Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVI.
WALKA.

Miejsce, na którem odbywało się straszne spotkanie, było w oddaleniu, jakeśmy powiedzieli, i ocienione drzewami.
We dnie, dzieci przychodziły tu bawić się, a w nocy pijaki i złodzieje spać się tu kładli.
Baryery postawione przez handlarzy koni, tamowały przystęp pospólstwu, które podobne do strumienia, pędzi gdzie go pchają.
Przechodzący obchodzili ten plac i nie zatrzymywali się na nim.
Prócz tego, było bardzo rano i cały tłum oblegał dom pana de Monsoreau.
Chicot z drżącem sercem, chociaż nie bardzo czuły, siedział przed lokajami i paziami na balustradzie drewnianej.
Nielubił on Andegaweńczyków i nienawidził ulubieńców, jednak wiedział, że obiedwie strony są waleczne i że szlachetna krew popłynie niebawem.
Epernon chciał udawać zucha.
— Jakto! czy się mnie boją?
— Milcz, gaduło, — odpowiedział Entraguet.
— Ja mam moje prawa — mówił Epernon, wszak warunki ułożono przed ośmiu dniami.
— A więc ze mną — rzekł Ribeirac zastępując mu; odwrócił się i dobył szpadę.
— Pójdź kochanku — rzekł Chicot, tylko nie powalaj trzewików, jak wczoraj.
— Co tam gada ten błazen?
— Mówię, że niedługo będzie tu krew i będziesz chodził po niej, jak wczoraj w nocy.
Epernon stracił przytomność.
Usiadł o dziesięć kroków od Chicota i nie śmiał spojrzeć na niego.
Ribeirac i Schomberg, po zrobieniu ukłonu zbliżyli się.
Quelus i Entraguet skrzyżowali szpady i postąpili naprzód.
Maugiron i Livarot oparci o baryery, spoglądali na siebie.
Walkę rozpoczęto, gdy piąta wybiła u Ś-go Pawła.
Wściekłość malowała się na twarzach walczących; ze ściśniętych ust, ze strasznej bladości, z pomimowolnego drżenia ręki, łatwo się było domyśleć, że wściekłość jest tylko miarkowaną a gdy wybuchnie, wielkie zrządzi zniszczenie.
Przez kilka minut szpady się tylko ścierały, ani jednego nie zadano ciosu.
Ribeirac strudzony, albo raczej zadowolony, że drasnął przeciwnika, opuścił rękę i czekał przez chwilę.
Schomberg poskoczył i zadał cios, który pierwszą krew wywołał.
Ribeirac był raniony.
Twarz jego zzieleniała i krew popłynęła z ramienia, porwał się, aby raną za ranę odpłacić.
Schomberg chciał cios powtórzyć — ale Ribeirac odbił mu szpadę i pchnął w bok.
Każdy z nich był raniony.
— Teraz spoczniemy — rzekł Ribeirac.
Quelus i Entraguet także się zapalali.
Ale Quelus nie mając sztyletu, nie małą poniósł szkodę i przymuszony zastawiać się lewą ręką, dużo w nią ran otrzymał.
Chociaż nie ciężkie były te rany, miał jednak rękę bardzo zakrwawioną.
Entraguet umiejący korzystać z położenia przeciwnika, zadał mu trzy rany; krew popłynęła z piersi Quelusa.
Za każdym razem powtarzał:
— To nic!
Livarot i Maugiron byli roztropniejsi.
Ribeirac zaciekły z bólu i czując, że z upływem krwi i sił mu ubywa, rzucił się na Schomberga.
Schomberg nie cofnął się i poprzestał na odparciu szpady przeciwnika.
Znowu nowe uderzenie.
Ribeirac był pchnięty w piersi, Schomberg raniony w szyję.
Schomberg silny jeszcze, powtórny zadał cios, który Ribeiraca na wylot przeszył.
Ale Ribeirac prawą ręką pochwycił rękę przeciwnika i sztylet utopił w jego piersiach aż po trzonek.
Ostra klinga dostała serca.
Schomberg jęknął i upadł w znak, ciągnąc za sobą przeciwnika.
Livarot widząc, że jego towarzysz upada, zrobił krok w tył i podbiegł ku niemu.
Maugiron ścigał go.
Przybiegłszy, wydobył szpadę z piersi Ribeiraca.
Ale gdy go dopędził, Maugiron stracił korzyść stanowiska, bo ziemia była śliska pod jego stopami i słońce świeciło mu w same oczy.
W sekundzie, głowa Livarota była rozplatany, wypuścił z ryk szpadę i upadł na kolana.
Maugiron pchnął go jeszcze.
Tak więc Entraguet miał przeciw sobie Quelusa i Maugirona.
Quelus cały był zakrwawiony, ale lekkie odebrał rany.
Maugiron prawie był cały.
Entraguet pojął całe niebezpieczeństwo, chociaż nie był tknięty, czuł się jednak strudzonym; niepodobna było żądać chwili wypoczynku od jednego ranionego i zaciekłego, od drugiego zapalonego do rzezi.
Odbił więc szpadę Quelusa i korzystając z odbicia, przeskoczył baryerę.
Quelus chciał go pchnąć, lecz jego szpada utkwiła w drzewie.
W tej chwili Maugiron z boku napadł na Entragueta.
Entraguet odwrócił się, a tymczasem Quelus podlazł pod baryerę.
— Zginął — rzekł Chicot.
— Niech żyje król! — zawołał Epernon.
— Śmiało, śmiało, odważny lwie.
— Ciszej, panie — rzekł Entraguet — nie lżyj człowieka, który się będzie bił do ostatniego tchu.
— I który żyje jeszcze, krzyknął Livarot.
W tym czasie, gdy nikt się niespodziewał Livarot powstał nagle, przybiegł i sztylet swój utopił pomiędzy ramionami Maugirona.
— Jezus! Marya! zginąłem.
Livarot upadł omdlały, wysilenie resztę mu, sił odjęło.
— Panie Quelus — rzekł Entraguet, zniżając szpadę — jesteś walecznym, poddaj się, daruję ci życie.
— Ja się mam poddać!... wszak jeszcze stoję.
— Jesteś pokaleczony, a ja zdrów i cały.
— Niech żyje król!... — zawołał Quelus — jeszcze mam szpadę.
I rzucił się na Entragueta, który spiesznie odparł natarcie.
— Nie, nie masz jej — rzekł Entraguet, ręką chwytając ostrze szpady przeciwnika.
Wykręcił rękę Quelusa, a ten szpadę wypuścił.
Entraguet tylko sobie palce u ręki skaleczył.
— Szpady! szpady! — wołał Quelus.
I rzuciwszy się na Entragueta jak tygrys, objął go rękami.
Entraguet zwinnie ujął szpadę w lewą, a sztylet w prawą rękę i zaczął uderzać w Quelusa, liczne mu robiąc rany.
Quelus za każdą krzyczał.
— Niech żyje król! Udało mu się pochwycić rękę, która go raniła i ująć przeciwnika pomiędzy ręce i nogi.
Entraguet czuł, że mu oddechu nie staje.
Zachwiał się i upadł.
Ale padając, jakby mu wszystko tego dnia sprzyjało, przywalił sobą nieszczęśliwego Quelusa.
— Niech żyje król! — wołał ostatni konając.
Entraguet uwolnił się z jego objęć i uderzył sztyletem w piersi.
— Teraz ci dosyć! — rzekł.
— Niech żyje k... — wyjąkał Quelus z zamrużonemi oczami.
Już koniec; na polu walki ucichło wszystko.
Entraguet podniósł się zakrwawiony, lecz krwią nieprzyjaciół, jak powiedzieliśmy, bo tylko się w rękę skaleczył.
Epernon strwożony, przeżegnawszy się, uciekał, jakby go straszydła ścigały.
Entraguet spojrzał na poległych i konających towarzyszy i nieprzyjaciół, jak spojrzał Horacyusz po walce, która losy Rzymu rozstrzygnęła.
Chicot przybiegł i podniósł Quelusa, który dziewiętnastu ranami krew sączył.
Ruch ożywił go.
Otworzył oczy.
— Na honor — rzekł — jam nie winien śmierci Bussego.
— Wierzę ci — odpowiedział Entraguet rozczulony.
— Uciekaj — rzekł Quelus — król ci nie przebaczy.
— A ja cię nie opuszczę, choćby mię czekało rusztowanie — odpowiedział Entraguet.
— Uciekaj — mówił Chicot — i nie kuś Boga. Cudem ocaliłeś życie i dwa razy nie probuj.
Entraguet zbliżył się do Ribeiraca, który jeszcze oddychał.
— I cóż? — zapytał.
— Zwyciężyliśmy — odpowiedział cicho Entraguet, aby nie obrażać Quelusa.
— Dzięki ci — rzekł Riberac i omdlał.
Entraguet podnosił szpady swoich towarzyszy.
— Dobij mię — rzekł Quelus — albo broń powróć.
— Oto ją masz, panie hrabio — odpowiedział Entraguet z uszanowaniem, szpadę mu podając.
Łza zabłysła w oczach ranionego.
— Może bylibyśmy przyjaciółmi — rzekł.
Entraguet podał mu rękę.
— Nie można być większym rycerzem — mówił Chicot — ale uciekaj panie Entraguet, bo godnym jesteś życia.
— A moi towarzysze? — zapytał młodzieniec.
— Ja o nich będę miał staranie.
Entraguet odział się płaszczem, który mu podał masztalerz, a zostawiwszy poległych i ranionych staraniom lokajów i paziów, oddalił się przez ulicę świętego Antoniego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.