Przegląd piśmiennictwa polskiego. Kurs historyi wieków średnich...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Kurs historyi wieków średnich...
Podtytuł Przegląd piśmiennictwa polskiego
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXVII

Pisma ulotne (1869-1873)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEGLĄD PIŚMIENNICTWA POLSKIEGO.
Kurs historyi wieków średnich, napisany przez Tadeusza Korzona (z dołączeniem tablic genealogicznych i czterech map historycznych). Nakładem Brzozowskiego. Warszawa 1872; przejrzał Henryk Sienkiewicz.


Oddawna dawała się czuć u nas potrzeba dokładnego podręcznika do historyi wieków średnich; potrzebie tej starał się zaradzić p. Tadeusz Korzon w świeżo wyszłym w Warszawie podręczniku. Nie jest to praca oparta na samodzielnym i bezpośrednim badaniu współczesnych źródeł, ale jasne i treściwe przedstawienie rezultatów prac najnowszych, tak naszych jak i zagranicznych historyków. Autorowi chodziło przedewszystkiem nie o uczonych, ale o uczących się; dlatego głównym jego celem było skreślić dokładny i proporcyonalny w szczegółach obraz wieków średnich, a przez to wyjaśnić główne czynniki «pochodzenie i rozwój cywilizacyi, z której tak dumnym jest nasz wiek XIX». Ale wobec takiego zadania autor nie mógł ograniczyć się stroną faktyczną dziejów, winien był dotknąć zarówno i strony ich wewnętrznej, winien był z masy faktów wydobyć na jaw i systematycznie wykazać główne nerwy społecznego życia w wiekach średnich.
Czy i o ile pan Korzon uczynił zadość temu zadaniu, będziemy starali się rozpatrzeć w dalszym ciągu tego artykułu; tu tylko z góry nadmienić musimy, że szczupłość miejsca nie pozwala nam zwracać uwagi na szczegóły i sprawdzać kartka po kartce strony faktycznej opowiadania. Zresztą pan Korzon, jako czerpiący z drugiej ręki, brał materyał mniej lub więcej gotowy, a zatem i wartość jego książki polega nie na materyale samym, ale na sposobie, w jaki go zebrał, uporządkował i przedstawił.
Ogólny taki przegląd wypada na korzyść książki pana Korzona. Te podręczniki, które przedtem istniały w literaturze naszej, mało rzucają światła na historyę wieków średnich. Podręczniki dotychczasowe, poprzestają po większej części tylko na opowiadaniu faktów, nie dają klucza do zrozumienia treści żywota ówczesnych społeczeństw, skutkiem czego każdy z uczących się, same nawet fakty pojmuje w fałszywem świetle. Łatwo to zrozumieć. Młody umysł nie jest zwykle w stanie ze szczegółowych faktów dojść do ogólnych poglądów i jeżeli z góry, drogą syntezy, nie podadzą mu skali, według której ma mierzyć fakty, będzie je mierzył według skali pojęć dzisiejszych. I tak się zwykle dzieje.
A rozumienie historyi wieków średnich jest niemal trudniejsze niż rozumienie wieków starożytnych, które jeżeli odleglejsze są od nas co do czasu, za to zamknięte w szczuplejszym zakresie kotliny morza Śródziemnego[1], nie przedstawiają takiego ogromu, ani takiej mieszaniny różnorodnych narodowości, urządzeń, instytucyi, obyczajów i pojęć. Przytem zasada bytu średniowiecznych społeczeństw jest już dziś prawie dla nas obcą, jak i zasada starożytnych. Dzisiejsze wyobrażenia religijne państwowe, socyalne i t. p. stosowane do wieków średnich, zamiast wytłumaczyć fakty, zaciemniłyby je raczej. Chcąc pojąć średnie wieki, a raczej, chcąc nauczyć kogoś, jak je należy rozumieć, trzeba przedewszystkiem odsłonić uczącemu się źródlisko całego ówczesnego ruchu życiowego, trzeba, jeżeli rzec można, pokazać mu jak na dłoni duszę pojawów zewnętrznych.
Pan Korzon z wszelką słusznością pierwszą przyczynę nowej epoki w dziejach, widzi w pojawieniu się nowych ludów i nowych zasad, na jakich ludy te byt swój oparły; przyczem dla wyjaśnienia tych zasad, pan Korzon używa metody porównawczej, zestawiając je umyślnie z zasadami bytu u starożytnych. Na pierwszą z nich zgadzamy się prawie zupełnie. Starożytne państwa były pierwotnie miastami tylko i formy ich społeczne okazały się niewystarczającemi wówczas, gdy miasta te doszły do panowania nad obszernymi krajami. «Germanie zaś miast nie znają (mówi pan Korzon), zająwszy obszerne ziemie, odrazu tworzą taki porządek, jaki obejmuje cała ludność kraju».
Różnica okazana wybitnie, i uczącemu się te kilka słów wiele mogą wyjaśnić. Nawiasem tylko zwracamy uwagę szanownego autora, że wyrażenie: «Germanie miast nie mają» mimo całej swej tacytowskiej powagi, w podręczniku naukowym, jest może zbyt silne. Germanowie nie z tego powodu tworzą porządek obejmujący całą ludność, że nie mają miast. Brak ich w pierwotnej Germanii da się po prostu wytłumaczyć dzikością i nizkim stopniem oświaty jej mieszkańców. Owszem Germanowie, zetknąwszy się z rzymską cywilizacyą, poznali wkrótce miasta, a następnie i nauczyli się je zakładać. Należało powiedzieć, że Germanowie dlatego tworzyli nowy i obejmujący całe społeczeństwo porządek, ponieważ nie znali miast w sensie starożytnych, nie odróżniających pojęcia miasta od pojęcia państwa.
Ale to są małoznaczące niedokładności. Mniej właściwą lub dość upowszechnioną jest druga zasada, podawana przez pana Korzona: jakoby ludy starożytne pogardzały sobą wzajemnie, Germanowie zaś nie znali tego uczucia. «Gdy zakładali swe państwa (mówi p. Korzon) wiedzieli oni, że wszystkie plemiona są cząstkami jednego szczepu». Otóż czyż wiedzieli? Śmiałymby było przypuszczenie, że pojęcia o wspólnem pochodzeniu aryjskim do tego stopnia były już rozszerzone między Germanami. Rzecz da się wytłumaczyć inaczej. Prawdą jest, że nie spotykamy u Germanów pogardy dla obcych tak silnie rozwiniętej, jak u ludów starożytnych, ale nie zapominajmy, że tak Grecy jak i Rzymianie stali do sąsiadów swych w stosunku wprost odwrotnym jak Germanowie. Ci ostatni w stosunku do Rzymian, zromanizowanych Iberów i Gallów byli barbarzyńcami, którzy mimowoli poddając się urokowi rzymskiej cywilizacyi, nie mogli pogardzać Rzymianami dla tej samej przyczyny, dla której ongi Rzymianie, lubo zwycięscy nie mogli pogardzać Grekami. Nie wiemy, jakimi byli poganie-Germanowie względem narodów, na równi z nimi lub niżej jeszcze stojących co do oświaty, wiemy za to, jak obchodzili się chrześcijanie-Niemcy ze Słowianami nadbałtyckimi — ten zaś ostatni stosunek nie wiele mówi na korzyść zdania pana Korzona.
Nie! owo pewne poczucie jedności i braterstwa, jakiem średnie wieki różnią się tak wybitnie, nie leży w charakterze Germanów, ale w wspólnem wyznaniu religijnem — w chrześcijaństwie[2]. Chrześcijaństwo łączy ludzi nietylko moralnie zasadą miłości bliźniego, ale, jako kościół, wiąże je i politycznie w jeden potężny i jednolity organizm, którego wszystkie nerwy zbiegają się w Rzymie, jako w widomym przedstawicielu tej jedności.
Nie czynimy autorowi zarzutu, jakoby o tem zapomniał; owszem, wypowiada on i tę zasadę; tylko, że w dalszym ciągu swego opowiadania nie dość ją uwydatnia, zwłaszcza tam, gdzie mówi o skutkach wojen krzyżowych.
Z tego, cośmy dotąd powiedzieli, widzimy, 1) że: pojawienie się nowych ludów o nowych zasadach społecznych, a 2) chrześcijaństwo, oto dwa punkta wyjścia, a raczej wejścia do historyi wieków średnich. Tak też uważa je i autor. W chaosie wieków średnich są jednakże dwie nici przewodnie, które należy podać uczącemu się do ręki: Pojawiają się nowe plemiona, mieszają się z pierwiastkiem rzymskim, mimo całego chaosu grupują się prędzej lub później w pewne całości polityczne — i stąd powstaje państwo; równolegle pojawia się chrześcijaństwo — i stąd powstaje kościół.
Państwo i kościół — oto dwie potężne sprężyny średniowiecznego żywota, których piszący nigdy nie powinien tracić z oczu. Są one niby kością pacierzową całego organizmu społecznego, najistotniejszą treścią, wedle której w dalszym rozwoju półbarbarzyńskich ludów grupują się fakty zewnętrzne, obwijają pojęcia społeczne, prawa, instytucye, dążenia i namiętności. Dwie te potęgi z początku zgodne, wkrótce jednakże stają na rozdrożu, a raczej nie mogą znaleść granicznej linii, gdzie kończy się kompetencya jednej, a zaczyna drugiej. Stąd ustawiczna walka, której koniec leży już poza zakresem wieków średnich.
Szkoda, że p. Korzon, który zresztą rozumie te idee, nie przedstawia ich dość jasno. Należało nietylko dowodzić ich przebiegiem zdarzeń, ale po prostu nazwać po imieniu. Takich rzeczy nie można zostawiać domyślności czytelnika, zwłaszcza jeżeli ma nim być uczeń. Jeżeli pan Korzon obawiał się, że, obciążywszy książkę swą poglądami, odbierze jej charakter podręcznikowy, powinien był pamiętać, że i tak podręcznik jego jest zbyt obszerny, by mógł służyć poczynającym dopiero naukę historyi; dla starszych zaś, a zwłaszcza dla uczniów wyższych klas gimnazyalnych, pogląd, wyjaśniający znaczenie kościoła i państwa, nie byłby ani niedostępnym, ani zbytecznym.
Powyższe braki nie ujmują jednak wartości książce pana Korzona. Autor, jeśli nie poświęca osobnego poglądu idei państwa i kościoła, za to stara się wyjaśnić ich znaczenie tak w przedstawieniu strony faktycznej, jak i w wielu ustępach traktujących wewnętrzne sprężyny dziejów. Schodząc do szczegółów zaznaczamy, że autor za mało mówi o systemie alodyalnym, który szczególniej dla niego, jako dla czującego gorąco krzywdę wyrządzoną Słowiańszczyznie milczeniem zachodnich historyków, tym powinien być ważniejszym.
Za to doskonale, lubo dość krótko wyjaśniony, jest trudny do zrozumienia szczególniej dla naszej młodzieży[3] system feodalny i przejście na Zachodzie alodyów w feoda. Również usprawiedliwioną a poniekąd nową w podręcznikach jest rzeczą wprowadzenie osobnych paragrafów, poświęconych instytucyom, a szczególniej prawodawstwom barbarzyńskim, administracyi i sądownictwu, procedurom, stosunkom rozmaitych warstw ludności i t. p. Wszystkie te wiadomości uzupełniają niejako stronę faktyczną dziejów, wtajemniczają uczącego się w byt państwowy i prywatny ówczesnych, a nakoniec dają sposobność zrozumienia wielu objawów dziejowych, które bez tego pozostałyby albo ciemnymi, albo fałszywie byłyby tłumaczone.
Co do Kościoła, autor sprawy tyczące go, o ile odnoszą się do urządzeń czysto kościelnych, administracyi, początkowych soborów, misyi, postanowień kościelnych, fundacyi i regulaminów klasztornych, opowiada albo osobno, albo o ile wkraczają w zakres żywota pojedyńczych narodów, przy historyi tychże. System to lubo nie nowy, ale pożyteczny; przez to bowiem unika się powtarzania po dwa razy jednych i tychże samych rzeczy.
Walki cesarzów niemieckich, królów francuskich z papieżami, wymagały może prócz udatnego odmalowania ich przebiegu, jeszcze i obszerniejszego wytłumaczenia. Mniejsza, czy ci, którzy je wiedli, oceniali jak należy ich znaczenie dziejowe, to jest czy waga faktów leżała w intencyach osób działających, czy też wypadła w końcu, jako skutek nieprzewidywanych wówczas przyczyn. Ówcześni działacze, zaślepieni namiętnością, mogli często postępować bez świadomości — dzisiejsi bezstronni powinni zawsze uczyć się ze świadomością nietylko faktów samych, ale i ich dziejowego znaczenia.
Do najbardziej udatnych ustępów, tyczących się spraw Kościoła, należą te, w których autor opowiada historyę soborów: konstancyeńskiego i bazylijskiego. Wypadało jednak wspomnieć obszerniej o roli, jaką na tych soborach odegrały uniwersytety, a w szczególności paryski, którego teologowie stanowili zbyt wielką powagę, aby godziło się o niej zapominać. Należy oddać autorowi sprawiedliwość, że na sprawy Kościoła zapatruje się okiem bezstronnym, i jeżeli z jednej strony nie może odmówić sympatyi takim np. znakomitym jego przeciwnikom jak Hus, z drugiej, powodów zepsucia i upadku moralnego duchowieństwa dopatruje nie w zasadzie instytucyi, ale raczej w charakterze wieków, w stosunku Kościoła do państwa i w niepohamowanych namiętnościach ludzi średniowiecznych.
Wogóle historya Zachodu skreślona jest jasno i zadawalniająco. Lawirując wśród masy zewnętrznych faktów, autor stara się niepuszczać z oczu żadnego z główniejszych czynników cywilizacyi. W jednym tylko zmuszeni jesteśmy uczynić autorowi ważniejszy zarzut, a mianowicie: dlaczego traktując dość szeroko o prawach, instytucyach i organizacyi politycznej Niemiec, tak mało mówi o miastach i o stosunku ich do państwa. Na str. 272, dowiadujemy się w 12 wierszach, że istniał związek miast reńskich, a oprócz związku reńskiego istniała Hanza, i prawie nic więcej. O związku szwabskich miast niema tam ani słowa. Sądzimy, że niema potrzeby dowodzić p. Korzonowi ważności i znaczenia miast w wiekach średnich. Autor jednak zdaje się zapominać, że one to wskutek odrębnych instytucyi i samodzielnego rozwoju, tworząc niejako państwa w państwie, o ile z jednej strony stają jako przeszkodą do zaprowadzenia centralizacyi i silniejszej władzy królewskiej, o tyle z drugiej podają rękę tejże władzy do wspólnego gnębienia panów feodalnych. Ale ważność ich nietylko na tem polega. Autor wie zapewne, że nietylko już niemieckie, ale wogóle miasta, pierwsze wytworzyły ideę asocyacyi politycznej, potęgę finansową, kredyt, że przez stosunki handlowe przenosiły zarody cywilizacyi w najodleglejsze krańce Europy, że przez też stosunki ułatwiały ludom zbliżenie i poznawanie się wzajemne, że pielęgnowały nauki, sztuki, a nadewszystko, że one to pierwsze wypielęgnowały najwyższą w świecie ideę równości stanowej i wolności.
Przejdźmy teraz do historyi ludów słowiańskich.
Autor słusznie uskarża się na historyków ludów zachodnich, że ci mało zwracają uwagi na historyę Słowian, i losy tego ogromnego plemienia, według własnego wyrażenia pana Korzona, traktują obojętnie lub z niechęcią macoszą. Rzeczywiście! w podręcznikach naukowych, tak tłumaczonych z obcych języków, jak nawet i w naszych, historya Słowian nie dość odpowiednie zajmuje miejsce. Pan Korzon zamierzył zaradzić temu brakowi — pytanie jak się z tego wywiązał?
Zaraz w przedmowie autor opowiada trudności, jakie dla braku źródeł napotkał przy opisywaniu dziejów południowej Słowiańszczyzny, a mianowicie Bułgaryi i Serbii. Mówiąc nawiasem, dziwimy się, dlaczego autor nie korzystał z dzieła ostatniego despoty serbskiego, Jerzego Brankowicza, jeżeli już nie miał sposobności korzystać z kronik bizantyjskich, które szczególniej dla historyi Bułgaryi są jedynem źródłem. Ale mniejsza o to, jak również i o niedokładności, powstałe z opowiadania dziejów Chorwacyi w dopisku. Ważniejszem jest, co z przykrością przychodzi nam wyznać, że tenże autor, który tak śmiało domagał się pocześniejszego miejsca dla historyi Słowian, dał obraz tejże historyi o wiele mniej dokładny, niż narodów zachodnich.
I tu mniej nam chodzi o stronę faktyczną dziejów, jak o podanie klucza do nich i wytłumaczenie bytu i ustroju społecznego Słowian. Wiemy, że pierwszą jednostką społeczną u Słowian był ród, a ustrój owego rodu pierwszą najwybitniejszą różnicą między słowiańskiemi a niemieckiemi urządzeniami. Przeniesienie instytucyi rodowych w coraz obszerniejszy zakres żupy, a nakoniec i związku żup, stanowi właśnie formacyę państwową u Słowian.
Z tego względu łatwo każdy zrozumie, jak dalece ważnym jest dla pierwotnej historyi słowiańskiej wytłumaczenie i jasne przedstawienie samego ustroju rodowego. Oto, jak z tego zadania wywiązuje się pan Korzon. Przytaczamy jego własne słowa. Na str. 154 autor mówi:
«Ludy słowiańskie mieszkają nie w rozrzuconych, jak Germanie, pojedynczych zagrodach, lecz gromadzeni osadami, wsiami, obcami czyli obszczynami. Mieszkańcy wsi zwykle spokrewnieni między sobą, stanowiący ród jeden, żyli w tak ścisłej wspólnocie, że poczytywali las, pastwiska, jezioro, czasem nawet rolę, za własność ogółu, nie zaś pojedyńczego człowieka; nie znali zatem pierwotnie dziedzictwa, czyli rzeczywistej własności. Dobytkiem zaś po śmierci ojca dzieliły się dzieci, tak synowie, jak córki, na równe części, ale starszy brat uważany był najczęściej za głowę rodziny».
Pominąwszy już, że nie spotkaliśmy nigdzie wyrazu «obca» w znaczeniu «obszczyna», wyznać należy, że niepodobna było dać bardziej niedokładnego określenia pierwotnego ustroju rodowego. Najprzód autor nie poczuwał się w obowiązku powiedzieć nawet tego, że ród był główną pierwotną jednostką czyli ogniskiem, którego rozrost wydał dalsze formy społeczne. Następnie gdzie, pytamy się, logiczna ścisłość w całym powyższym ustępie? W jednem miejscu autor mówi o «wspólnocie» posiadania i nieistnieniu własności, a zaraz potem dodaje — «dobytkiem zaś po śmierci ojca dzieliły się dzieci». Jeżeli się: tedy dzieliły, to wspólna własność nie istniała, jeżeli zaś istniała, to podział był zbytecznym. Podział majątku ojcowskiego służy do zapewnienia każdemu z dzieci własności osobistej; gdzie więc była własność wspólna, tam podział nie miałby sensu. Chociażby nakoniec autor pod wyrazem «dobytek» rozumiał wyłącznie majątek ruchomy, to i tak zdanie byłoby fałszywe. O ile nam wiadomo, wszelki ruchomy i nieruchomy majątek był w pierwotnym rodzie własnością wspólną, zatem i ojciec nie mógł mieć własnego dobytku. Ślady tego istnieją do dziś w zadrugach serbskich. Pojawienie się, obok posiadania wspólnego, i własności osobistej, jest późniejsze, i powstaje dopiero wtedy, kiedy węzły pierwotnego słowiańskiego rodu zaczynają się rozluźniać.
Należałoby także powiedzieć więcej o władzy ojca w rodzinie, władzy, z której wypłynęła następnie władza naczelników żupnych, a nakoniec i naczelników państw. Mówiliśmy już, że państwo u Słowian było tylko rozrostem pierwotnej jednostki u rodu, jak nazwa żupa, nim nabrała znaczenia okręgu prowincyonalnego, oznaczała po prostu dom, tak znów nazwy: oc, strosta, władyka, lech, wojewoda, ksiądz, książę, knieź, kniaź i t. p., nim zaczęły oznaczać wyższy stan, urząd, władzę prowincyonalną, a nawet i państwową, pierwotnie były nazwami rodowych naczelników[4].
W dalszym ciągu niezupełnie właściwie autor podaje jako identyczne nazwy: opole i żupa. O ile nam wiadomo, opole, przynajmniej w polskiem, a szczególnie też w śląskiem prawodawstwie, znaczy co innego, niż żupa. W rozwoju słowiańskich społeczeństw żupa oznacza jednostkę administracyjną w najobszerniejszem znaczeniu tego wyrazu, a tymczasem opole (vicinia) znaczy czasem sąsiednie role i pola, a najczęściej okrąg policyjny, którego mieszkańcy, związani wzajemną odpowiedzialnością, obowiązani są do ścigania przestępców, czyli do tak zwanej gonitwy.
Podobnych mniejszych niedokładności możnaby wiele wykazać, ale są i większe. Opowiadając dość obszernie dzieje Słowian, należało przedewszystkiem wskazać na rdzenne różnice składników państwowych słowiańskich a niemieckich, i tym sposobem dać uczącemu się większą możność zrozumienia samej organizacyi Słowiańszczyzny. Nie spotykamy n. p. ani słowa o charakterze miast u pierwotnych Słowian, które to miasta były jednak czemś innem, niż u Niemców[5]; nie spotykamy ani słowa o systemie alodyalnym, na którym w przeciwieństwie do zachodniego feodalnego była oparta budowa państw słowiańskich. To ostatnie tym ważniejsze, że tylko przez system alodyalny da się wytłumaczyć np. różnica potężnego stanu szlacheckiego w Polsce, od tegoż stanu na Zachodzie. Gdzie posiadacz ziemski, jako ojciec, dzielił rolę na tyle części, ilu miał synów, a jako obywatel obowiązany był do służebności nie względem panującego, ale względem kraju, tam nieuniknionem następstwem było: 1) rozrodzenie się stanu posiadaczów ziemskich w liczną gminowładną szlachetczyznę, a 2) przejście form państwowych monarchicznych w republikańskie. Przykładem tego wybitnym jest Polska.
Zarówno niedokładnie opowiada autor i przemiany rządów w rozmaitych państwach słowiańskich. Mógłby kto sądzić, czytając o podziałach krajów za Brzetysława czeskiego (str. 170), Jarosława ruskiego (str. 185) i naszego Bolesława Krzywoustego (str. 178), że podziały państw, dokonane przez tych monarchów, były czynem ich widzimisię zupełnie dowolnym, a jednakże nie było tak. Gdyby autor ściślej był określił ustrój pierwotnego słowiańskiego rodu, łatwoby mu było wytłumaczyć kilkoma słowami, że podziały krajów u Słowian nie były czem innem, jak tylko przeniesieniem prawa rodowego o wspólności majątkowej na obszerniejsze pole państwowe. Niema w tym niekonsekwencyi, bo właściwie mówiąc, podziały te nie były podziałami tak dobrze, jak dzielnice nie były osobnemi i niezależnemi państwami. Nie dzieliło się kraju na niezawisłe części, ale oddawało się go całemu rodowi pod zwierzchnictwo najstarszego. Jak prywatne rody posiadały we wspólnem władaniu pojedyńcze cząstki roli, tak zdało się ówczesnym rzeczą cną i sprawiedliwą, żeby książęcy ród posiadał wspólnie pod władzą najstarszego kraj cały.
O wszystkiem tem p. Korzon zachowuje milczenie. Wątpimy, czy ktokolwiek z uczących się, a nieobeznanych skądinąd z porządkiem państwowym u Słowian, zrozumiałby powstanie i organizacyę ich państw z podręcznika p. Korzona. Należało koniecznie poświęcić osobne ustępy rozwojowi form rządowych u Słowian, należało wyjaśnić seniorat i powolne jego przechodzenie w primogeniturę, a przedewszystkiem należało coś więcej i lepiej powiedzieć o rodzie, jako o wyłącznie Słowian charakteryzującej instytucyi.
Na tem kończymy nasz przegląd historyi wieków średnich p. Tadeusza Korzona, pozostawiając rozbiór faktycznej strony jego wykładu, bardziej specyalnym ocenom. Autor łatwo zrozumie, że ze względu na zakres naszego artykułu, nie mogliśmy wyczerpnąć całej treści jego książki. Niezawodnie więcejby można jeszcze powiedzieć tak na jej pochwałę, jak i na naganę. W każdym razie uwagi nasze nie ujmują jej wartości. Nie było odpowiedniego podręcznika do historyi wieków średnich — pan Korzon dał najodpowiedniejszy. W czasach panowania u nas lekkiej literatury, napisać po polsku poważną i dobrą książkę — to już niemała obywatelska zasługa.

Niwa nr. 21 i 22 rok 1872, z dnia 1 i 15 listopada.





  1. Egipt, Palestyna, Fenicya, Azya mniejsza, Grecya, Italia, Galia, Hiszpania, Maurytania, Numidya, (Kartagina), Cyrenajka. Tu także można zaliczyć Babilonię, Asyryę, Persyę, które przez zajęcie Azyi i mniejszej i brzegów fenickich, zetknęły się z morzem Sródziemnem. Poza obrębem kotliny leżą więc tylko Indye i Chiny. Patrz atlas Sprunera Nr. XIII: Mare internum cum populis adiacentibus. Momsen na samym początku swojej historyi powiada, że dzieje ludów starożytnych rozegrywają się w kotlinie morza Śródziemnego.
  2. Postępowanie chrześcijańskich Niemców względem Słowian nadbałtyckich można wyjaśnić i tem, że ostatni trwali upornie w pogaństwie.
  3. Dla naszej młodzieży trudniej jest zrozumieć system feodalny dlatego, że u nas zostało daleko mniej jego śladów, niż na Zachodzie. Dobra rycerskie, majoraty, wysoce arystokratyczny charakter szlachty, oto cechy feodalizmu, których albo mało, albo zgoła nie masz w Polsce, gdzie system feodalny w stosunkach ludzi prywatnych nigdy nie istniał. Litwa początkowo feodalna — traciła wolno po połączeniu się z Polską ten charakter — a przez unię lubelską zasymilowała się z nami zupełnie.
  4. Nazwy oc używa Chwalczewski w znaczeniu cban. Nazwy lech i władyka są czeskie, oznaczają szlachtę; t. j. lechy — najwyższą szlachtę, a władycy niższą — coś podobnego do naszych skartabellów. Wyraz: władyka, w sensie: szlachcic niższego rzędu, znany jest zresztą i w literaturze polskiej. Tak naprzyklad używa go w tym znaczeniu Świętosław z Wojcieszyna, tłumacz statutu Wiślickiego. Słowo kniaź jest ruskiem.
  5. Pierwotne miasta słowiańskie były osadami rolnemi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.