Postulat moralny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Otto Erich Hartleben
Tytuł Postulat moralny
Pochodzenie Życie tygodnik
Rok II (wybór)
Wydawca Ludwik Szczepański
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały wybór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POSTULAT MORALNY
komedya w jednym akcie
napisał
OTTO ERICH HARTLEBEN.
Osoby:

Rita Revera międzynarodowa śpiewaczka koncertowa.
Fryderyk Humperdingk kupiec, właściciel firmy „C. W. Humperdingk­‑Rudolstadt“.
Berta pokojówka Rity.
Czas: obecny.
Miejsce: Wiesbaden.

SCENA.

Buduar Rity — Mały pokój przybrany z elegancyą. W głębi, w środku szerokie otwarte drzwi z portyerą, prowadzące do przedpokoju. Na lewo podobne drzwi do sypialni. Na prawo pianino, w kącie po za niem garnitur mebli, a na przodzie, blisko pianina, wykładane krzesło biegunowe.

Rita (w pełnej tualecie balowej, rotunda, chustka na głowie — wchodzi do przedpokoju. Idąc dalej ku przodowi i ściągając rękawiczki, śpiewa:

„Les envoyées du paradis
Sont des Mascottes, mes amis“.

(Przerywając:) Berta! (śpiewa)

O Bertolino, o Bertolino....

Berta (przez drzwi środkowe). Jestem, proszę Pani!
Rita (zrzuca rotundę i staje przed lustrem. Roztargniona, nuci wciąż jeszcze po cichu zaczętą melodyę).
Berta (biorąc rotundę z krzesła): Co Wielmożna Pani rozkaże?
Rita (odwraca się): Tak, dobrze. I teraz powiedzno mi, panno Berto, dlaczego nie zaprowadzono dotąd dzwonka elektrycznego? Muszę dopiero marnować wszystkie moje flażeolety, zanim cię zdołam przywabić.... jak myślisz, co to może kosztować! Mogłabym z nich urządzić jeszcze jeden poranek na cel dobroczynny. Co?
Berta. Majster wybierał się dzisiaj rano.
Rita. Majster się już nieraz wybierał. Jak się zdaje, to niestały charakter. (Pokazując na płaszcz). Pięknie wytrzepać i do szafy. Straszliwy kurz na dworze... I to nazywają stacyą klimatyczną. Był tu kto?
Berta (z rzeczami na ramieniu:) Tak jest, proszę Pani, był pan hrabia.
Rita. No tak: — zresztą nikt więcej?
Berta. Nie, nikt.
Rita. Hm. — Wyjmij mi szlafrok.
Berta (Wychodzi na lewo do sypialni)
Rita (nucąc z cicha, staje znowu przed lustrem:)
Les envoyées du paradis...
(głośno) Jak on długo mógł czekać?
Berta (z sypialni). Z godzinę, proszę Pani.
Rita (po cichu). Nie dłużej? On mię już nie kocha. (Głośno). Mógł był jednak przez ten czas przynajmniej dzwonek naprawić.
Berta (wracając na scenę). Pan hrabia przyszedł tu prosto i pytał się, gdzie Wielmożna Pani poszła na obiad? Naturalnie, nie umiałam powiedzieć.
Rita (przechodzi koło niej do sypialni:) Hm. (w drzwiach:) Kiedy ma wrócić?
Berta. O czwartej.
Rita (patrzy na zegarek). Istna bieda. Już jest wpół. Nie można nawet wypocząć... — A więc — zrób mi kawy, ale raz dwa! (wychodzi na lewo).
Berta. Natychmiast (wychodzi w głębi).
(Przez kilka chwil scena pozostaje pusta, Rita spiewa w sypialni jakąś sentymentalną melodyę).
Fryderyk Humperdingk (rosły młody człowiek w trzydziestu latach, bardzo starannie czarno ubrany, z krepą na cylindrze, wchodzi do przedpokoju. — Berta za nim —:) Proszę powiedzieć Pani, że jestem przyjezdny.
Berta (jeszcze w przedpokoju). Dobrze, ja zaniosę Pańską kartę mojej Pani, ale wątpię, czy Pani przyjmie Pana.
Fryderyk. Dlaczegożby nie? Owszem: niech tylko panna zaniesie...
Berta. Moja Pani czuje się dzisiaj nie zupełnie dobrze: wzruszenie po....
Fryderyk. Cicho! — Nie słyszy panna jak śpiewa? To jej głos.
Berta. No, to proszę zaczekać tutaj chwileczkę. (Przechodzi na lewo. W sypialni na pół głośno:) Proszę Pani?
Rita. Hm?
Berta. Ten pan.... pragnie koniecznie mówić z Panią. Jest w przyjeździe.
Rita (z sypialni:) Tak. No, najpierw pomóż mi. — Tak — to taki? — Fredzio — (przeciągle schodząc z wyższych tonów w niższe:) Hmmm. Tak, tak, to szczególne... Proś.
Berta (wraca w głąb sceny:) Wielmożna Pani kazała prosić. (Odchodzi).
Fryderyk (wchodzi).
Rita (jeszcze w sypialni, spiewa znowu).
Fryderyk (słucha nieruchomo, i z nerwowym niepokojem rozgląda się po pokoju).
Rita (w czerwonym szlafroku, wychodzi z sypialni, ale wstrzymuje się w drzwiach).
Fryderyk. Ah — (kłania się). Dzień dobry.
Rita (mierzy go od stóp do głów z drwiącym uśmiechem).
Fryderyk. No tak — czy już mię Pani poznajesz?
Rita (spokojnie, złośliwa). To dziwne. Pan — odwiedza mnie? A cóż się stało z pańskiem dobrem wychowaniem? (śmieje się zjadliwie). Czyż Pan już zatracił wreszcie poczucie wstydu?
Fryderyk (powstrzymujący ruch ręki:) O proszę, bardzo proszę, — tylko nie tym tonem. Przyszedłem tutaj po to, aby Pani wszystko wyjaśnić, wszystko.
Rita (j. w.) Pan — u mnie! (wstrząsa głową). Nie do uwierzenia! (Wchodzi zwolna do pokoju, — chłodno). No — proszę! kiedy już Pan tu jest — niech Pan siada. Cóż mi Pan może mieć do powiedzenia?
Fryderyk (z godnością). Panno Hattenbach, ja.... w istocie nie spo....
Rita (przerywając). Pardon: nazywam się Revera.
Fryderyk. Wiem, to jest przybrane nazwisko Pani. Ale przecież odemnie, starego przyjaciela jej domu, nie zechce Pani wymagać, abym się posługiwał romantycznym pseudonimem teatralnym. Jest to wprost rzeczą niemożliwą. Dla mnie jest Pani zawsze, tak jak dawniej, córką szanownego domu Hattenbach, z którym —
Rita (szybko i ostro) z którym szanownego ojca Pańskiego łączą interesy handlowe. Wiem o tem.
Fryderyk. Z którym mnie samego łączą interesy handlowe; ja...
Rita. Ach? Pański ojciec?
Fryderyk. Gdybym był znał adres Pani, wogóle gdybym mógł się domyślić obecnego nazwiska, z pewnością nie byłbym, nie byłbym zaniechał donieść Pani o nagłej śmierci mego ojca.
Rita (poważnie). Ah: umarł. — Tak, widzę. Nosi Pan jeszcze żałobę. Dawno temu, jak umarł?
Fryderyk. Z pół roku. — Od tego czasu szukam Pani. I mam nadzieję, że mi Pani nie wzbroni nazywać ją po nazwisku, które w naszem mieście rodzinnem używa ogólnego poważania.
Rita (z uśmiechem:) Jesteś Pan nieoceniony — z tem swojem namaszczeniem! No proszę, siadaj Pan wreszcie!
Fryderyk (dotknięty:) Muszę wyznać, panno Hattenbach: na takie przyjęcie ze strony Pani nie byłem przygotowany. Sądziłem, iż po tych czterech latach niewidzenia się, mogłem się spodziewać, że będę przyjęty inaczej a nie z tą... z tą... jakby to powiedzieć...
Rita. Z tą cierpliwością...
Fryderyk. Z tą... tą... brawurą!
Rita (z szybkiem gniewnem spojrzeniem:) Jak?
Fryderyk (opanowując się). Proszę mi darować. Żałuję tego, com powiedział.
(Pauza).
Rita (wrogo:) Zatem — Pan sobie życzy, aby go traktowano na seryo. (Siada). — Proszę: — Co mi Pan ma do powiedzenia?
Fryderyk (siada również). Pani... Pani się czuje niezupełnie zdrowa, panno Erno?
Rita. Erno? — Ach tak. — Nie zdrową? Dlaczego? Skąd to Pan wnosi?
Fryderyk. Służąca Pani mówiła.
Rita. Ach, służąca. To nieprawda: — Zarazem jedno pytanie: W każdym razie zostaje Pan tutaj przez chwilę. Czy tak?
Fryderyk. Jak Pani pozwoli. Mam tyle na sercu.
Rita. Właśnie. Tak przypuszczałam. (Głośno). Berta! (do Fryderyka:) Jak pan myśli, dostanę tu gdzie gotowy dzwonek elektryczny?
Berta (wchodzi:) Jestem proszę Pani?
Rita. Jeśli pan hrabia przyjdzie — nie ma mię w domu.
Berta (potakująco:) Tak jest (odchodzi).
Fryderyk (surowo) Pan hrabia?
Rita. Tak. Bardzo miły człowiek zresztą, ale... nie przypadałby do Pana. Co ja to chciałam powiedzieć: Niezmiernie lubię dzwonki elektryczne. Wie Pan: to ma dla mnie bajeczny urok: wystarczy dotknąć się go całkiem lekko, o tak, jednym małym palcem, aby już w ten sposób gdzieś tam, w oddali, wywołać piekielne zamieszanie. Zabawne — co? Ale mieliśmy mówić o tak zwanych poważnych rzeczach, nieprawdaż. Tak mi się zdaje.
Fryderyk (serdecznie). Tak jest. A ja Panią proszę, panno Erno, bądź Pani raz na prawdę poważną, dobrze? Zechciej Pani wysłuchać tego, co mam jej do powiedzenia! Niech Pani będzie przekonaną, że wszystko to pochodzi z dobrego, gorącego serca. Przez te lata, od czasu naszego ostatniego widzenia się, zmieniłem się znacznie, spoważniałem, może nawet za bardzo na mój wiek... ale moje uczucie dla Pani, pozostało tak świeżem, tak zupełnie miłem, jak było.
Rita. To szczególne. — Napije się tam wina? A może kawy? Właśnie kazałam sobie podać kawy. Nie? A zatem: proszę, słucham. (wraca do pierwotnej pozycyi w krześle biegunowem).
Fryderyk. — Pani wie, panno Erno: jak ja Panią — od najpierwszej młodości, wpierw, zanim sam o tem wiedziałem — gorąco kochałem. Pani wie o tem! Nieprawda?
Rita (milczy i nie patrzy w jego stronę).
Fryderyk. Jak ja Panią jeszcze jako student nazywałem swoją żoną, i jak nigdy przez myśl mi nie przeszło, aby mogło być kiedyś inaczej. Pani wie przecież o tem? Nieprawdaż?
Rita (tłumiąc głos). Tak. Wiem o tem.
Fryderyk. A zatem może Pani sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie straszny cios.. nie do wytrzymania, kiedy nagle — daleko wcześniej niż Pani i niż cały świat — spostrzegłem skłonność mego ojca ku Pani! to było... to było... nie potrafię tego Pani opisać!
Rita (patrzy nań badawczo:) Wpierw niż ja i cały świat?
Fryderyk. Tak, o wiele pierwej... wtedy nastał dla mnie czas najcięższych walk wewnętrznych. Co miałem czynić? — Ach, panno Erno: jesteśmy przecież ludźmi (wzdycha).
Rita (sucho). Tak, tak.
Fryderyk. Jesteśmy ograniczeni na każdym kroku. — Jakżeż rzadko jest komuś dozwolone żyć tak, jakby tego pragnął. Zawsze musimy się liczyć z innymi, musimy mieć wzgląd na całe nasze otoczenie.
Rita. Musimy?
Fryderyk. A jednak — tak się w końcu czyni: A jeżeli do tego chodzi o własnego ojca... Bo widzi Pani: tego nie mógłbym nigdy przemódz na sobie! Byłem przyzwyczajony, jak Pani wiadomo, od dzieciństwa do najgłębszego szacunku względem ojca. Był on wprawdzie surowy i nieprzystępny, ale — mogę śmiało powiedzieć — był to człowiek niezwykły. On to sam jeden, jak Pani sobie zapewne przypomina, przez swą olbrzymią energię i pracę niezmordowaną postawił na nogi nasz dom. Teraz dopiero, kiedy sam prowadzę interesy, jestem w stanie ocenić, jakiej ogromnej pracy dokonał ten człowiek.
Rita. Tak. Był to dzielny przemysłowiec.
Fryderyk. Rzeczywiście, był takim. Wogóle pod każdym względem dzielna natura. A kiedy właśnie — miał wtedy około 55 lat — ale jeszcze całkiem... całkiem — jakby to powiedzieć?
Rita. Rzeźki.
Fryderyk. Tak jest, mężczyzna w pełni sił i wieku. I kiedy on zamierzał właśnie użyć cokolwiek tego życia, ...kiedy po piętnastu latach wdowiectwa widział w Pani tę, która miała mu powrócić młodość i radość życia — wówczas — ja miałem postawić się między nim a Panią i powiedzieć: nie, zabraniam Ci tego, w twoim wieku to szaleństwo, — ja, twój syn podnoszę swoje prawa, dla mnie to młode szczęście, nie dla Ciebie!? — Nie, panno Erno, tego nie mogłem uczynić. Tego nie mogłem uczynić. Ja młody, mizerny subjekt... Bo, proszę Cię Erno — ja nie miałem wówczas nawet prokury...
Rita. Ach, doprawdy? Nie miał Pan nawet prokury — — —
Fryderyk. Tak. I wszystko, co dotąd kierowało mojem życiem, wskazywało mi jako mój obowiązek, ustąpić, stłumić moją skłonność za wszelką cenę. Uczyniłem to. Zanim ktokolwiek mógł się domyślić zamysłów mego ojca, odsuwałem się nieznacznie od Pani.
Rita. Nieznacznie? Ah tak: przypominam sobie. Nagle począłeś mówić do mnie przez „Pani“. Bardzo zgrabnie.
Fryderyk. Ja...
Berta (przynosi kawę).
Rita. Nie przeszkadza to Panu, że będę przytem pić moją kawę? Przyzwyczaiłam się pić ją o tym czasie i uważam sobie za obowiązek wobec mego ciała, aby od tego przyzwyczajenia nie odstępować.
Berta (obsłużywszy, odchodzi).
Fryderyk (roztargniony). Proszę, proszę. Widzi Pani, sądziłem, że to będzie najlepiej — jeśli przez moje chłodne obejście... przytłumię tę skłonność, która właśnie poczęła w Pani powstawać.
Rita. „Tę skłonność, która właśnie poczęła we mnie powstawać“?! Tfu! Teraz to już poczynasz być poprostu obłudnym. (Zrywa się i chodzi wzburzona po pokoju). Jak gdybyś tego nie wiedział z całą pewnością. (Przystępujcie doń, namiętnie). Więc za co mię miałeś wówczas, kiedym Cię całowała?!
Fryderyk (podniósłszy się również, zalękły). Ja cię — zawsze — —
Rita (wybucha śmiechem). Wyborny jesteś, wyborny! Zupełnie jak prosty student... A do tego brak jeszcze pewności siebie. (Śmieje się i siada znowu). Wyborny!
Fryderyk (Po chwili milczenia, z niepewnością w głosie). Pozwoli Pani..., pozwolisz, że Cię znowu nazywać będę — po imieniu? jak dawniej.
Rita (do siebie, zamyślona). „Jak dawniej“... (wzdycha głęboko).
Fryderyk. Dobrze? Czy wolno?
Rita (serdecznie). Ach tak Fryc; nieprawdaż, tak będzie jakoś lepiej, naturalniej? Co?
Fryderyk (podchodzi ku niej i ściska ją za ręce). Tak... istotnie. Zdjęłaś mi wielki ciężar z piersi... właśnie to wszystko, co Ci mam dzisiaj powiedzieć; da się daleko łatwiej wyrazić „per ty“.
Rita. Czy masz mi jeszcze tak wiele do powiedzenia?
Fryderyk. Ach tak... Ale powiedz mi ty pierwej: jak się to stać mogło, jak mogłaś wpaść na tę nieszczęsną myśl — uciekać w taką noc, w taką mgłę. Erno! Erno! Jak ty mogłaś coś podobnego uczynić!
Rita. To słuszne! nieprawdaż.
Fryderyk. Zapewne! Gdybyś teraz ujrzała swoich rodziców! — postarzeli się o jakie dziesięć lat! Twój ojciec stracił prawie zupełnie swój humor, którym się dawniej tak odznaczał, i z roku na rok oddaje się coraz — niestety muszę Ci i o tem powiedzieć — oddaje się coraz więcej swej skłonności do... no do wysiadywania po knajpach. Twoja biedna matka zawsze niedomaga, prawie wcale nie wychodzi za próg... a oboje, choć sami ani słówkiem o tem nie wspomną, nie mogą jednak tego przemódz na sobie, aby nie myśleć wciąż o ich jedynem dziecku, które ich tak haniebnie opuściło.

Rita (budząc się z zamyślenia, surowo). Czy ty przychodzisz może w imieniu mego ojca?
Fryderyk. Nie. — Dlaczego?
Rita. Bobym ci w takim razie drzwi wskazała. — Dlatego.
Fryderyk (przestraszony). Rita!
Rita (z mocą). Tak jest! Człowiek, który zamierzał mną opłacić swoje długi... Ach! dajmy temu spokój. To są tempi passati. Dom Hattenbach cieszy się — jak powiadasz — swojem starem, dobrem nazwiskiem, — twój ojciec zatem miał wielkie znaczenie — i bezemnie — a — a Rudolfstadt stoi jeszcze — co? — na swojem dawnem miejscu — oto rzecz główna. — — A teraz mówmy o czem innem.
Fryderyk. Nie, nie, Erno... To, o czem napomknęłaś, to jest... Czy ty istotnie sądzisz, że mój ojciec chciałby... oh, to byłoby...
Rita. Twój ojciec nawykł do tego wszystko w całem swojem życiu osięgać pieniędzmi, za pieniądze — dla egoisty zatem i mnie nie? — (Dumnie). Ale tu pomylił się fatalnie, jak widzisz! I mój ojciec również... oni obaj. Ale ja jestem wolna! jestem panią swojej woli. (z wymownym giestem). Samoistna młoda panna! (Śmieje się. Pauza.) Nie smuć się. Twój ojciec był silniejszy — a życie jest właśnie takie a nie inne.
Fryderyk. I ty to nazywasz szczęściem — taką samoistność?
Rita. Tak jest, to jest moje szczęście — i ja je kocham całą duszą, bom je sobie sama wywalczyła.
Fryderyk (gorżko). Piękne szczęście! Poza familią... poza wszelkiem porządnem towarzystwem...
Rita (wybucha rączym śmiechem). O tak, przed niem to uciekłam... dzięki Bogu! (Szorstko). A jeżeli nie przychodzisz z polecenia mego ojca, to dla czego tutaj przyszedłeś... w jakim celu... czego chcesz odemnie?
Fryderyk. Erno, co znaczy ten ton, z jakim...
Rita. Tak jest. Mam cię w podejrzeniu, że ty... że ty przyszedłeś zabrać mi moją wolność... Wogóle w jaki sposób mię wyśledziłeś?
Fryderyk. O, nie przyszło mi to tak łatwo. — Rita Revera! Jakże często w ostatnich latach czytałem to nazwisko... w gazetach... w Berlinie na wszystkich rogach, ogromnemi literami. Ale czyż mogło mi kiedy wpaść na myśl, że to ty właśnie...
Rita. Dlaczego nie poszedłeś do Odeonu?
Fryderyk. Nie chodzę do podobnych lokalów.
Rita. Ah! Przepraszam.
Fryderyk. Proszę mi darować, ale... ja tego nie znam — to mi jest zupełnie obce. Jeżeli idę kiedy do teatru, wówczas wybieram jakąś poważną, rzeczywiście dobrą sztukę. Naprzykład...
Rita. Naprzykład?
Fryderyk. Taką jak, dajmy na to, „Gniazdo rodzinne“ Sudermana.
Rita. Aha!
Fryderyk. I muszę przyznać, że mię ta sztuka rzeczywiście bardzo wzruszyła.
Rita. Aha! Rozumiem. Zaraz pomyślałeś sobie: moglibyśmy taką komedyę odegrać w Rudolfsztadzie? — Nic z tego, mój synku, ta rola nie dla mnie.
Fryderyk. O, tylko nie ten ton, Erno, bardzo proszę... nie mogę go znieść, przedewszystkiem nie w twoich ustach.
Rita (zdumiona). Co za ton?
Fryderyk. Ten szyderczy, zimny, bezlitośny... Erno! Nie utrudniaj mi położenia. — Widzisz, kiedy nareszcie doszedłem do tego, że to ty jesteś tą sławną Reverą... dowiedziałem się o tem po długiem szukaniu przez biuro wywiadowcze w Berlinie — wówczas w pierwszej chwili owładnęło mną uczucie wielkiego przerażenia — myślałem nawet poniechać wszelkich dalszych kroków. Byłem pewny, że żyjesz w pomyślnych... jak teraz widzę, nawet świetnych stosunkach, a z drugiej strony obawiałem się, czy nie stałaś się dla tego świata, w którym ja żyję, tak obcą, że kto wie, czy będziemy jeszcze mogli się zrozumieć. — I wówczas, dzięki Bogu, przypomniał mi się w sam czas twój piękny, jasny, czysty śmiech dziecięcy... zdawało mi się, że go słyszę w czasie tych moich małodusznych rozmyślań... słyszę jak wówczas, kiedy żartowałaś sobie... z mego usposobienia — pamiętasz jeszcze, Erna?
Rita (patrzy w ziemię i milczy. Pauza.)
Berta (przez drzwi oszklone, z olbrzymim bukietem róż ciemnoczerwonych). Proszę Wielmożnej Pani — od pana hrabiego...
Rita (zrywa się, z nerwową egzaltacyą). Róże! — Moje róże! Daj je!... (Bierze od niej bukiet i wącha). Ah... (Podaje go Fryderykowi i pyta Bertę przez niego): Czy kazał co powiedzieć?
Berta. Nie, ale...
Fryderyk (odsuwając bukiet, który Rita trzyma mu przy twarzy). Dziękuję ci!
Rita (do Berty). No co?
Berta. Napisał coś na swojem bilecie.
Rita. Na swoim bilecie. Gdzie? (Szuka w bukiecie.) A, tu. (Czyta). P. p. c. (Do Berty). Już dobrze.
Berta (odchodzi).
Rita (z lekkiem westchnieniem). Tak, tak... Szkoda. Nie doprowadziłam tresury jeszcze ani do połowy — a on już mię opuszcza.
Fryderyk. Co to znaczy? nie rozumiem cię.
Rita (zajęta sobą). Szkoda go.
Fryderyk (wstaje. Z powagą). Erno! Cokolwiek się stanie — tak nie może być dłużej!
Rita. Co takiego? Nie rozumiem cię.
Fryderyk. Trzeba temu raz położyć koniec. Ty musisz się wyrwać z tego wszystkiego — całkiem i na zawsze!
Rita (patrzy nań zdumiona i pytająco). Dziwny człowiek.
Fryderyk (chodząc po pokoju, z porywczością). Takie życie jest niemoralne! Rozumiesz? Wprost niemoralne! — I ja ci zakazuję żyć dalej w podobny sposób. Żądam od ciebie...
Rita. (przerywając mu, ostro). Ty — żądasz odemnie?
Fryderyk. Tak jest. I nietylko ja. To jest wogóle całkiem zwykły postulat moralny, rozumiesz? — Postulat moralny, który poprostu każdej kobiecie postawiony być musi.
Rita. Musi? Proszę. — A to dlaczego?
Fryderyk. Dlatego, że... że... że... no, miły Boże... że w przeciwnym razie ustaje wszystko.
Rita. Co ustaje? — Życie?
Fryderyk. Nie. Ale moralność.
Rita. Ah. Teraz rozumiem. Trzeba być moralnym, bo w przeciwnym razie znikłaby moralność.
Fryderyk. Tak jest, przecież to bardzo proste.
Rita. Bardzo. — Zatem, proszę cię, cóż mam uczynić, aby spełnić twój postulat?
Fryderyk (ciepło). A więc: widzisz, moja kochana Erno, wszystko da się jeszcze naprawić. — W Rudolfsztadzie wszyscy są tego przekonania, że ty bawisz u swoich krewnych w Brazylii. I ja w to wierzyłem przez cały rok, aż raz twój ojciec, nieco zmorzony winem... znasz go przecie... staje się wówczas sentymentalny...
Rita (do siebie). Jak oni wszyscy.
Fryderyk. Bo?
Rita. Nic, nic. Proszę, mów dalej.
Fryderyk. Hm. Na szczęście nikt z Rudolfsztadu nie widział cię nawet w tym ostatnim roku, kiedyto stałaś się tak głośną... zatem krótko: musisz wracać.
Rita. Z Brazylii.
Fryderyk. Tak! Nic nie stoi temu na przeszkodzie. Nic zgoła, dzięki Bogu, a twoi biedni rodzice nie posiędą się z radości.
Rita. No, no.
Fryderyk. Z pewnością, wierz mi.
Rita. Czy oni wiedzą, że Rita Revera to ja?
Fryderyk. Napisałem im o wszystkiem, bardzo się cieszą, żeś przybrała obce nazwisko — przyjmą cię z otwartemi rękoma. Erna! Proszę cię, błagam cię! Jeszcze czas, dziś jeszcze — ale nie możesz ręczyć, czy już jutro ktoś z Rudolfsztadu, kto cię zna...
Rita. Nie. Tego nie uczyni nikt z Rudolfsztadu. Oni są na coś podobnego zanadto dobrze wychowani. Widzisz to przecież na sobie. — Ale idźmy dalej! Jeśli zatem szczęśliwie powrócę — cóż potem?
Fryderyk. Potem... kiedy wrócisz na łono rodziny i towarzystwa i... kiedy następnie upłynie czas pewien i wszystko przejdzie, jak gdyby nic nigdy nie zaszło...
Rita. A jednak tymczasem zaszło bardzo wiele.
Fryderyk. Ach, Erna, nie miejże mię za takiego filistra. W gruncie rzeczy jestem zupełnie pozbawiony jego przesądów. W istocie. Znam życie. Nie wymagam tego od ciebie, aby taka karyera, jaką masz za sobą, nie miała zupełnie...
Rita. Hm?
Fryderyk. Zupełnie... żadnej skazy...
Rita. Bardzo to słuszne z twojej strony.
Fryderyk. Według mego mniemania, wszystko, co zaszło w tych czterech latach, leży poza nami, nie obchodzi mię wcale, i ciebie również nie powinno więcej obchodzić — Rita Rerera znikła — Erna Hattenbach wraca do swojej familii!
Rita. Hm, tak... no, ale, cóż dalej? Już cię raz o to pytałam.
Fryderyk. Ach Erno! Czy mię nie rozumiesz? Czyż możesz mieć coś innego na myśli, jak... Przecież potem, naturalnie, ożenię się z tobą.
Rita (Patrzy nań zdumiona).
Fryderyk. Ależ to się rozumie samo przez się. Pocóżbym cię zresztą wyszukiwał? Poco przychodziłbym tutaj? (Rozdrażniony). Nie róbże takiej dzikiej miny!
Rita (patrzy nań ciągle nieruchomo). „Naturalnie — ożenię się z tobą“. To szczególne. (Zwraca się z krzesłem, na którem siedzi, do otwartego pianina, gra i śpiewa):

Farilon, farila, farilette.

Fryderyk. Erno! Nie męcz mię tak!
Rita. Męczyć! Nie. To byłoby niesłusznie. Dobry z ciebie człowiek... pocałuj mię. (Wstaje).
Fryderyk (obejmuje ją i całuje). Erna! — Jesteś jeszcze piękniejszą, niż przedtem! O wiele piękniejszą... Ale teraz chodź ze mną! Nie traćmy ani chwili czasu! (Odsuwa ją lekko od siebie, kiedy chce oprzeć głowę na jego ramieniu). Chodź! Porzuć to wszystko, tak jak stoi... Uciekajmy w cwał i... — ty płaczesz?
Rita (opanowując się, żywo). Ach, głupstwo! Rita Revera nie płacze. Ona się śmieje (śmieje się wymuszenie).
Fryderyk. Erna! nie tykaj tego imienia! Nie chcę go więcej słyszeć.
Rita (z rozmysłem, głośno). Że ty „nie chcesz!“ — Zechciej jednak, zechciej, mój mały figlarzu. — Przychodzisz tutaj i sądzisz, że swojem sercem, pełnem uczuć, zmienisz to, co zrobiło ze mnie życie i lata ciężko przebyte. To zabawne! Nazywam się Revera i nie wyjdę za żadnego kupca z Rudolfsztadu.
Fryderyk. Jakto?! Wahasz się jeszcze?
Rita. Wahać się? Czy ja wyglądam na taką, która się waha? (Przystępując doń bliżej). Czy ty wiesz, ze ja w pierwszych latach po mojej ucieczce często przymierałam z głodu, całkiem brutalnie z głodu! Że ja w najwstrętniejszych jaskiniach biegałam potrząsając talerzykiem, zbierając grosze i ordynarne dowcipy? Czy ty tego nie pojmujesz, że w takim świecie albo musiałam iść na dno — albo stać się inną, całkiem inną — stać się człowiekiem, który wszystko sam sobie zawdzięcza i sam ze siebie jest dumny? I czy teraz nie możesz tego pojąć, mój Frycku, że byłoby to z mojej strony rzeczą śmieszną i podłą, gdybym na twojem ramieniu oparta właziła w to błoto filistrów?!
Fryderyk. Nie — tego — nie rozumię.
Rita. Tak. To mi przykro. W każdym razie — znasz zapewne ten piękny ustęp z „Walkiryj“ (śpiewa):

„Pozdrów mi Rudolstad,
Pozdrów mi ojca i matkę
I wszystkich bohaterów —
Z tobą nie wrócę już do nich“.

Teraz wiesz. (Siada znowu w krześle biegunowem przy pianinie).
Fryderyk. Nie mogę tego wprost pojąć, jak ktoś do tego stopnia może nie liczyć się z wszelkim obowiązkiem moralnym!
Rita (gra i śpiewa). Larilon, larila, larilette.
Fryderyk. Kiedy daję ci sposobność do powrotu w ustalone stosunki —
Rita. Nie lubię ustalonych stosunków. Owszem, wprost odwrotnie, muszę mieć zawsze coś do tresowania.
Fryderyk. A ja. O mnie wcale ci nie chodzi? I mnie odpychasz w swojej zawziętości!
Rita. Ależ wcale nie. Skąd znowu?
Fryderyk. Nie mówiła­‑żeś sama przed chwilą: nie wyjdę za żadnego kupca z Rudolfsztadu?
Rita. Tak jest — ale...
Fryderyk. Ach, Erna! Ty nie możesz być tak zimną, tak bez serca! Dlaczego mię tak całowałaś! Ja wiem: I ty w głębi serca tęsknisz za tymi czasy, gdyśmy się skrycie szukali i skrycie znajdywali — i choćbyś nawet zaprzeczyła, ja dobrze widziałem, jak miałaś przed chwilą łzy w oczach — — — (ciszej) Erna! Chodź zemną! Bądź moją ukochaną żoną.
Rita. Nie. — —
Fryderyk (cofa się, silnie wzruszony, po chwili) Erna! — Czy to twoje ostatnie słowo? Rozważ!...
Rita. Wiem, co robię!
Fryderyk. Chcesz — zostać, czem jesteś?
Rita. Tak!
Fryderyk (stoi chwilę w wewnętrznej walce, poczem chwyta za cylinder. Stłumionym głosem). Zatem bądź zdrowa! (Wybiega na lewo, do sypialni).
Rita (patrzy za nim z uśmiechem).
Fryderyk (wybiega bardzo zmieszany z sypialni). Daruj, ja...
Rita. Biedny Fryc. — Zbłądziłeś — do mojej sypialni? (Dłuższa pauza niemej gry: on, bardzo zmieszany i zawstydzony, kilkakrotnie usiłuje przemówić; ona śmieje się cicho. W końcu zwraca krzesło do pianina, gra i śpiewa).

A minuit, après la fête
Rev’naieut Babet et Cadet.
Cristi! la nuit est complète,
Faut nous dépêcher, Babette
Tâch d’en propiter gross’ bête
Larilon, larila, larilette.

J’ai trop peur disait Cadet...
J’ai pas peur, disait Babette
Larirette, Lariré,
Larirette, Lariré.

Fryderyk (słucha pierwotnie z niechęcią, w końcu z zachwytem. Kiedy skończyła, stawia cylinder na stole i wpatruje się w nią z błogim uśmiechem).
Rita. No? Ależ ty umiesz jeszcze śmiać się!
Fryderyk (pada przed nią na kolana). Erna! Jesteś najwspanialszą kobietą na ziemi! (Całuje jej ręce, jak szalony).
Rita. Dlaczegóż zatem uciekać? Co?... Jeźli mię jeszcze kochasz, to jak możesz tak zaraz wyrywać się stąd, ty osiołku!
Fryderyk. Nie, zostaję... zostaję przy tobie!
Rita. Jak to dobrze, że cię moja sypialnia... złapała!..
Fryderyk. Tak to było — o Erno.
Rita. Ale teraz masz mię nazywać Rita... zrozumiano? — No, będziesz odtąd grzeczny?
Fryderyk. Rita! Rita!
Rita (całuje go). A teraz opowiedz mi jeszcze co o tym twoim moralnym postulacie; dobrze? Jesteś taki wyborny, kiedy mówisz o tem... Taki wyborny....
(Całują się — kurtyna spada).
Otto Erich Hartleben.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Otto Erich Hartleben i tłumacza: anonimowy.