Margrabina Castella/Część czwarta/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.
Joanna powraca na scenę.

— Czy doprawdy — rzekł Raymond z niedowierzaniem — czy doprawdy miałeś pan odwagę rzucić w ogień swoje prace?...
— Daję panu słowo na to!...
— Wszystkie?...
— Co do jednego... panie!... — nie zrobiłem żadnego a żadnego wyjątku, a nawet gdy owoc ciężkiej półrocznej pracy, gorzał w moich oczach, robiło mi to przyjemność pewną!
— No, no — odrzekł Prometeusz paryzki z uśmiechem — widzę żeś się nie urodził na literata... — Żaden pisarz z profesyj, nie rozstałby się za nic w świecie, ze swojemi arcydziełami... — No, mów dalej, mój przyjacielu... — twoje opowiadanie interesuje mnie coraz bardziej.
Maksym zaczął znowu:
— Ze wszystkich drzwi do jakich stukałem, jedne tylko otworzyły się przedemną.
„Przyjął mnie mały dzienniczek artystyczno-literacki, zajmujący się wyłącznie nowemi sztukami i aktorkami będącemi w modzie...
„Wydrukowałem tu cztery czy pięć artykułów okolicznościowych, ale gdy bąknąłem o honoraryum, odpowiedziano mi, że tu, w tej świątyni, pogardza się mamoną a pracuje tylko dla sławy...
— Nie za bardzo to pożywne! — przerwał Raymond.
— Byłem tego samego przekonania — odpowiedział Maksym — pomimo to jednakże pracowałem dalej, otrzymując zamiast pieniędzy, bilety do dwóch czy trzech teatrów...
Lubiłem bardzo przedstawienia dramatyczne, a wzrastająca nędza, nie pozwalała mi już na ten zbytek...
„Zgadujesz pan zapewne, jak żyłem przez rok cały...
„Pozbyłem się najprzód mebli, które gospodarz pozwolił mi wynieść, pomimo, że komorne nie było zapłacone.
„Następnie sprzedałem broń i to zaledwie za czwartą część wartości.
„Potem zacząłem wyprzedawać garderobę, tak, że mi pozostał tylko ten jeden garnitur, który pan na mnie oto widzisz.
„Wszystko to podtrzymywało przez parę miesięcy nędzną moję egzystencyę...
„Zajmowałem obrzydłą mansardę przy ulicy du Rocher i żywiłem się strasznie skromnie...
„Pomimo tej atoli bajecznej oszczędności, środki moje wyczerpały się zupełnie i nadszedł dzień, że się znalazłem bez jednego grosza w kieszeni, bez sposobu uczciwego zarobienia najmniejszej choćby sumki.
„Było to wczoraj.
„Wspominałem już panu, że ani żebrać ani kraść nie myślałem... pozostało mi więc do wyboru, albo umierać z głodu, albo w łeb sobie palnąć.
„Wybrałem to ostatnie...
„Miałem stary pistolet bez żadnej wartości, włożyłem go więc do kieszeni... napisałem list i położyłem go na jedynym stole, jaki miałem w mojej izdebce.
List zaadresowany był do komisarza policyi kwartału św. Łazarza i uprzedzał, żem się sam życia pozbawił, że zatem nikogo o zamordowanie mnie posądzać nie należy.
„Udałem się następnie do lasku bulońskiego, wszedłem w gęstwinę i miałem skończyć ze sobą, gdy w tem jakiś szmer dziwny zwrócił moję uwagę...
„Machinalnie szukałem przyczyny tego szmeru i uderzyłem się czołem o nogi wisielca, szamotającego się w ostatnich konwulsyach konania...
„Tym wisielcem pan byłeś.
„Nie pozostaje mi nic do dodania, bo resztę wiesz pan tak dobrze jak i ja...“


∗             ∗

Chwilowe milczenie zapanowało po tych ostatnich słowach Maksyma.
Raymond poruszał lekko głową i wybijał takt palcami na srebrnej tacy, na której stały butelki i szklanki.
— Moje kochane dziecko, — odezwał się na koniec, — obadwa mieliśmy dzisiaj szczęście, obaj winniśmy sobie życie i chcę ci zapewnić najświetniejszą karyeryą, o jakiej młodzieniec w twoim wieku marzyć może... Muszą ci się przyznać jednakże, że mam pewną obawę...
— Jaką obawą?...
— Boję się tego, iż nie masz zupełnego dla mnie zaufania...
— Ależ panie!...
— Tak moje dziecko, podejrzewam twoją szczerość...
— Czy mogą się zapytać dla czego?...
— Dla bardzo prostej przyczyny... dla tego, te miłość nie grała żadnej roli w twojem opowiadaniu... Zapewniałeś mnie dziś rano, że nie spotkałeś jej w życiu... ale nie możesz być przecie jedynym wyjątkiem na świecie!... Dwudziestotrzyletnie serce nie może być takie zimne!...
— Mówiłem panu, że żyłem jak wogóle żyją młodzi ludzie w Paryżu — odrzekł Maksym. — Kochałem się nie w jednej... żadna z nich jednakże nie wzbudziła głębszego we mnie uczucia...
— Jakto, nigdy nie kochałeś się szczerze?...
— Nigdy a nigdy panie...
— I możesz mi przysiądz na to?...
Maksym zawahał się na chwilę.
— Więc najzupełniejszej spowiedzi wymaga pan odemnie? zapytał z uśmiechem.
— Wymagam spowiedzi szczerej, bez żadnych wykrętów.
— Kiedy tu idzie o rzecz tak szaloną, żebyś się pan wyśmiał ze mnie...
— Wcale nie będę się wyśmiewał... jesteś w tym wieku, że szaleństwo tysiąc razy jest lepsze od zbytniego rozsądku!... Mów więc bez obawy...
— Mówiłem panu, że w zamian za moję pracę bezpłatną, dziennik artystyczno-literacki dawał mi wejście do kilku teatrów...
— Domyślam się już... — rzekł Raymond, — jakaś oto reputowana artystka...
— Wcale nie... — odrzekł młody człowiek. — Gdybyż to była tylko artystka!... ale cierpliwości...
„Chodziłem więc na przedstawienia prawie codzień, bo była to jedyna przyjemność, jaka mnie nic nie kosztowała.
„Będzie temu ze dwa miesiące, spostrzegłem w jednej z lóż — kobietę dziwnej urody.
Nie opisuję jak wyglądała ta kobieta, zwykle bowiem opis niepodobny jest do osoby...
„Powiem tylko tyle, że była brunetą, że była wspaniałą i dumną niby królowa wschodnia, i że jej spojrzenie spokojne a głębokie, gdy je przypadkiem ku mnie zwróciła, zrobiło na mnie uczucie rozkoszne... i przykre zarazem wrażenie.
„Opuściłem salę przed końcem przedstawienia! poszedłem na bulwar czekać na wchodzących z teatru.
„Niezadługo, młoda nieznajoma, okryta szerokim burnusem algierskim w złote pasy, przeszła w pośród tłumu, z godnością monarchini kroczącej w pośród swoich poddanych.
„Mały powozik zaprzężony w pyszne konie, uniósł ją z szybkością błyskawicy.
„Uczułem pewną ulgę gdy się oddaliła, odetchnąłem swobodniej i powiedziałem sobie:
„— Dzięki Bogu! nie chciałbym już nigdy znaleźć się w obecności tej kobiety... jeżelibym znowu ją spotkał, gotowem się zakochać jeszcze, a otwarcie mówiąc, w położeniu w jakiem się znajduję, tego by mi tylko brakowało...
„Człowiek proponuje, przypadek dysponuje.
„We trzy dni potem, będąc w innym teatrze, poczułem, że jakaś siła nieprzeparta pociąga moje spojrzenie ku loży na lewo.
„Obróciłem się i zadrżałem, jak człowiek, co się dotknął iskry elektrycznej.
„Nieznajoma siedziała w swojej loży... sama... dumna... niewzruszona... wspaniała.
„Nie mówię więcej, bo pan już odgadłeś z pewnością co mam mu powiedzieć.
„Spotkania z młodą kobietą, której spojrzenie paliło mnie, powtarzały się dosyć często...
„To czego się obawiałem spełniło się, jeżeli nie zupełnie, to w części przynajmniej. Nie zakochałem się w nieznajomej, ale obraz jej ciągle miałem w duszy mojej, oczarowała mnie i zaniepokoiła głęboko, nawet ją we snach widywałem.
„Nieznajoma, daję panu na to słowo honoru, nie wzbudziła we mnie żadnego podnioślejszego uczucia, ale opanowała mnie moralnie, tak jak czarownice wieków średnich, opanowywały istoty ludzkie, nad któremi wymawiały tajemnicze swoje zaklęcia.
„Chciałem się dowiedzieć kto była ta kobieta.
„Nie była wcale damą z tego światka błyszczącego pozorami, jak to przypuszczałem początkowo, widząc jej piękność, zbytek i osamotnienie, ale była prawdziwie wielką damą, wielką damą posiadającą ogromny majątek i przyjmującą w swoich salonach śmietankę towarzystwa paryzkiego.
„Stawiało to pomiędzy nią a moją nędzną osobistością, zaporę nieprzebytą, co do tego nie łudziłem się ani chwili.
„Dotąd byłem waryatem; — odtąd stałem się śmiesznym... Wmawiałem w siebie jak głupiec, że moja nieznajoma zwróciła na mnie uwagę... Napisałem do niej dziesięć, a może dwa dzieścia listów błagających żeby mnie przyjęła, przysięgających — że się zabiję, jeżeli mi nie pozwoli zbliżyć się do niej.
„Pisząc to nie kłamałem bynajmniej... Myślałem na seryo o śmierci, tylko, że wcale nie myślałem umierać dla niej...
„Czyż potrzebuję dodać, że nie odpowiedziała mi wcale?...
„Otóż i cały romans... prosty jak pan widzisz a dowodzący, że naiwność moja przechodziła wszelkie granice... Obiecałeś pan jednak nie szydzić sobie ze mnie, liczę więc na pańską obietnicę...
— Tego co przyrzekam, święcie zawsze dotrzymuję... — odrzekł Raymond, ale nie powiedziałeś mi wszystkiego.... nie wiem rzeczy najważniejszej...
— Co takiego?...
— Jak się nazywa ta syrena o czarnych włosach a magnetycznem spojrzeniu?... ta prawdziwa wielka dama, jak jaka księżna bogata?...
— A panu po co to wiedzieć?...
— A ty dla czego to ukrywasz?...
— Chcesz pan koniecznie żebym powiedział?...
— Proszę cię o to bardzo...
— Z nazwiska znasz ją pan zapewne, bo to nazwisko dzisiaj wszyscy znają w Paryżu.
— Tembardziej mi więc powiedz.
— Margrabina Castella...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.