Przygody księcia Ottona/Księga druga/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Przygody księcia Ottona
Wydawca Wydawnictwo Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1897
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Prince Otto
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Gondremark u księżny.

Hrabina Rosen powiedziała prawdę: pierwszy minister Grunewaldu, sławny baron Gondremark, znajdował się w pokoju Serafiny.
Księżna skończyła ranną toaletę i gustownie ubrana, siedziała przed wysokiem, stojącem zwierciadłem, oplecionem kwiatami. Opis sir Johna co do jej powierzchowności był złośliwie dokładny, dokładny w wymiarach i wyrażeniach, zarazem jednakże z gruntu fałszywy i w swoim rodzaju arcydzieło obłudy. Prawda, że czoło miała zbyt wysokie, ale z tem jej było do twarzy. Ramiona mogłyby być trochę szersze i więcej zaokrąglone, lecz sam w sobie każdy szczegół tej osóbki był misternym klejnotem, obdarzonym tajemniczą siłą powabu: ręka, noga, ucho, wdzięczna osada głowy, wszystko było szlachetne, delikatne i harmonijne. Nie była ona piękną skończenie, klasycznie, lecz pełną życia, zmienną, barwną, śliczną i zachwycającą w coraz to inny, coraz powabniejszy sposób.
Co do jej oczu, prawda, iż było w nich wiele sztucznej gry i afektacyi, ale — umiała patrzeć, była w tem finezya. Można powiedzieć, iż stanowiły one największą i istotną ozdobę jej twarzy, chociaż dawały fałszywe świadectwo jej własnym myślom: daleka w głębi duszy od spokoju, pełna tłumionych, ale wrzących żalów, wybuchająca jedynie w kierunku męskich ambicyi i pragnienia władzy — miała oczy syreny, słodkie i marzące, to znów wyzywające, śmiałe, dumne i przebiegłe. Przebiegłość jej była zresztą bardzo jednostronną: dotknięta swem kobiecem biernem przeznaczeniem, spragniona czynu, uznania i sławy, z konieczności przyjęła rolę władzy odpowiedzialnej. I odtąd, mając innych na ustach i celem widomym, w gruncie rzeczy myślała wyłącznie o sobie; chciała siać blaski, zimną pozostając w sercu; nie kochając nikogo, pragnęła miłości i nieograniczonego posłuszeństwa.
Jest to zresztą namiętność dość u kobiet pospolita: taką prawdopodobnie była owa dama, której kochanek poszedł między lwy po rękawiczkę. Lecz w tym wypadku sidła były zastawione zarówno ze strony mężczyzny, jak kobiety, i świat ciekawie patrzał na tę podwójną szermierkę.
Obok księżny, na nizkiem krześle, baron Gondremark złożył swoje ciężkie członki z miną pokornego, uległego kota. Olbrzymie jego granatowe szczęki i sangwiniczne oko w tej kornej postawie podnosiły wartość silnie uwydatnionej chęci podobania się wątłej kobiecie. Wyraz twarzy był chłodny, rozumny i śmiały, tą śmiałością korsarza, który nie przebiera w środkach i nie rachuje się ze skrupułami, a jednak nie może być nazwany oszustem. Ruchy jego i całe zachowanie wobec księżny było wyszukane i poprawne, ale pozbawione szlachetnej dystynkcyi.
— Teraz prawdopodobnie trzeba będzie pożegnać cię, Mościa Księżno — rzekł przyciszonym głosem. — Nie wypada, abym pozwolił oczekiwać swojemu monarsze. Zdecydujmyż się zatem zaraz na krok stanowczy.
— Czyż nie można... czyż to jest niepodobieństwem odłożyć wszystko? — zapytała księżna.
— Niepodobna — powtórzył z naciskiem Gondremark. — Wasza Książęca Mość sama to przyzna, skoro zechce rozpatrzyć sprawę. Zaczynając, mogliśmy pełzać i kryć się jak węże, lecz wobec ultimatum nie mamy wyboru: teraz musimy zdobyć się na lwią odwagę. Zapewne, byłoby lepiej, gdyby książę był nie powrócił jeszcze czas jakiś, lecz zaszliśmy już zbyt daleko, by się wahać i zwłóczyć.
— Co go mogło sprowadzić? — zawołała księżna z nieudaną niechęcią. — I to dziś właśnie!
— Los ślepy, instynkt... Lecz nie przesadzajmy niebezpieczeństwa. Proszę, pomyśl Pani, czegośmy dokazali mimo tylu przeszkód! Nie jesteśmy Księciem Piórko — dodał, lekko dmuchnąwszy w palce.
— Książę Piórko jest jednak księciem Grunewaldu.
— Dzięki twej tolerancyi i wyrozumiałości, Mościa Księżno, i tylko póty, póki raczysz na to zezwolić. Istnieją prawa natury, których nic nie zmieni, — na tej zasadzie władza należy do silnych. Gdyby się poważył kiedy sprzeciwiać swemu przeznaczeniu.. zechcesz mu, księżno, opowiedzieć bajkę o glinianym garnku i żelaznym.
— Nazywasz mię pan garnkiem? To niezbyt uprzejmie, baronie! — zawołała, śmiejąc się, księżna.
— Nim skończymy z chwałą swoje dzieło, mam nadzieję nazwać panią wielu różnemi jeszcze imionami — odparł Gondremark.
Księżna zarumieniła się pod wpływem przyjemnego wrażenia.
— Mimo to wszystko, Fryderyk jest księciem, panie pochlebco — odparła z uśmiechem. — Nie myślisz chyba przecież o rewolucyi, baronie?
— Rewolucya już się odbyła, droga pani: Książę Fryderyk istnieje jeszcze w kalendarzu, lecz księżna pani rządzi i panuje w Grunewaldzie.
Utopił w niej spojrzenie pełne uwielbienia i miłości, pod którem próżne serce Serafiny wezbrało dumą i rozkosznem wzruszeniem. Patrząc na olbrzymiego niewolnika, upajała się poczuciem swej władzy. Lecz Gondremark krótką chwilę pozwolił jej tylko kosztować słodkich wrażeń, wkrótce przerwał milczenie ze swą ciężką niezręcznością.
— Jedna tylko słaba strona w świetnej przyszłości mej pani grozi niebezpieczeństwem — zaczął znowu. — Czyż mam ją nazwać? Czyż mi wolno pozwolić sobie na ten objaw śmiałości? Słabość tkwi w niej samej... w tkliwem sercu mej księżny...
— Albo w braku prawdziwej odwagi, baronie. A jeśliśmy źle obliczyli? A jeśli będziemy pokonani?
— Pokonani, księżno?! — zawołał Gondremark z urazą. — Czyż pies może być pokonanym przez zająca? Wojska nasze, rozmieszczono wzdłuż całej granicy, i pięć tysięcy karabinów awangardy w ciągu pięciu godzin stanie u bram Brandenau, a w Gerolsteinie niema i pięciuset ludzi, umiejących władać bronią. To jasne jak słońce; oporu spotkać nie możemy.
— Ale też nie możemy nazwać tego bohaterstwem. Więc tak wygląda zblizka piękna sława? To jakby ktoś obił dziecko!
— Odwaga nasza, pani, leży w dyplomacyi — zapewniał baron. — Jest to krok poważny: po raz pierwszy zwracamy oczy Europy na bezwładny dotąd Grunewald, i stosownie do zręczności naszej polityki, w ciągu następnych trzech miesięcy, dzięki układom mocarstw pierwszorzędnych, utrzymamy się na zdobytem stanowisku, albo spadniemy w nicość. I w tych to trudnych i stanowczych chwilach — dodał posępnie — liczę na twe rady, pani. Gdybym nie widział ciebie lat tyle przy pracy, gdybym nie znał płodności twojego umysłu, wyznaję, iż zadrżałbym i uląkł się może konsekwencyi zamierzonego przedsięwzięcia. Na tem polu mężczyźni uznać muszą zawsze swój brak zdolności i konieczność pomocy subtelniejszego umysłu kobiety. Który z wielkich dyplomatów nie miał obok siebie, albo ponad sobą tego ducha opiekuńczego, źródła inicyatywy, a często geniuszu? Pani Pompadour nie miała zdolnego wykonawcy swej woli, nie znalazła wiernego Gondremarka. Ale co za potężna polityka! A Katarzyna Medicis... jaka bystrość oka, trafność poglądów i stanowczość środków!.. jaka odporność i siła w upadku! Niestety jednak, dla niej własne dzieci były tem, czem Książę Piórko... A oprócz tego miała ona w charakterze rys mieszczański, pospolity: uczucia i względy rodzinne ograniczały zawsze swobodę jej czynów.
Ten oryginalny pogląd historyczny, zastosowany ściśle „ad usum Seraphinae,” nie zdawał się jednakże wywierać na księżnie magnetycznego wpływu. Widocznem było, iż na czas jakiś przynajmniej zniechęciła się do własnych swoich postanowień, gdyż słowa Gondremarka nie przekonały jej zupełnie, ani skłoniły do zaniechania oporu. Z pod nawpół spuszczonych powiek spojrzała na swego doradcę i odparła z lekkim odcieniem szyderstwa:
— Ludzie są zawsze dziećmi: lubią wielkie słowa! Piękna odwaga! Wzniosłe, bohaterskie czyny! Zdaje mi się w tej chwili, że gdybyś zmuszonym był, baronie, czyścić rondle, nazwałbyś to zajęcie „odwagą domową!”
— Być bardzo może, pani, nawet niewątpliwie, zwłaszcza, gdybym tę czynność spełnił należycie. Nazywam cnotę należnem jej mianem, — i w tem niema przesady: cnoty same w sobie nie są zachwycające, ani bardzo świetne.
— Być może, lecz zastanówmy się tylko: chciałabym rzeczywiście zrozumieć tę naszą odwagę. Ale nie mogę. Czyż nie musimy, jak dzieci, prosić o pozwolenie na swawolę? Babcia z Berlina i wujaszek z Wiednia, cała rodzina wreszcie, dobrotliwie poklepie nas po twarzy, zarumienionej z pragnienia, i — pozwoli. Odważnie, dzieci! śmiało, dzieci! Doprawdy, nie rozumiem pana.
— Odmieniono mi — moją panią! — smutnie zawołał baron: — nie chce wiedzieć, gdzie się kryje prawdziwe niebezpieczeństwo. Prawda, że wszyscy zachęcają nas do tego kroku, ale czyż księżna moja zapomniała, pod jak niemożliwymi warunkami? Wszak wie, jak było w Diète na konferencyach, gdy w dyskusyach jawnych przeczono lub zapominano o wszystkiem, o czem się mówiło na stronie? Niebezpieczeństwo jest i rzeczywiste — ciągnął dalej, wściekły w duszy, iż musi potrącać strunę, którą sam przed chwilą uciszał. — Rzeczywiste i groźne, choć nie wyłącznie militarne. Nie mniej przeto odważnie stawimy mu czoło. Co do armii, jakkolwiek podzielam zupełnie zaufanie Waszej Książęcej Mości w uzdolnienie i szczere chęci Alvenau’a, muszę pamiętać o tem, iż ten młodzieniec nie miał dotychczas sposobności złożyć nam dowodów, iż potrafi odpowiedzieć swojemu zadaniu na tak wysokiem stanowisku. Co zaś do negocyacyi, mam nadzieję pozyskać wpływ na ich kierunek, a przy twej pomocy, pani, nie wątpię, iż wypłyniemy szczęśliwie.
— Być może — powtórzyła z westchnieniem Serafina. — Ja widzę niebezpieczeństwo gdzieindziej. Lud, ten lud straszny, gdyby się nagle zbuntował? Piękniebyśmy wyglądali wtedy w oczach Europy: przedsiębrać zaborczą wojnę, gdy się nie jest pewnym swego własnego tronu!
— W tem jednem nie jesteś pani na własnej swojej wysokości — zauważył baron z uśmiechem. — Cóż wśród ludu wywołuje całe niezadowolenie? Co go burzy? — Podatki. Lecz zająwszy Gerolstein, zmniejszymy podatki; synowie wrócą ze sławą do domu, niosąc obfitą zdobycz i łupy wojenne; każdy potrosze będzie czuł na sobie cząstkę powszechnego blasku i tryumfu, i zniknie wszelki powód do niechęci. Będziemy znów spokojni, dumni i szczęśliwi. „Tak, tak, — będą powtarzali sobie grubi tracze — nasza księżna ma rozum i pojmuje rzeczy, to tęga głowa... Ot, jesteśmy dzisiaj bogatsi, niż poprzednio.” — Ale komuż ja to tłómaczę? Czyż nie ty, pani, pierwsza ukazałaś mi tę drogę? Wszak w podobny sposób skłoniłaś mię do tego kroku.
— Zdaje mi się, panie Gondremark, — rzekła sucho Serafina — iż często przypisujesz mi swe własne myśli.
Niespodziewany i subtelny atak zmieszał na chwilę barona tak mocno, że nie umiał odpowiedzieć. Ale prędko przyszedł do siebie.
— Doprawdy? — spytał z naiwnem zdziwieniem. — To być może... gdyż zauważyłem niejednokrotnie podobną tendencyę w słowach Waszej Książęcej Mości.
Odpowiedź wydawała się tak naturalną i słuszną, iż Serafina odetchnęła swobodnie. Próżność jej była ocaloną i ulga, jakiej z tego powodu doznała, podnieciła jej energię.
— W każdym razie, — zaczęła — wszystko to dziś nie na czasie. Fryderyk czeka w przedpokoju, a ja nie znam dotąd hasła. Tak, mój towarzyszu pracy, decydujmy. Jak go mam przyjąć? Co zrobimy, jeśli zechce być na radzie?
— Jak go masz przyjąć, księżno, tu, u siebie, pozostawiam najzupełniej twemu dowcipowi. Widziałem cię już w ogniu. Odeślij go najlepiej do teatru. Ale łagodnie! Czy np. nie byłby dogodny dla mojej pani nagły atak migreny?
— Nigdy! — odparła żywo. — Kobieta, która może rządzić, tak samo jak mężczyzna, który może walczyć, nie powinni nigdy unikać spotkania. Rycerz nie ma prawa brakiem zaufania zniesławiać swojej broni.
— Ha! niechże zatem moja okrutna księżna pozwoli chociaż błagać się o jedną łaskę: bądź litościwą dla nieszczęśliwego człowieka! Udaj, że cię zajmują jego polowania, a polityka nudzi! Staraj się pani znaleźć w jego towarzystwie, że tak powiem, przyjemny wypoczynek po męczącej pracy. Czy księżna pani moja przyjmuje ten projekt?
— Wszystko to zresztą mniejsza, drobiazgi... szczegóły — ale Rada? W tem kwestya.
— Rada? — zaśmiał się rubasznie Gondremark. — Księżna Pani pozwoli? Podniósł się i zaczął biegać po pokoju, naśladując dość udatnie głos i ruchy księcia.
— „Ach, cóż tam dzisiaj mamy, panie de Gondremark? Ach, panie kanclerzu, nowa peruka? Nie zwiedziesz mię! znam wszystkie peruki w Grunewaldzie! Mam oko księcia, panie!.. Cóż to za papiery? Aha, aha! naturalnie!.. Założyłbym się, iż żaden z was nie zwrócił uwagi na perukę... Bez wątpienia. Nic w tem wszystkiem nie rozumiem... A tak dużo! Mój Boże!.. Podpisujcie, podpisujcie, macie przecież upoważnienie... Widzisz pan, panie kanclerzu, poznałem się odrazu na twojej peruce!..” I tak dalej — dokończył baron, odzyskując głos naturalny. — W taki to sposób nasz monarcha z łaski Boga oświeca swych doradców w sprawach państwa i wskazuje im drogę właściwą.
Baron tryumfująco spojrzał na Serafinę, oczekując należytego uznania, ale ją zastał lodowato zimną.
— Masz pan wielkie zdolności, panie Gondremark, — rzekła dumnie — ale zapomniałeś dziś, gdzie się znajdujesz. Pozory niekiedy mylą. I nasz monarcha, książę Grunewaldu, bywa więcej wymagającym.
W głębi duszy Gondremark posłał ją do wszystkich dyabłów. Ambicya i próżność błazna bywa najdraźliwszą, a kiedy sprawy ważne utrzymują system nerwowy w pewnem naprężeniu, ukłucie szpilką staje się nieznośnem. Lecz baron był żelazny; nic nie okazał po sobie. Nie przyśpieszył nawet odejścia, jak zwykły szarlatan, który się przerachował. Zachował powagę i spokój.
— Pani, — rzekł — mówisz słusznie: książę bywa wymagającym, trzeba wziąć bysia za rogi.
— Zobaczymy — odparła, poprawiając suknię.
Gniew, pogarda, niesmak, tysiąc uczuć cierpkich i nieokreślonych ogarnęło ją nagle z niepojętą siłą, uczuła wstręt najwyższy do wszystkiego, co miało związek z polityką i baronem.
„Daj Boże, żeby się tu pokłócili — myślał tymczasem, odchodząc, Gondremark. — Ta święta lala gotowa mi dziś spłatać figla — chyba, że się pokłócą... Czas go wpuścić wreszcie... Wynoś się, piesku, na kolana przed panią!..”
Przykląkł na jedno kolano i z rycerską galanteryą ucałował rękę księżny.
— Trzeba, by księżna pani oddaliła swego sługę — rzekł pokornie. — Mam jeszcze wiele rzeczy przygotować przed otwarciem Rady.
— Żegnam pana.
Podniosła się, i kiedy baron Gondremark na palcach wychodził ukrytemi drzwiami, księżna nacisnęła dzwonek i wydała rozkaz, aby prosić księcia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.