Margrabina Castella/Część trzecia/XXXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.
Sylwetki węglem — Bec de miel.

Bec de miel, to skończony typ kasty, której nikt z pewnością nie żałuje a która prawie zupełnie zniknęła od chwili, gdy municypalność paryzka zniszczyła fundamenty teatrów na bulwarze du Temple.
Nie ma ani jednego włóczęgi, któryby nie pamiętał owych wyrostków chudych i wynędzniałych, odzianych w powystrzępiane spodnie, w bluzy i w czapki często za ciasne lub za obszerne na głowy.
Bulwar du Temple był ziemią obiecaną dla podobnych młodych nędzników, w epoce kiedy o siódmej wieczorem oświetlano teatry, i kiedy publika spieszyła na przerażające dramaty, albo wodewile wesołe.
Skoro tylko pozapalano światła, cyganerya o jakiej mowa, zajmowała w tej chwili chodniki i zbierała łepki od cygar, kupowała kontramarki, podawała zapałki i t. d.
Po każdym antrakcie rzucała się chciwie na wychodzących spektatorów i wrzeszczała:
— Czy pan sprzedaje?... czy pan sprzedaje?...
Albo:
— Jeżeli nie powracasz ambasadorze, to podaruj mi kontramarkę.
O północy wszyscy zbierali się pod „Ściętym kłosema” lub w innej jakiej winiarni i przepijali cały zarobek.
Gdzie mieszkali?...
Rozwalone domy, albo piece wapienne po za rogatką — mogły powiedzieć o tem.
Wszyscy bez wyjątku prawie — uprawiali sztukę złodziejską i całemi bandami zasiadali na ławie oskarżonych.
Żaden z nich nie cofnąłby się przed zbrodnią nawet...
Ludność uczciwa nazywała ich nasieniem galer... — i nie myliła się wcale.
Włóczęgi te rodziły się i wzrastały na kryminalistów — a honorowe miejsca w Brest, Rochefort i Tulonie dla nich były przeznaczone.
Bec de miel, jakeśmy powiedzieli, najdoskonalszym był typem tego rodzaju.
Pewnej nocy wskutek walki z innymi bandytami, upadł na ziemię nieprzytomny, o mały włos że nie uduszony.
Dzięki silnej pomimo nędznego wyglądu naturze, wygrzebał się jakoś ale głos stracił zupełnie.
Nie mógł odtąd wydobyć z gardła jak tylko dźwięki jakieś głuche, chrapowate, podobne do skrzeczenią żaby.
Ztąd powstało jego przezwisko.
Przed wypadkiem nazywał się Polyte i uchodził pomiędzy kolegami za znakomitość pewnego rodzaju, wynalazł sobie bowiem zupełnie nowy a wielce korzystny sposób wyzyskiwania.
Blady ten i wynędzniały chłopak z zapadłemi policzkami i długiemi płowemi włosami, spacerował w blizkości teatrów aż dotąd, dopóki nie natrafił na jaką twarz sentymentalnie naiwną.
Szedł wtedy wprost do owej osoby a skłoniwszy się pokornie, szeptał głosem drżącym, przerywanym:
— Szanowny panie, w imię prześlicznej duszy, która się w pańskich oczach maluje, ulituj się nad nieszczęśliwym młodzieńcem... umieram z miłości... pańska szczodrobliwość może mnie ocalić od przedwczesnej śmierci,
Dziwna ta zaczepka zaciekawiała naturalnie niejednego.
— Panie!... — prawił dalej młodzieniec, — wiem co pan myśli... Myśli pan oto sobie, że ten dryblas to waryat widocznie... A ja daję panu słowo honoru... że mam zmysły jak najlepsze... tylko serce rozdarte!...
„Tak czcigodny panie, jestem istotnie zakochany i to zakochany do szaleństwa...
„Przepraszam za moję śmiałość, ale pan człowiek tak zacny, tak wspaniałomyślny, możesz mi dużo uczynić dobrego.
„Pan musisz znać przedmiot mojej miłości... to kobieta z marmuru... sławna Dodindetta, co przedstawia Wenus i inne podobne postacie w teatrze.
„Nie mam wcale nadziei, ażeby zdecydowała się uwzględnić kiedykolwiek moje gorące pragnienia, bo oświadczałem się jej napróżno przynajmniej z dziesięć razy...
„Brak mi szyku, bo nie mam ubrania, nie mam pince-nez... nie mam worka łaskawy panie.
„Pogodziłem się z mojem przeznaczeniem, widok jednak mojego bóztwa, potrzebniejszy mi jest niż chleb powszedni, to też obywam się nieraz bez jedzenia, byleby kupić miejsce na widowisko!...
„Dzisiaj nie dostałem żadnej roboty, nic nie jadłem i nie mam ani szeląga!... Żem głodny, śmieję się z tego, nigdy o żołądku nie myślę... ale na bilet nie mam...
„Okaż pan wspaniałomyślność swoję i wspomóż nieszczęsną ofiarę miłości!... Daj dziesięć okrąglaków, bo wyglądasz na człowieka dostatniego, z dobrze wypchaną portmonetkę... Nie namyślaj się najzacniejszy dobrodzieju, powiedz sobie, że ten dryblas cię rozczulił... i rzuć mu dziesięć okrąglaków... niechaj zobaczy swoję ukochaną!...”


∗             ∗

Trafił nieraz na naiwnego, który dał mu żądaną sumę... a wtedy zmykał zaraz z pod teatru i podążał do knajpy pod „Ściętym kłosem”, gdzie raczył się wódką i absyntem.
Radis noir, starszy o lat parę, był nizkiego wzrostu, karzeł prawie, niezgrabny i śmieszny.
— Powinieneś się pokazywać na jarmarkach po dwa sous za wejście, powtarzali mu często jego kamraci — a z pewnością wyszedłbyś na kapitalistę...
Radis noir wyglądał w rzeczy samej dziwacznie, ze swą ogromną głową, pokrytą kręcącemi się gęstemi włosami osadzoną na herkulesowym prawdziwie tułowiu, z krótkiemi i pokrzywionemi nogami.
Kiedy siedział wyglądał na olbrzyma, gdy wstał był nie karłem, ale karzełkiem tylko.
Siłę posiadał nadzwyczajną — podnosił bez żadnego wysiłku jak największe ciężary a gwałtownością swą przerażał często najlepszych przyjaciół swoich.
— Skoro tylko się rozgniewał, brał się do noża — za co nieraz już był karanym.
Co dzień na pierwszy posiłek musiał mieć kawałek chleba i rzodkiew czarną ze solą, ztąd powstało jego przezwisko,
Peau d’Angora zajmował się polowaniem na koty a gdy udało mu się pochwycić zdobycz, chował ją zaraz w worek, jaki miał zawsze pod bluzą, poczem z wielką starannością obdzierał kota ze skóry i odstępował go pewnemu restauratorowi przy rogatce Mont-Parnasse, skórę zaś sprzedawał składnikom futer, ciągnąc tym sposobem podwójne z polowania zyski.
Czwarty towarzysz Larifla miał wielką sinawą plamę pod okiem.
Zawsze wesoły i zupełnie obojętny na wszystko, był prawdziwym bohaterem w sprawach kryminalnych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.