Na bal księcia Marcina Lubomirskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tomasz Kajetan Węgierski
Tytuł Na bal księcia Marcina Lubomirskiego
Pochodzenie Pisma wierszem i prozą Kajetana Węgierskiego
Wydawca Księgarnia F. H. Richtera
Data wyd. 1888
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Indeks stron
NA BAL KSIĘCIA MARCINA LUBOMIRSKIEGO.[1]

Biedziłem się sam z sobą w domu przez czas długi,
Nareszcie od przyjaciół będąc nakłoniony,
Pomimo ciemnej nocy i przykrej szarugi,
Mimo tylu zmartwienia którym otoczony.
Śmieszną na siebie postać wziąwszy Arlekina,
Jechałem sobie na bal Xiążęcia Marcina.
Ledwie com wysiadł z fiakra ujrzę dwie dziewczęta,
Przebrane po wieśniacku z swoim motyantem,
Kładły w kieszeń trzewiki biedne niebożęta,
Znać złotówek nie miały i z Panem Amantem.
Wolałbym moje maski, rzekłem, pierze targać,
Niźli się po tym błocie tak daleko szargać.
Nic mi na to nie rzekły zabrudzone maski.
Ja też wcale nie wchodząc w dalsze ich poznanie
Przebyłem Liberyi uszczypliwe wrzaski,
Zły niezmiernie na takie mnie nieszanowanie.
Pytałem się jednego, jeśli się to godzi,
Usłyszał Xiąże i rzekł: Masce to nieszkodzi!
Kiedy to więc nie szkodzi, pomyśliłem sobie,
Będęż więc wszystkie maski obchodził koleją.
A naprzód miły Xiąże niedaruję tobie,
Na co masz drzwi otwarte gdy ludzie potnieją
Powtóre, Mości Xiąże, mało masz powagi.
Wdawać się z lada maską wcale nieprzystoi,
Tak zbytne upodlenie złe gdy bez uwagi,
Równie jako i duma, gdy się komu roi,
Wszystkiego miernie użyć trzeba mości Xiąże
Resztę ci potem powiem: bo do kogoś dążę.

Właśnieś mi w oczy wlazła z swoją starą Matką,
O córo zbyt poczciwa przed kilkoma laty.
Pokiś jeszcze nieznała jak to kartę gładko
Zsuwać pod stół, a kiedy brać za nią dukaty,
Na szulerkę cię całkiem Wiaziewicz wystroił,
I co wiedzieć nie trzeba, on to w ciebie wpoił.
I ty tu także jesteś wyłupiwszy oczy,
Podwiązawszy twarz wstęgą, babo opętana!
Patrzysz czy syn twój dobrze walkę z asem toczy.
Lecz przegrał i wzywa cię Matulu kochana,
Próżno cię pot oblewa, darmo pragniesz zwady,
Lepiej dobądź dukatów i daj z niej porady.
A to wy, piękne córki, w tym kąciku sali
Paziami, jak na przekór, żywo się bawicie,
Czyście wy się to jeszcze w tym nieprzekonali,
Że ten rodzaj drwi sobie z wszystkich kobiet skrycie,
Tak naprzykład Karłowicz między innych zgrają
Baje sam nie wie o czem, ztąd go wszędzie znają.
Życzę ci Przewielebna Matko wraz z córami,
Przez wzgląd na lata stare nie grać młodej roli,
Już to szósty dziesiątek upływa za nami,
A ty jeszcze chcesz chłopców próbować swywoli,
Porzuć tę myśl zatęgą, zdejm zasłonę z twarzy,
Amantki opuszczone w niej się widzieć darzy.
Któż jest ta w pudermantlu wstęgą przepasana
Ma kapelusz na głowie dziwacznie włożony,
Spódnica jakaś brudna, jeszcze uszargana,
Cerowane pończochy i trzewik znoszony?
To zapewne być musi Panna Podczaszyny,
Zgadłem, chociaż nie z twarzy, poznałem cię z miny.
Tę maskę co na głowie ma chustkę turecką
W lewitce z Angielszczyzny i w białej spódnicy
Poznałem, tydzień temu: dobre to jest dziecko,

Mieszka tu naprzeciwko Bednarskiej Ulicy,
Pewny xiądz w niej się kocha i ją utrzymuje,
Ona też go w potrzebie dźwiga i ratuje.
To być musi Marysia w tym czepku gazowym,
Co ma kurtkę złotemi galonki obszytą,
Ona, jak widzę, codzień jest z Amantem nowym,
Kręci się, tę ma wadę, że jest nieużytą
Gdy dukata nie widzi: ja jej w tym nie ganię,
Patron darmo nie gada i darmo nie stanie.
Któż to tego kadryla tak tańczy dziwacznie,
Nogami tak przebiera jak koń gdy spętany,
Uczy wszystkich, sam niezna, spytam się nieznacznie,
Przecież on z swych manewrów może tu już znany,
Pewnie swego konceptu kradryle rozdaje,
Nikt mi o nim nie powie lepiej, jak Zagraje.
Chcę się pytać Leymana kto ten kadryl robił,
A w tém hałas na sali słyszeć się nam daje,
Lud się zbiera w gromadę, ktoś tam kogoś pobił,
Szulery za pieniądze, Fleming grać przestaje,
Xiąże woła huzara, aby wyprowadził
A kogo? Falińskiego; dobrze ktoś doradził.
Bo też to człowiek jeden kiedy się zapije,
Każdemu w oczy wlizie o każdym źle trzyma,
Co się też go niejeden nabił i nabije
On i z plastrem na twarzy znowu się nadyma,
O! bodajbyś był głupi nie znał tych kamratów
Miałbyś więcej odzienia a mniej kondemnatów.
Otóż jak to niemówić, że gdzie są Grodaki
Tam się nigdy spokojność pomieścić nie zdoła,
Tak kaptur, jako fartuch, kontusze i fraki,
Niechaj w dom ten nie wchodzą, lecz krążą obkoła,
Przez cóż ten marsz zagrano, przez co do dom jadę,
Przez co niewiem kto tańczył, przez hałas, przez zwadę.








  1. Jest i Trembeckiego wiersz znacznie krótki z okazyi widowisk dawnych przez M. Lubomirskiego. Jest też bezimiennego: „Wielki Post po balach Xcia Marcina.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tomasz Kajetan Węgierski.