Margrabina Castella/Część trzecia/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Regulus i Raymond.

— Interes jaki mnie tu sprowadza, powtórzył pan de Credencé, — jest bardzo ważny, jak się pan sam na pewno tego domyślasz.
— Naturalnie że się domyślam, gdyby bowiem nie chodziło o coś wyjątkowo ważnego, nie szukałbyś mnie pan po nocy aż w tej tutaj knajpie. Nie widzieliśmy się od bardzo dawna, boś pan o mnie zapomniał panie hrabio i miałbym powód uskarżać się nawet na to...
— Przebywałem za granicą.
— A czyż to powód ażeby nie dać o sobie wiadomości, swojemu wiernemu Raymondowi?
Pan de Credencé poruszył się niecierpliwie.
— Powróćmy proszę do naszego interesu, — powiedział.
— Bardzo chętnie... O cóż więc idzie panie hrabio?...
— O testament...
— Trzeba go chwycić przemocą?
— Wcale nie.
— Czekam zatem na objaśnienia.
— Zaraz opowiem wszystko.
Fizyognomia Raymonda, która od samego początku rozmowy wyrażała uprzejmość nadzwyczajną, teraz zmieniła się nagle.
Naraz stała się zimną jak kamień, miała wygląd jak u sędziego, który jest o winie podsądnego przekonany ostatecznie.
Pan de Credencé zaczął:
— Muszę zaznajomić pana przedewszystkiem z biegiem różnych okoliczności odnoszących się do tego, czego chcę żądać od pana.
Raymund kiwnął głową protekcyjnie.
— Osoba, względem której dopuszczono się wielkiej niesprawiedliwości, jest kobietą zasługującą na wielkie względy i współczucie...
— Takie uczucia, — przerwał a Raymond, — żywi dla niej zapewne pan hrabia...
— Z tobą kochany Raymondzie, będę zupełnie szczerym i wszystko nazywać będę po imieniu...
— Zobowiąże mnie pan tem bardzo...
— Jestem kochankiem osoby, o której mówić pragnę...
— Domyśliłem się tego gdym się dowiedział, że to kobieta młoda i ładna... Do jakiej klasy towarzyskiej należy wybranka pana hrabiego?....
— Do najwyższej...
— Nazwisko jej?... Pytanie moje nie jest zapewne niedyskretne, skoro prędzej czy później...
— Nazywa się margrabina Castella...
Przez kilka sekund Raymond zdawał się szukać czegoś w pamięci.
— Nic sobie nie przypominam.. — i bodaj, że po raz pierwszy słyszę to nazwisko....
— To bardzo prawdopodobne... — odpowiedział pan de Credencé — nie mogłeś pan mieć nigdy żadnego stosunku z Castellami...
Pan Raymond potrząsnął głową.
— O! panie hrabio... — ilu jest w Paryżu ludzi wysoko położonych, honorowych, zasłużonych ludzi, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie powinni nie mieć ze mną do czynienia... — a których jednakże znam doskonale... — zacząwszy od pana hrabiego de Credencé, z którym mam honor rozmawiać w tej chwili.
— Zgadzam się na to — odpowiedział kochanek Joanny — utrzymuję jednakowoż, że margrabia de Castella nie należał do ludzi tego rodzaju...
— I tą razą masz pan słuszność, ponieważ nawet nazwisko jego jest mi nieznane. Ale proszę mów pan dalej panie hrabio...
— Margrabina była piękną jak anioł i trochę kokietką — margrabia był nadzwyczaj zazdrosny...
— To konieczne... — szepnął Rayemond.
— Znalazł, że pobyt w Paryżu jest za bardzo niebezpiecznym dla jego żony i zaczął z nią podróżować...
Gruby człowieczek wzruszył pogardliwie ramionami.
— Najgłupszy sposób!... — mruknął — ale... wszyscy mężowie są do siebie jak dwie krople wody podobni... — wyobrażają sobie, że zmieniając powietrze, unikną katastrofy koniecznej a jak świat starej... zapominają, że to co napisane musi się spełnić bezwzględnie!... — Komukolwiek przeznaczono na świecie rolę nieszczęśliwego męża, ten będzie nim choćby nie wiem jakie przedsiębrał przeciwko temu środki...
— Ależ kochany Raymondzie — wykrzyknął śmiejąc się hrabia — cóż to za dzika znowu filozofia.
— Nie wierzę w cnotę kobiet, a że posiadam rozum logiczny i nic przed sobą nie ukrywam... — wiedziałem coby mnie czekało w razie ożenienia i nie chciałem nigdy zrobić tego głupstwa...
— To bardzo rozsądnie z twojej strony i margrabia Castella, byłby bardzo dobrze zrobił, gdyby był rozumował tak samo i tak samo postępował...
— Założyłbym się, żeś hrabia w drodze się zapoznał z jego żoną.
— I wygrałbyś zakład mój drogi...
— Miałem zatem najzupełniejszą racyę w tem wszystkiem, co mówiłem przed chwilą...
— Nie mogę spierać się oto... — Zobaczyłem hrabinę przypadkowo... uderzyła mnie jej piękność, zakochałem, się szalenie i po pewnym czasie stałem się najszczęśliwszym z ludzi...
— A margrabia?...
— Margrabia uważał mnie za najlepszego swego przyjaciela, bo umiałem mu się przypodobać, dzięki czemu pomimo całej podejrzliwości, nie dostrzegał co się koło niego działo...
— Tak być koniecznie musiało... — ale czy długo był ślepym?...
— Kilka miesięcy jednakże...
— Potem otworzyły mu się oczy!...
— Przypadkiem, albo raczej przez nieostrożność naszę...
— Cóż się stało?... Czy znalazł się właściwie?... z godnością?...
— Nie znalazł się rzeczywiście wcale...
— Ah! do dyabła!... więc wybuchnął!...
— Wybuchnął ale po cichu... po kryjomu... bez hałasu, bez skandalu, nie przypuszczając nikogo do tajemnicy... Znieważył mnie śmiertelnie...
— Policzek!... — wykrzyknął Raymond.
Hrabia kiwnął głową.
— To bardzo brzydki wypadek... — mruknął interlokutor Raula.
— Rozumiesz dobrze, — odpowiedział ten ostatni, — że pojedynek stał się nieuniknionym.
— Rzeczywiście, stał się nieuniknionym.
— Spotkanie zostało wyznaczone na następny dzień rano, przyczem margrabia, chcąc zapewne uniknąć domysłów uwłaczających jego honorowi, zdecydował, że będziemy się bić bez świadków...
— Bez świadków?... a to co za nierozwaga?...
— Powtarzam ci, że taką była jego wola...
— Biliście się na pałasze zapewne?
— Byłbym chętnie przyjął pałasze, ale margrabia wybrał pistolety.
— Oto szlachcic, co prawdziwie nie dbał o życie.
— Nie wiem, ale wiem, że mu chodziło bardzo o to aby mnie zabił... Miał opinię dzielnego strzelca i o czterdzieści kroków dwanaście razy z rzędu asa wystrzelał...
— Niebezpieczny przeciwnik!...
— Nie łudziłem się też wcale i uważałem się za straconego, jeżeli Castella będzie miał prawo pierwszego strzału.
— Smutna to pewność!...
— Margrabia, któremu jako wyzwanemu, służyło prawo dyktowania warunków, zdecydował, że jeden z nas, policzy głośno do trzech i że zaraz obaj wystrzelimy jednocześnie...
— Wyborny to sposób na to, ażeby zamiast jednej, były dwie ofiary!...
— O świcie stawiliśmy się na schadzkę, zajęliśmy stanowiska i pociągnęli supełki aby wiedzieć, który z nas ma rachować... — Przypadek mnie do tego wyznaczył...
— To była dobra przepowiednia...
— Zapewne, bo we trzy sekundy później, margrabia padł nieżywy z roztrzaskaną głową...
— A pan hrabia nie byłeś wcale rannym?...
— Pan Castella, nie strzelał wcale...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.