Margrabina Castella/Część trzecia/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.
Pod pierwszą arkadą mostu d’Arcole.

Pan de Credencé postąpił kilka kroków na most, nucąc pod nosem swoją aryę.
Prawie jednocześnie dwie długie żylaste ręce uczepiły się u jednej z balustrad, i ukazała się twarz blada z rozczochranemi czarnemi włosami.
Była to pokaleczona twarz Larifla.
Młody bandyta raptownie ze snu wyrywany, przymrużał oczy jak puszczyk nie mogący znosić światła.
Potrzeba mu było kilku chwil, ażeby się przekonać kto go to wzywał tak niespodzianie.
— A to ty Regulusie!... — zawołał nakoniec.
— Ja kochany chłopcze, — odpowiedział pan hrabia de Credencé. — Cóż to, poznać mnie nie możesz, Czy co u licha?...
— Owszem, poznałem cię mój stary, tylko nie oczekiwałem wcale twojej wizyty... Ki-dyabeł cię tu sprowadzać.
— Dałem ci sygnał...
— Ależ duszo mojej duszy, gadaj co robisz tutaj?... Doprawdy, że cię miałem za daleko rozsądniejszego!...
— Co chcesz powiedzieć przez to? — zapytał ździwiony pan de Credencé — Czy masz tak krótką pamięć? — Czy zapomniałeś już jakeśmy się ułożyli?... — Kiedy mnie zapotrzebujesz po północy — weźmiesz gwizdawkę i przyjdziesz zagrać na moście d’Arcele, aryę o suchych liściach... — Tak jak kazałeś zrobiłem, zkądże więc utrzymujesz, że postąpiłem nierozsądnie?...
— Nie zrozumiałeś mnie mój dobroczyńco!... Nigdy, przenigdy nie mówiłem, abyś się ze swoją muzyką sadowił na moście i zwracał w ten sposób uwagę wszystkich inspektorów i wszystkich patroli policyjnych, jakich tu nie brakuje nigdy. Trzeba ci to było zrobić inaczej.
— Jakże to mianowicie?...
— Trzeba było zajść pod most...
— Zatem poprawię się teraz i zejdę...
Radzę ci się bardzo przytem spieszyć, bo od pięciu minut trzymam się baryery i rąk już wcale nie czuję.. Z żelaza tymczasem nie jestem, a jak bym się puścił, szkaradnie opił bym się wody. To żaden jak wiesz interes... gdyby w Sekwanie płynęło wino... to co innego... to możnaby jeszcze zaryzykować...
— Którędy przejść?... — zapytał Raul.
— O dwadzieścia pięć kroków ztąd, znajdziesz schody prowadzące na brzeg...
— Dobrze...
Larifla zniknął a pan de Credencé cofnął się na wskazane miejsce.
W minutę później, hrabia i bandyta, albo raczej dwaj bandyci spotkali się w ogromnej ciemności pod pierwszą arkadą mostu d’Arcole.
Prawie pod samemi nogami, wezbrana ciągłym deszczem Sekwana, płynęła z głuchym nieustannym łoskotem.
Larifla chwycił w swoje twarde ręce, wyperfumowane delikatne rączki hrabiego i ścisnął je z całej siły.
— Nie miej mi za złe mój stary, żem się do ciebie nie tak bardzo grzecznie odzywał, ale wiesz przecie najwspaniałomyślniejszy śmiertelniku, że nie chciałbym ci za nic zrobić najmniejszej nawet przykrości. — Bezpieczeństwo jednak przedewszystkiem, mój aniołku!... Potrzebne to i dla ciebie i dla nas, narażając nas, sam byś się wpakował w kłopot niemały!... — Zrozumiałeś?...
— Biedny mój, kochany mój Lariflo — przerwał hrabia — po co te wszystkie tłomaczenia?... na co one potrzebne?...
— Nie potrzebne powiadasz a to dla czego?
— Dla tego żeś mnie wcale nie obraził...
— Na prawdę?
— Jakem Regulus!...
— Kiedy tak, to dzięki Bogu!... bardzo jestem kontent z tego!... Obawa, że mogłem ci się narazić... dławiła mnie jak komar w gardle, jak to się mówi na przedmieściu Saint-Germain u pp. ambasadorów... — Komar szczęśliwie odfrunął, powiadaj zatem po coś przyszedł w nocy do wiernego swojego Larifla...
— Mam wiele do pomówienia z tobą
— Otwieram uszy i łykam wyrazy...
— Jesteś mi koniecznie potrzebnym Larifla...
— To się wcale ładnie złożyło... bo marzyłem właśnie tylko o tem, jaką by ci oddać przysługę.
— Więc stale jesteś mi wiernym?
— Stale i na zawsze!... — rozrządzaj mną jak swoją własnością!... — O co idzie?
— O wyprawę...
— Natychmiastową?...
— Nie... — zaczniemy działać dopiero jutrzejszej nocy.
— Czy to sprawa kryminalna, czy poprawcza tylko?... jeżeli wolno zapytać...
— Ani policya, ani sąd, wcale tu w grę nie wchodzi... — dodam nawet, że podług wszelkiego prawdopodobieństwa, zagraża nam bardzo małe jedynie niebezpieczeństwo.
— Jakto, ani żandarmów, ani kluczów, ani guzów w perspektywie?... — wykrzyknął Larifla — no to w takim razie, mój stary Regulusie, zapraszasz chyba na obiad? Gadaj-że o tem od razu — nie odmówię twojej grzeczności i spiję się za twoje zdrowie!...
Pan de Credencé wzruszył ramionami.
— Mówię seryo... — wysłuchaj że mnie zatem spokojnie.
— Chowam język do kieszeni i przykrywam chustką!... — mruknął Larifla!...
— Czy sam byłeś na górze, jakem ci podał sygnał?... — zapytał hrabia.
— W gnieździe?... O nie!... Jaskółki nie licznie zleciały się tej nocy to prawda — bo musiały znaleźć dobrą robotę biedaczki, albo miały żer w kieszeniach, ale mam jednak kilku towarzyszów. Wysypiają się na puchu ze słomy...
— Czy ja ich znam?...
— Zdaje się... Bardzo to znane osobistości, najpierwsi goście z pod Ściętego kłosa z Rigolado i od Pawła Niquet...
— Jak się nazywają?...
— Co do ich nazwisk... rozumiesz, że nie dopytuję się o nie... byłoby to w bardzo złym guście... zwłaszcza, że każdy wie w Paryżu, iż jestem zanadto dobrze wychowanym młodzieńcem, ażebym miał się aż do tego stopnia zapomnieć... Co do nazwisk przybranych, to rzecz inna...
— Aj! do wszystkich dyabłów, nieznośny gaduło — o te właśnie nazwiska pytam! — krzyknął hrabia.
— No, więc są: Bec-de-miel, Radisnoir, Peau d’angora i Tape à l’oeil...
Hrabia uśmiechnął się zadowolony.
— Tak, tak... — rzekł — znam ich, i powiadasz, że są dobrzy...
— Widziałeś ich przy robocie? — zapytał bandyta.
— O joj... — pracowali nawet parę razy pod moją komendą!... Słowo honoru, że mam szczęście!... Z pomiędzy wszystkich beduinów paryzkich, tych cenię sobie najwyżej.
— Więc ja sam nie mogę tego zrobić?... więc potrzeba towarzystwa?...
— Tak i dla tego przyszedłem do ciebie, ażebyś zamówił ludzi..
— A to się ślicznie składa!... Czy chcesz się sam rozmówić z jaskółkami?...
— Koniecznie.
— Kiedy?...
— Zaraz...
— Trzeba je zatem zwołać?...
— Natychmiast... Bez straty czasu...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.