Margrabina Castella/Część trzecia/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.
List barona.

Raul nie dał czekać na siebie.
— No cóż moja piękna?... — zapytał z największą ciekawością, — czy masz już jakie wiadomości?...
— Tak.
— Co takiego?...
— List.
— Od Raymonda?
— Od barona Saint-Erme.
— Co pisze?...
— Nie chciałam odpieczętowywać bez ciebie...
Raul rozerwał kopertę i rozłożył elegancką ćwiartkę papieru.
— Papier listowy prawdziwie wielkiego pana!... — wykrzyknął, — To dyabeł nie człowiek, jak się on zna na wszystkiem doskonale!... Gdybym nie wiedział co zacz, nie poznałbym się nigdy na komedyi.
— O! tak... to kuglarz niezmiernie zręczny!.. — szepnęła Joanna.
Hrabia zaczął czytać:

„Pani margrabino!...

„Nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdybym o godzinę choć jednę, przedłużyć śmiał niepokój w jakim się szanowna pani znajduje...
„Od chwili gdy z żalem opuściłem, szanowną panię, umysł mój nie spoczął ani na chwilę, zajęty wyszukiwaniem sposobu, który bez obciążenia honoru i sumienia, pozwoliłby mi stać się użytecznym pani.
„Po długich, bardzo długich mozołach, wynalazłem jednak coś, jak mi, się zdaje bardzo dobrego i pewnego.
„Tak jest pani margrabino, mogę zachować w zupełności powagę mojego powołania i jednocześnie zająć się pani sprawą...
„Wszystko zależy od pani... wyłącznie od pani samej...
„Ażeby dojść do celu, którego pragniemy oboje, potrzeba ażeby mi pani margrabina zaufała zupełnie..
„Wiek mój, stanowisko i charakter powszechnie znany — odpowiadają zupełnie za mnie,
„Potrzebuję pomówić z panią obszernie, ale rozmowa nasza musi być największym sekretem dla powodów, jakie będę miał honor przedstawić pani, i jakie sama pani uzna z pewnością za słuszne...
„Jutro o dziewiątej wieczorem, nieduży fiakr z numerem 125 na latarniach, stanie przed hotelem Wilson...
„Niech pani siądzie weń bez żadnej a żadnej obawy, powiezie panią de miejsca, w którem będę na panią oczekiwać z pełną uszanowania niecierpliwością.
„Ale niechaj pani siędzie sama i tak, aby jej nikt nie szpiegował!... Niech się nikt bezwarunkowo nie dowie, dokąd się pani udaje... inaczej wszystko byłoby stracone!...
„Powóz po przejechaniu kilku ulic, odwiezie panią z powrotem do hotelu...
„Piszę umyślnie dzisiaj, ażeby pani miała czas do namysłu...
„Decyzya jej jest rzeczą nadzwyczajnego znaczenia.
„Majątek pani, muszę to dodać koniecznie, zależy całkowicie od jak największego we mnie zaufania. Jeżeli pani nie przybędzie jutro wieczór na moje wezwanie, zmuszony będę pojutrze złożyć raport w wiadomej sprawie, i zniewolony będę przedstawić testament znaleziony przy osobie Raymonda...
„Skoro się to stanie, nikt w świecie nie zdoła powstrzymać, nikt w życiu nie potrafi złagodzić biegu sprawiedliwości.
„Odwróć pani, póki czas, te okrutne następstwa; — zaufaj człowiekowi zdolnemu dać ci dowody rzetelnego przywiązania, zaufaj najwierniejszemu pełnemu uszanowania słudze, jakim bezspornie jest:

„Baron Saint-Erme“...

— Stary szatan rozpisał się... — wykrzyknął pan de Credencé po skończeniu czytania. — A co za pociągająca wymowa?... No i cóż ty na to Joasiu?...
— Nie wiem co mam powiedzieć, nie wiem co mam myśleć o tem wszystkiem, — odpowiedziała margrabina — albom źle zrozumiała, albo wcale chyba nie zrozumiałam żądania pana Saint-Erme.
— Jasne jest przecie jak kryształ... Raymond żąda sam na sam z tobą i to nie u ciebie, ale u siebie...
— W jakim celu?...
— Jeszcze sam nie wiem, ale zapewniam, że twoja niepewność nie będzie trwać zbyt długo...
— Jakto?...
— Raymond powie ci jutro to czego nie możemy dzisiaj odgadnąć.
— Radzisz mi zatem udać się na to, szczególniejsze rendez-vous?...
— Naturalnie, że ci to radzę... trzeba się tam udać koniecznie!... Wahasz się?...
— Bardzo.
— Dla czego?...
— Bo Raymond jest niebezpiecznym bandytą, jak mi nieraz mówiłeś...
— Mówiłem najrzetelniejszą prawdę...
— Sama myśl przebywania sam na sam z bandytą, musi przerażać przecie...
— Nie ma się czego przerażać, zaręczam ci za to... Raymond nie zrobi ci nic złego, ma bowiem interes nie w tem aby ci szkodzić, ale aby ci pomagać.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa, celem obecnej jego komedyi jest, aby wyciągnął o ile można jak największą zapłatę... Zresztą nie będziesz tak jak sądzisz — zależny, całkiem od Raymonda. Garstka ludzi wiernych i zupełnie mi oddanych, czuwać będzie nad tobą, strażą tą zaś ja będę dowodzić osobiście.
— Ty Raulu!... ale nie wiesz przecie gdzie mnie zawiozą...
— Nie przeszkadza mi to jednak zapewnić cię, że jutro zaraz wydam wszelkie stosowne w tym względzie rozporządzenia, i że na pewno, nie stracę cię z oczu ani na chwilę... Raymond jest bardzo zręcznym, ale ja jestem jeszcze zręczniejszym. Bywa kuglarz nad kuglarza!...
— Przyjmujesz zatem odpowiedzialność za wszystko?...
— Przyjmuję najzupełniej.
— I mogę zupełnie polegać na tobie?...
— Możesz ufać mi ślepo.
— Skoro tak, to siadam o dziewiątej do powozu pana Raymonda... i zdaję się na łaskę i niełaskę mocy czartowskiej.
W pół godziny po tej rozmowie, pan de Credencé wysiadł z najętego powozu na placu bulwaru Chateau d’Eau.
— Wszedł do domu, który już znamy, i który miał drugie wyjście na ulicę Meslay, i pobiegł na schody prowadzące do mansardy wynajmowanej przez komisanta.
W dziesięć minut wyszedł ztamtąd całkiem już przeistoczonym, dzięki kostyumowi, który już także znamy.
Udał się na bulwar du Temple, wstąpił do sklepu z zabawkami dziecinnemi i kupił sobie gwizdawkę.
Zaopatrzywszy się w ten znaczący instrument, wstąpił do zakładu pod „Ściętym kłosem”, ażeby zobaczyć czy przypadkiem nie napotka tam Larifla.
Nie było go jednakże.
Poczekał aż skazówka zegarka stanie na dwunastej.
Wziął fiakr i kazał się zawieźć nad brzeg Sekwany.
Na dwieście kroków od mostu d’Arcole kazał się zatrzymać woźnicy, odesłał go i zaczął wolno, zatrzymując się i oglądając co chwila.
— Rzadkie płomyki gazu słabo oświetlały ciemności.
Dokoła pustka była zupełna.
Na wodach Sekwany ciemnych jak atrament, gdzieniegdzie dziwnie migotliwie odbijały światełka nadbrzeżne.
Raul doszedł do mostu.
Nocny wiatr pomiędzy ogromnemi wiązaniami żelaznemi świszczał przeciągle...
Pan de Credencé przystanął.
Przyłożył do ust świstawkę i według zalecenia Larifla, zaczął wydobywać z niej ponurą arję grywaną przez katarynki:

„Kiedy zobaczysz
Jak liście opadną,
Jeżeliś mnie kochał,
To pomódl się za mnie...

Upłynęło kilka sekund, poczem zaraz w górnej części wiązaniu mostu, dały się słyszeć dziwne szmery jakieś.
Był to dowód że jaskółki się przebudziły.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.