował naprzód do kieszeni swój notatnik, potem spojrzał przez lornetkę na zbliżającą się parę. Poznał ich widać, podniósł laskę w górę, dając nią jakieś znaki. Książę i pani Rosen przyśpieszyli kroku.
Spotkali się na skręcie, gdzie drobny potoczek białą kaskadą spadał ze skalistej ściany i ginął wśród zarośli. Baronet poważnie i z całą etykietą złożył księciu ukłon, pełen szacunku, ale przed hrabiną pochylił głowę lekko, z wyrazem zdziwienia i nieukrywanej ironii.
— Czy to podobna, — rzekł tonem pytania — abyś pani o niczem dotąd nie wiedziała? Pani?
— O czem mam wiedzieć?
— Rzeczy pierwszorzędnej wagi: rewolucya w Mittwalden, Rzeczypospolita ogłoszona, pałac książęcy w popiołach, Gondremark ciężko ranny...
— Henryk ciężko ranny?! — krzyknęła hrabina.
— I mocno cierpiący — dodał baronet poważnie. — Jęki jego...
Nie skończył, gdyż w tejże sekundzie z ust hrabiny padło tak grube przekleństwo, iż w każdej innej chwili słuchacze byliby zadrżeli ze zdumienia. W mgnieniu oka zwinna kobieta znalazła się znów na siodle, i nie troszcząc się o nikogo, w pełnym galopie zniknęła im z oczu.
Dopiero po dłuższej chwili, przyszedłszy do siebie, służący pośpieszył za nią, wszystkiemi siłami przynaglając do biegu swojego rumaka. Konie u karety, spłoszone tym nagłym porywem, w bok się rzuciły, i z trudem zdołano powstrzymać je na brzegu znacznej pochyłości. Echo uderzeń podków o skalistą drogę rozlegało się ciągle, równe, szybkie, jednostajne: hrabina jak błyskawica mknęła po słonecznej drodze. Na jednym z nagłych jej skrętów kobieta, idąca pieszo i z trudem pod górę, ledwo zdążyła umknąć jej z drogi, zachwiała i padła o kilka cali od przepaści. Lecz hrabina nie zwróciła na nią żadnej uwagi: w tej chwili życie ludzkie nie miało dla niej wartości, jeden cel tylko widziała przed sobą i śpieszyła wciąż naprzód, poganiając konia, mijając lotem strzały wzgórza i doliny, szalejąc w biegu.
— Gwałtowna kobieta — zauważył baronet. — Nie myślałem, że ją tak obchodzi...
Ale w tej samej chwili znalazł się w objęciach księcia.
— Moja żona! Gdzie księżna! — błagał przerażony Otton.
— Za mną, na drodze, o dwadzieścia minut... rozstaliśmy się właśnie...
Lecz książę już nie słuchał, biegł we wskazanym kierunku, nie troszcząc się o przyjaciela i szczegóły jego informacyi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.