Przygody księcia Ottona/Księga druga/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Przygody księcia Ottona
Wydawca Wydawnictwo Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1897
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Prince Otto
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Książę i podróżnik angielski.

Otton czytał rękopis ze wzrastającem oburzeniem, które nakoniec przepełniło miarę jego nadludzkiej prawie cierpliwości. Odrzucił zeszyt i podniósł się groźny.
— Szatan! — zawołał, hamując jeszcze wybuch gniewu. — Nędzna, brudna wyobraźnia!.. natura pełna złości, a ciężka i zimna... Poniżyłem się, czytając te brednie! Panie kanclerzu, gdzie zamknięto tego nędznika?
— W głównej wieży, Wasza Książęca Mość, w pokojach „Gemiani” — odparł Greisengesang.
— Zaprowadź mię do niego.
Nagle błysnęła mu myśl nowa.
— Czy to z tego powodu spotkałem wczoraj w ogrodzie placówki? — zapytał żywo.
— Wasza Książęca Mość, nie jestem pewien — szepnął starzec, wierny swemu systemowi. — Rozkazy, dotyczące bezpieczeństwa i straży, nie wchodzą w zakres moich obowiązków.
Otton błysnął oczyma, zwracając się z gniewem do starca, ale Gotthold znacząco dotknął jego ramienia, i wysiłkiem woli książę pohamował swe oburzenie.
— Dobrze — odparł, biorąc manuskrypt; — prowadź mię do więźnia.
Za chwilę wyszli obaj.
Mieli przed sobą drogę długą i skomplikowaną, gdyż biblioteka była położona w jednem ze skrzydeł nowego budynku, a główna wieża, z której szczytu powiewał sztandar państwa, należała do starego zamku, wznoszącego się od strony ogrodu. Mijając liczne schody, sale, korytarze, książę i kanclerz znaleźli się wreszcie na niewielkiem podwórku źwirowanem. Z góry, przez liście drzew starych, padały na nie złoto-zielone promienie, dokoła rysowały się mury wysokie, stare, ostro zakończone. Pośród nich główna wieża wznosiła się dumnie piętrami coraz wyżej i wyżej, aż gdzieś pod błękity, a na szczycie, pośród gniazd kruczych zatknięty, powiewał żółty sztandar. U stóp wieży żołnierz, stojący na straży, broń sprezentował, wzdłuż sieni mierzonym krokiem przechadzał się drugi, trzeci stał u drzwi więźnia.
— Strzeżecie tej garści błota, niby skarbu — zauważył Otton szyderczo.
Apartament „Gemiani” zapożyczył swoje nazwisko od pewnego bardzo uczonego Włocha, który niegdyś miał wpływ przeważny na jednego z książąt panujących. Pokoje tutaj były wysokie, obszerne, przyjemne, okna wychodziły na ogród, — ale stare mury imponowały grubością, a okna żelaznemi kratami.
Książę Otton z kanclerzem, drepczącym wolniutko we właściwem oddaleniu, przebył szybkim krokiem małą bibliotekę i długi salon, aby wpaść jak błyskawica do sypialni, umieszczonej na przeciwnym końcu skromnego mieszkania.
Sir John kończył właśnie toaletę ranną. Był to człowiek lat 50, wysoki, chudy, silnie zbudowany, z wyrazem twarzy inteligentnym, lecz zimnym, twardym, nieugiętym; zęby i oczy znamionowały w nim stałość i odwagę. Na widok gościa nie okazał wzruszenia ani zdziwienia i pozdrowił księcia z pewnego rodzaju szyderczą i elegancką swobodą.
— Czemuż zawdzięczam zaszczyt tych odwiedzin? — spytał uprzejmie.
— Łamałeś pan chleb ze mną, — odparł z oburzeniem Otton — ściskałeś moją rękę i byłeś przyjęty, jak gość pod moim dachem. W czem i kiedy uchybiłem ci względów należnych? Jakie żądanie twoje było odrzucone? Przyjąłem cię, jak człowieka uczciwego i godnego szacunku, a oto wdzięczność twoja! — dodał z gniewem, uderzając rękopis, który trzymał w ręku.
— Wasza Książęca Mość czytał moje papiery? — z uprzejmem zadziwieniem zapytał baronet. — W istocie, honor dla mnie wielki i niespodziewany. Lecz szkic jest niedokładny i mógłbym obecnie dorzucić wiele rysów charakterystycznych. Mógłbym dodać, iż książę, którego oskarżałem o lenistwo, jest pełen gorliwości w wydziale policyi i podejmuje się chętnie obowiązków najbardziej przykrych. Mógłbym też opowiedzieć wesoły epizod mego aresztowania i niezwykłe odwiedziny, jakiemi mię Mości Książę zaszczycasz w tej chwili... Zresztą, zawiadomiłem już o tem zdarzeniu swego konsula w Wiedniu, i jeżeli nie macie zamiaru zaraz pozbawić mię życia, będę wolnym w ciągu tygodnia, za waszem zezwoleniem, lub bez niego. Bo nie przypuszczam, aby przyszłe cesarstwo Grunewaldu czuło się dość potężnem w danej chwili do walki z Anglią. Tym sposobem — zdaje mi się — jesteśmy w porządku co do wzajemnych stosunków, i nie poczuwam się do obowiązku żadnego więcej wyjaśnienia: wina jest po waszej strome. Jeśli jednak uważnie przeglądałeś pan moje papiery, sądzę, iż zaciągnąłeś u mnie bardzo poważny dług wdzięczności. Na zakończenie dodam, iż nie zdążyłem się jeszcze dziś ubrać, i przypuszczam, iż obowiązek grzeczności dozorcy względem więźnia zobowiąże pana do pozostawienia mię w spokoju.
Na stole leżał papier, książę usiadł i napisał własną ręką bilet wolnego przejazdu dla sir Johna Crabtree.
— Pieczęć, panie kanclerzu! — rzekł z książęcym gestem, podnosząc się z krzesła.
Greisengesang niezręcznym ruchem wyjął z kieszeni czerwone pudełko i położył na przedstawionym papierze skromny, zwyczajny stempel. Jego pomieszanie i niezręczność podniosły komiczną stronę tej formalistycznej operacyi. Sir John obserwował go uważnie, ze złośliwą przyjemnością, a Otton już żałował mimowolnej pozy, książęcego gestu i powagi swego rozkazu.
Nakoniec kanclerz skończył swoje dzieło, bez nowego rozkazu położył podpis na pasporcie i z uprzejmym ukłonem podał go więźniowi.
— A teraz bądź pan łaskaw — zwrócił się książę do niego — wydać rozporządzenie, aby przygotowano do podróży jeden z moich własnych powozów. Dopilnujesz pan sam, aby wszystkie rzeczy sir Johna były w nim złożone, i przed upływem godziny niech czeka gotowy za bażantarnią. Sir John niezwłocznie wyjeżdża do Wiednia.
Kanclerz ukłonił się etykietalnie.
— Oto pasport — rzekł teraz Otton do baroneta. — Przykro mi bardzo, iż postąpiono z panem niegościnnie.
— Więc nie będzie wojny z Anglią? — zapytał sir Crabtree.
— Łaski, baronecie! Bądź wyrozumiałym. Rzeczy zmieniły się obecnie, jesteśmy względem siebie na stopie prostych gentlemanów. Nie ja wydałem rozkaz aresztowania pana. W nocy dzisiaj dopiero powróciłem z polowania, i nie mogąc oskarżać mię o uwięzienie, musisz mi pan zawdzięczać powrócenie ci wolności.
— Jednak odczytałeś pan moje papiery — zauważył cudzoziemiec z przenikliwem spojrzeniem.
— Co do tego, źle zrobiłem i proszę o przebaczenie, którego pan nie możesz odmówić przecież człowiekowi, będącemu „zbiorem słabości.” Wina to zresztą nie wyłącznie moja: gdyby rękopis pański był treści niewinnej, czyn mój byłby poprostu niedyskrecyą. Ale pan sam zatrułeś go jadem urazy.
Sir John spojrzał na księcia z wyrazem zachęty, potem skłonił się w milczeniu.
— A teraz, — zaczął Otton po chwilowej przerwie — skoro zależysz pan tylko od siebie, mam zamiar prosić cię o pewną grzeczność; czy nie raczyłbyś przejść się ze mną po ogrodzie, kiedy dla pana będzie to dogodnem?
— Od chwili odzyskania wolności jestem na usługi Waszej Książęcej Mości, — odparł sir John, tym razem z uprzejmą powagą — i jeżeli zechcesz pan wybaczyć brak etykiety w moim letnim stroju, gotów jestem udać się za nim natychmiast.
— Dziękuję panu.
I nie tracąc chwili, książę udał się pierwszy raz przebytą drogą. Zeszli ze schodów, minęli korytarz i przez podwórko weszli do ogrodu. Blask słoneczny zalewał ogród, kwietniki, drogi, które przebywali, oddychając świeżem, balsamicznem powietrzem wiosennego poranku. Przeszli koło sadzawki, w której złote karpie pluskały się gromadą, i pod wonnym śniegiem białego kwiecia, które wiatr roznosił z drzew owocowych, wśród chóru ptactwa, szli jeden za drugim po szerokich stopniach, wiodących ku podniesionej części pałacowego ogrodu.
Zatrzymali się dopiero na obszernym i wysoko położonym tarasie, oddzielonym od parku misterną żelazną kratą; w rogu pod laurowym klombem stała marmurowa ławeczka. Wzrok sięgał stąd daleko, po szczytach zielonych pagórków, gdzie wśród gałęzi wiązów gnieździły się wrony, i jeszcze dalej ku wieżom i dachom pałacu, nad którym powiewał żółty sztandar, na tle błękitnego nieba.
— Bądź pan łaskaw spocząć tutaj — rzekł uprzejmie książę, wskazując Anglikowi marmurową ławkę.
Sir John wypełnił milcząc to życzenie, a książę przez czas jakiś przechadzał się przed nim w milczeniu, pogrążony w burzliwych myślach.
Chór ptasząt brzmiał wesoło i swobodnie.
— Panie, — rzekł książę, zwracając się do cudzoziemca — po za obrębem towarzyskich obowiązków jesteś pan dla mnie człowiekiem najzupełniej obcym. Nie znam twoich zamiarów, ani twego charakteru. Nigdy rozmyślnie nie wyrządziłem panu najmniejszej niegrzeczności. Zachodzi pomiędzy nami różnica położenia społecznego, ale o tem ja wiedzieć nie chcę; pragnę być dla pana tylko gentlemanem i sądzę, iż do tego mam zupełne prawo nawet wobec pańskiego surowego sądu. Otóż, panie baronecie, źle zrobiłem, przeglądając te papiery, które ci zwracam obecnie. Ale ciekawość moja, przyznać to muszę z przykrością, świadczy tylko o małem poczuciu godności z mojej strony, gdy tymczasem fałsz zawsze będzie rzeczą podłą i okrutną. Czytałem papiery pańskie, lecz cóż w nich znalazłem? cóż w nich znalazłem, odnoszącego się do mojej żony?.. Kłamstwa, mój panie! — zawołał z wybuchem. — Nic, oprócz kłamstwa! Niema słowa prawdy, przysięgam Bogu, w całym tym pamflecie! Nie jesteś pan młodzikiem, mógłbyś być ojcem tej młodej kobiety; jesteś gentlemanem, literatem, autorem, człowiekiem subtelniejszego umysłu, i mogłeś tak bezkrytycznie powtórzyć wszystkie te głupie, niedorzeczne brednie! I chciałeś je drukować, publikować! Dziwne zaiste dla mnie pojęcie rycerskości i honoru!.. Lecz, dzięki Bogu, księżna ma jeszcze małżonka. Zapewniasz pan w swojej pracy, że nie umiem strzelać, bądźże więc łaskaw dać mi jedną lekcyę. Park jest tuż obok, koło bażantarni znajdziesz pan powóz. Gdybym padł, wiesz o tem i sam pisałeś, jak mało zwracają tu uwagi na moją osobę. Mam zwyczaj znikać z dworu i stolicy, byłoby to zatem zwyczajne zniknięcie, i nimby zrozumiano, co się stało, będziesz bezpieczny po za granicami kraju.
— Zwracam uwagę pańską, — rzekł sir John spokojnie — że to, czego wymagasz, jest niewykonalnem, niemożliwem.
— A jeśli cię spoliczkuję? — zawołał gwałtownie książę, w którego oczach zapłonęły nagle groźne błyskawice tłumionego gniewu.
— Byłoby to podłością, — odparł Anglik niewzruszony — gdyż w niczem nie zmieniłoby położenia: nie mogę podnieść oręża przeciw księciu panującemu.
— Tak, nie ośmielasz się pan dać mi zadośćuczynienia, lecz znieważać go możesz! — zawołał książę zrozpaczony.
— Wybacz pan, — rzekł baronet — ale jesteś niesprawiedliwy. Właśnie dlatego, żeś monarchą panującym, z którym walczyć nie mogę zwykłą bronią śmiertelników, właśnie dlatego mam prawo krytyki twoich czynów, twego dworu, twojej żony. W tem wszystkiem jesteś człowiekiem publicznym, należysz do ogółu cały, do szpiku kości. Ty masz za sobą prawo, bagnety twej armii, oczy twych szpiegów; my ze swojej strony nie mamy nic prócz — prawdy.
— Prawdy! — powtórzył książę z gestem gorzkim i wymownym.
Na chwilę zapanowało milczenie.
— Wasza Książęca Mość pragnie daremnie — odezwał się sir Crabtree — zbierać słodkie owoce z dzikiej płonki. Jestem stary i przyznaję — cokolwiek cyniczny. Nikomu nie zależy nic na mej opinii, lecz po bliższem poznaniu, zdaje mi się, iż nikt dotychczas nie podobał mi się w tym stopniu, co książę. Jak pan widzisz, zmieniłem zdanie, i przyznaję się do tej zmiany, co powinno mi być policzonem za zasługę. Wszystko, co napisałem o tym kraju, rozdzieram w pańskich oczach, tu, w twoim ogrodzie. Proszę o przebaczenie ciebie, książę, i księżny, i daję słowo honoru, jako gentleman i starzec, że w pamiętniku moim nikt nie znajdzie imienia Grunewaldu... A jednak był to rozdział dość ciekawy!.. Gdybyś czytał, Mości Książę, co piszę o innych dworach! Jestem krukiem, to trudno. I nie moja to wina, że świat jest brudną dziurą.
— A może oko pańskie widzi wszystko czarno?
— Być może, słowo daję! — zawołał podróżnik. — Odchodzę, zachwiany nieco w swej opinii. Nie jestem poetą, ale wierzę w lepszą przyszłość świata, a przynajmniej mam bardzo marne pojęcie o teraźniejszości. Czas zdobywa, czas obmywa — oto moja śpiewka; lecz ile razy spotkam prawdziwą zasługę, lubię ją uznać. Dzień dzisiejszy należy do tych, które wspominać będę ze szczególną przyjemnością, gdyż w nim poznałem monarchę, posiadającego cnoty męża. I oto stary dworak i czerwony demokrata w jednej osobie z głębi serca i szczerze prosi cię, Mości Książę, o zaszczyt ucałowania twojej ręki.
— O nie! tu, bliżej serca!
I objęty znienacka, Anglik znalazł się nagle w objęciach Ottona.
— A teraz — zaczął książę — oto bażantarnia, o kilka kroków znajdziesz pan mój powóz, który — proszę cię — przyjmij. I niech cię Pan Bóg strzeże aż do Wiednia.
— W zapale młodości Wasza książęca Mość o jednej rzeczy zapomina: jestem na czczo.
Książę rozłożył ręce ruchem niezmiernie wymownym.
— Jesteś panem swej woli, wolno panu jechać lub się zatrzymać; jednakże — uprzedzam, iż przyjaciele pana mogą być słabsi od wrogów. Książę, prawda, jest z panem, pragnie ci dopomódz, ale co panu przyjdzie z tego przekonania? Sam wiesz lepiej ode mnie, że nie jestem panem w Grunewaldzie.
— Stanowisko wiele znaczy — zauważył Anglik, potrząsając poważnie głową. — Gondremark lubi zwlekać, dyplomatyzować; polityka jego jest podziemną, unika rzeczy jawnych, wystąpienia otwartego, — i teraz, gdy widziałem cię, Mości Książę, występującego z taką energią i odwagą, bez obawy oddam się pod twoją opiekę. Kto wie? Może jeszcze zwyciężysz w tej walce?
— Istotnie pan tak sądzisz? — zawołał książę ożywiony. — Dodajesz mi ducha tą nadzieją.
— Basta!.. nie będę więcej pisał szkiców — rzekł baronet. — Źle widzę, a was, Mości Książę, szczególnie błędnie odczytałem. Zapamiętaj pan jednak, że zamiar wyjazdu a przebyta droga — to dwie rzeczy zupełnie różne. Pańska konstytucya nie budzi we mnie zaufania: nos krótki, oczy i włosy w niezgodzie, cechy dwóch temperamentów odrębnych... Nie, nie, to są cechy, i nie umiałbym skończyć inaczej, niż zacząłem.
— Więc jestem subretką? — spytał Otton z udanym żalem.
— O, książę, przebaczenia! Błagam, zapomnij o tem!.. zapomnij wszystkiego, coś przeczytał. Pozwól, przez życzliwość dla mnie, niech ten rozdział będzie pogrzebany i spoczywa w pokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.