Macocha (Kraszewski, 1873)/Tom drugi/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Macocha
Podtytuł Z podań XVIII. wieku
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Kurjera Warszawskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



V.

Przez całą drogę Francuzce usta się nie zamykały... Laura mogła wybornie milczeć tylko i słuchać, a było się też czego z tej paplaniny nauczyć. Babetta co na myśli miała to na języku, spowiadała się jej ze wszystkiego, najbardziej z tego niepokoju, jaki ją dręczył, by Laurę jak najbezpieczniej umieścić... Zamiast uspokojenia potrafiła tylko w ten sposób strwożyć ją bardziej jeszcze, malując wedle paryzkiego wzoru czem była każda stolica dla młodego dziewczęcia...
Przyznała się też szczerze, iż jeśli Opatrzność nie nastręczy coś nadzwyczajnego, nie wie spełna ani co pocznie, ani komu ją powierzy...
— Miałam wprawdzie na myśli tę... mówiła Babetta, ale co wam po niej... ona sobie sama w życiu nie umiała dać rady, a łatwowierna jest jak dziecko... prędzejby ci przysporzyła kłopotu niż ulgę przyniosła. Ani się nią posłużyć, ani poradzić!
Mogłaby stara... zostać przy was, lecz zdaje mi się, że się po troszku napija. Cobyście z nią robili, gdyby sobie głowę zalała?
Ta znowu... dobra kobieta, ale wiekuiście za mąż chce się wydawać, choć pora dawno minęła, i zawiązuje stosunki, któreby nieprzyjemnie się czuć dały.
Słowem okazywało się, że wezwana na ratunek Babetta, odprowadzić mogła wprawdzie Laurę do Warszawy, ale tam niewielką jej pomoc obiecywała. Laurze przychodziło już na myśl, słuchając jej opowiadania, iż lepiejby była uczyniła może zostając przy męzkim swym stroju i dając sobie rady sama.
Na drugim popasie Babetta niepotrzebnie trochę odnowiła znajomość z wędrownym szlachcicem, którego napotkała w Mokrzyszczach, i rada, że z kim mieć będzie gwarzyć, zaprosiła go na obiad podróżny... Młody ów człowiek był wprawdzie skromny i nienatrętny, lecz przy drugiem widzeniu się Francuzka gotowa już była zwierzyć się ze wszystkiego i prosić o radę. Ledwie ją Laura wejrzeniem od tego powstrzymać potrafiła. Szlachcic zapytany co myśli robić w stolicy, przyznał się, że sam jeszcze nie wie – i uśmiechając się powiedział, że już kilku różnych chlebów próbował, a jaki mu jeszcze jeść przyjdzie, tego się zgoła nie domyśla.
Otwarty równie jak Babetta, wyspowiadał się też, że niewiele ma w kieszeni, lecz rachuje na protekcję jednego z szambelanów królewskich, który mu jakieś zajęcie wynaleźć powinien.
Tegoż samego dnia okazał się utrapiony Georges goniący za Laurą jeszcze, i tu Babetta się doskonale przydała, bo mu bez ceremonji zmywszy głowę, kazała powracać do domu... Posłuszny czy nie, biedny kawaler, już się przynajmniej więcej nie nastręczał i nie pokazywał.
Całe jednak Francuzki postępowanie zajętej więcej sobą niż powierzoną jej Laurą, dawało wiele do myślenia. Zmieniała plany i projekta co chwila, obiecywała góry złote, potem przechodziła do zwątpienia i strachu z równą łatwością jak z niepohamowanego śmiechu do łez... i z gniewu do miłości. W miarę jak się ku stolicy zbliżały, gorączkowe usposobienie Babetty rosło, nieporządek w jej myślach panował coraz większy... Laura zakłopotała się mocno i musiała wcześnie powiedzieć sobie, iż tylko na własną wolę i rozum rachować może... Jeszcze jeden tylko nocleg dzielił je od stolicy... dziewczę coraz było smutniejsze, przewodniczka weselsza. Zajechały zawczasu, a Laura zapomniawszy o tem, że poznaną być może, zmęczona słuchaniem, wyszła przed wrota gospody... gdy z największym przestrachem i zadziwieniem ujrzała przed sobą najniespodziewańsze zjawisko.
Żydowska bryka ogromna, z rodzaju tych, które naówczas miasto dyliżansów służyły, napchana wszelkiego rodzaju podróżnymi... zatrzymała się była przed tą samą gospodą. Woźnica koniom zarzuciwszy trochę siana, poszedł dla nich po wodę, a z wnętrzności tego kafarnaum poczęli się ściśnięci wydostawać podróżni, aby trochę się wyciągnąć i świeżem odetchnąć powietrzem.
Wydobywszy się tylko co z płóciennej budy, kobieta najdziwaczniej w świecie ubrana, w pstrej sukni, zbytecznie krótkiej, i trzewiczkach niewygodnych do podróży, z ogromnym workiem na ręku, siadła na kłodzie, dobywając jakieś wiktuały.. gdy Laura nastręczyła się ruchliwym jej oczom... Była to pani Lassy... z wynagrodzeniem i gratyfikacją, jakiej żądała odprawiona do Warszawy... Smutna odbywała tę wędrówkę w trwodze o swe ruloniki, które na piersiach złożone piastowała... i właśnie ostatni kawałek piernika zapasnego spożywać miała, gdy ujrzała Laurę...
O mało nie zapomniawszy o worku, z okrzykiem rzuciła się ku niej. Chciała z razu zamknąć się przed nią Laura, a Babetta zobaczywszy tę pogoń stanęła ostro w gotowości do obrony... gdy dwie te jejmoście, poznały się i z okrzykiem rzuciły w objęcia. Były bowiem dawno, dobrze, i serdecznie sobie znane... Laura namyśliwszy się wróciła: gdy raz widziana i poznana, po cóż ukrywać się miała?..
Pani Lassy z objęć przyjaciółki gorąco rzuciła się natychmiast na ramiona najdroższej elewki!! Z czułością niewypowiedzianą zawołała:
— Najmilsza Lauro! o! ileż cierpiałam z twej przyczyny! lecz jakżem szczęśliwa, że cię widzę... oglądam zdrowo.. Więc, nie jesteś w klasztorze?
— Dotąd nie! odparło smutnie dziewcze.
Ja wracam z Borowiec, kochane dziecię, dodała po cichu Lassy, i mogę ci ztamtąd najświeższe dać nowiny! Niestety! dziś cię serce moje zupełnie usprawiedliwia... lecz ileż trwogi!..
Babetta nie dała jej mówić, była znowu ze swej strony tak szczęśliwą, iż jej się ta przyjaciółka nadarzyła.. a według niej mogła być tak użyteczną im teraz!
Ponieważ bryka po napojeniu koni już odjechać miała na całą noc księżycową do Warszawy, Francuzka uparła się, by rzeczy pani Lassy odebrać z niej i ją samą zabrać do powozu. Wiele było do mówienia...
— To prawdziwie Opatrzność, wołała, ręce składając, nastręcza nam tę nieoszacowaną Lassy... Nikt w świecie nad nią lepiej nie zna miasta, nikt skuteczniejszej rady dać nam nie może,.. Trzeba ją zabrać, zasekwestrować, a przez wieczór i ranek, zobaczycie ile od niej skorzystamy.
Lassy wcale się temu nie sprzeciwiała, pobiegła tylko upomnieć się o pakunek, który żyd z przyjemnością jej zwrócił, mając na jej miejsce dwóch podróżnych do zabrania... Laura neutralną pozostała przy tych układach, lecz i ona rada była coś się dowiedzieć o Borowcach, o ojcu... Pochwycona tak wśród gościńca guwernantka, której los przywracał uczennicę, będąc równie gadatliwą jak Babetta, z razu nie mogła przyjść do słowa, ani się dać słyszeć. Mówiły obie, przerywały sobie, nakazywały milczenie, nie umiały się powstrzymać ani pogodzić... Laura choć smutna rozśmiała się z tego gwaru i tak dziwnie dobranego towarzystwa.
Po długiej szermierce, porozumiały się nareszcie dwie stare przyjaciółki. Lassy pojęła o co idzie...
— A! mój Boże, zawołała, czyż tu kogo szukać potrzeba?.. Droga Lauro, masz swą wierną sługę we mnie! Wierzaj mi, lepszej nie znajdziesz, ani któraby z równą troskliwością nad tobą czuwała...
Porwała się do nowych uścisków, lecz Laura potrafiła się grzecznie od nich uchronić.
— Nie upatruj we mnie sługi ani przyjaciółki twej macochy... ta kobieta despotycznym swym charakterem wstręt i ohydę wzbudza we mnie. Stanę po stronie uciśnionej... będę ci służyła do śmierci...
Laura nic jeszcze nie odpowiadała, chociaż Babetta klaskała w ręce, szczęśliwa, iż zbędzie się ciężaru i odpowiedzialności.
— Ale czegoż możesz lepszego, dogodniejszego pragnąć nad Lassy! zawołała, to kobieta, którejbym ze świecą dla ciebie szukała... nieoceniona! doświadczona... dobra... łagodna... a znająca stosunki... ludzi... słowem, chyba nam ją Opatrzność rzuciła na drodze...
Cały wieczór dwa te młynki bezustannie coś mieląc tarkotały... wzajemnie z siebie uszczęśliwione.. Laura niepewna jeszcze jak postąpić, nie przyjmowała ani odrzucała ofiary...
Późno w noc znużenie zwolniło wreszcie nieco rozmowę. Babetta zaczynała drzemać. Lassy brała się do swej fryzury, aby ją przyprowadzić do porządku.
— Mów mi pani o Borowcach, zagadnęła Laura po cichu...
— Droga moja! cóż ci powiem więcej nad to czego się sama domyślać możesz! Żal ojca twojego był bez granic, gniew macochy niesłychany... wszyscy opłakiwaliśmy stratę najukochańszego dziecięcia...
— Lecz cóż z mym ojcem się dzieje?..
Lassy spuściła oczy.
— W nieutulonym żalu po tobie, rzekła cicho, tak, lecz ani ci się dziwię, żeś uszła od despotyzmu tej niegodziwej... ani dziś bym ci powrót doradzała... tam wszystko teraz w żelaznych jej rękach... i doprawdy... nie pytaj mnie o więcej...
Laura nie dopytywała też ją o Borowce... Obie przyjaciółki wyszły jeszcze na poufną rozmowę do alkierza... Tu Lassy zacząwszy od nowych uścisków i ucałowania Babetty... zbliżyła się jej do ucha...
— Wiesz, rzekła, będę ci wdzięczną do śmierci, lecz uczyń tak, by mnie ta dziewczyna wzięła do siebie... Nie mam zajęcia... ona potrzebuje kogoś, a w przyszłości... któż wie, co się z tego wywiązać może? Służyć jej będę wiernie. Bądź co bądź, choć tam wszystkiem owładnęła ta obrzydła macocha... panna zawsze bogatą być musi...
Tu rozpoczęła całą Borowiec historję w najnieporządniejszy sposób opowiadać Babecie.
— Nie chciałam już nic mówić przed dziewczyną, dodała, aleśmy tam piękną historję mieli po jej wyjeździe... Już, już zdawać się mogło, że macocha z całym swym dworem wyleci... Pogoda była okropna, niesłychana... dziwna, przerażająca... Wystaw sobie, kochana Babetto... zamek stary, a pod nim lochy, pieczary... groby... okropność! W tych podziemiach stary ojciec Laury ukrywał ogromne skarby, o których nic nie chciał mówić macosze... Kobieta przebiegła dorozumiewała się tajemnicy... Jednego wieczoru upojono zielem jakiemś starego, wyciągnięto mu klucz z pod poduszki... i macocha ze swym amantem..
— Więc już jest!
— Był zawsze, odparła żywo Lassy... poszli szukać skarbów. Ale cóż się dzieje?.. oto mściwa Opatrzność, w pośród nocy włóczących się po tych podziemiach, zamknęła w nich... Drzwi się żelazne zatrzasły... pozostali obok trupów i trumien... w ciemnościach... Macocha jakkolwiek odważna zemdlała, i nazajutrz, gdy się stary obudziwszy opatrzył, a drzwi odbito... i ich wyciągnięto z tego lochu... ledwie dawała znaki życia... Towarzysz jej o mało nie zwarjował... a długo potem mówić nie mógł.
Zdradzony w ten sposób ojciec Laury, chciał z razu rozstać się z macochą, odesłać ją do domu... nie widzieć na oczy. Wdał się ksiądz, kobieta ozdrowiawszy, a znając swą władzę nad mężem, na nowo mu się przymilać zaczęła i wszystko wróciło do dawnego porządku; amant tylko odpokutował, bo go precz wygnano. Kobieta wszystką winę złożyła na niego, iż ją ku temu namówił. Teraz już panuje jak panowała dawniej, a pierwszym aktem jej władzy było, że mnie nieprzyjemnego świadka tych zajść, com ośmieliła się brać stronę nieszczęśliwego starca... wygnała... prawda, że mi zapłacili co powinni...
Teraz wiedząc o skarbach, jakich jest panią, choć stary klucz odzyskał i nie dopuszcza jej do nich jeszcze, stara się kobieta niegodziwa wyciągnąć go ze wsi gdzieś... aby pieniądze te na swą rozpustę roztrwonić!
Lassy wzięła się za głowę i płaczliwym dodała głosem:
— Awantury! moja droga Babetto, awantury! Dziewczyna nie ma tam wracać po co, a zemną jest bezpieczna; ja do niej... gdyby mi trupem paść przyszło, nikomu przystępu nie dam.
Nazajutrz trzy nasze podróżne przybyły do stolicy, a tu w istocie Lassy okazała się opatrznościowym przewodnikiem. Znała wszystkich i wszyscy ją znali, znalazła tymczasowe mieszkanie, sługę, jedzenie, wykłóciła się na wstępie ze wszystkiemi.. a Laurze dała odpocząć trochę.
Zmęczona niepokojem, wrażeniami, obawą o przyszłość, Laura musiała się położyć, aby siły odzyskać, Babetta natychmiast wybiegła na miasto i wróciła aż późno w noc, Lassy została przy chorej. Miała ona ten dobry przymiot, że stanowiąc rodzaj opieki, nie mieszała się przynajmniej do niczego... Laura mogła postąpić jak się jej samej zdawało lepiej.
Posłano więc szukać najprzód mieszkania na ustroniu, w któremby niezbyt na oczach jakiś czas przebyć mogły.. Potrzeba było największą spełnić ofiarę i sprzedać Munię... Ze łzami dziewczę poszło się z nią pożegnać, nie mogło rozstać, zapłakało... i zatykając uszy, aby nie słyszeć jej rżenia, wydało wyrok konieczny... Nie wiedziała kto Munię kupił, zapłacono jej tylko co chciała, i biedne stworzenie poszło nowemu służyć panu.
Babetta nie powiedziała przed nią, że Georges, który dobił się do Warszawy, a tu znalazł plenipotenta hetmana, nastręczył się jako nabywca, i Munię zatrzymał przy sobie.
Drugiego dnia uznojona Lassy już się niezmiernie krzątała po nowem mieszkaniu... porządkowała, gospodarzyła i dawały dowody, iż jej nic nigdy powierzać nie należało. Lecz Laurze było to obojętne.. miała schronienie, kątek.. spokój... starczyło jej tego na dziś. Lassy raz się wśliznąwszy, ani myślała już jej opuścić. Posłannictwo Babetty skończyło się, z czego ona sama rada była, pewna, iż dokonała trudnej sprawy, którejby nikt inny nie podołał.
Nad zamiar jednak długo pozostała w Warszawie, wyjeżdżając dwa razy na dzień i zawsze odkładając powrót do jutra... Laura siedziała prawie ciągle prawie w domu, nie mając ani ochoty, ani ciekawości wychodzić na miasto... Babetta korzystając z bytności przyjaciółki, razem z nią obiegała kochaną stolicę.
W jednej z tych ostatnich wycieczek... spotkały nieszczęśliwego Georges’a...
— Co pan tu robisz jeszcze? fuknęła nań z góry Babetta.. Dla czego nie powracasz? Hetman będzie się gniewał, a wiesz pan, że gniew jego raz obudzony jest niebezpieczny... Jestem przyjaciółką pani St-Georges, w jej imieniu proszę i naglę, jedź pan co najprędzej nazad.
— Ja już pisałem do pana hetmana, odezwał się spokojnie Georges: niech się pani o mnie nie troszczy... Zostać tu muszę i zostanę...
— Po co? spytała Babetta. Panu się roi, że ją bezbronną spotkasz, że się wciśniesz do niej... to nigdy w świecie być nie może... Oto ta pani, wskazała na Lassy, która dygnęła, zostaje przy niej na straży... a wiem to, iż Laura nikogo widywać nie będzie...
Georges nic na to nie odpowiedział, ale zaraz nazajutrz czatował na zawiązanie znajomości z panią Lassy... Miała ona słabość do młodzieży, pomimo to oburzyła się niezmiernie na samą myśl, iżby jej kto śmiał chcieć użyć za narzędzie dla zbliżenia się do najdroższej elewki, za którą gotowa była dać życie... Georges zapewnił ją, iż wcale o tem nie myśli, żądając tylko, by mu dozwoliła być swym wiernym sługą i dobrym przyjacielem. Przeciwko temu nic nie miała pani Lassy, pożegnali się więc bardzo grzecznie i w najlepszej komitywie.
Georges snadź w bardzo dobrej wychowany szkole, poczynał sobie z wielkiem obrachowaniem i taktem... Głowa mu się do tej pięknej Laury paliła, a im niedostępniejszą dlań była, tem rosło pragnienie i namiętność.
Babetta wreszcie musiała jechać, lękała się już Pobożanina, aby nie dał przystępu do serca zazdrości i nie przyjął jej źle po powrocie. Pożegnawszy Laurę, która jej jakimś darem postarała się wywdzięczyć, wyruszyła sama jedna, zmęczona i tęskniąca do jakiegokolwiek towarzysza podróży. Nie możemy zapewnić, żeby go sobie na ludnym naówczas gościńcu nie wyszukała.
Mieszkanie Laury, które wybrała Lassy, leżało dosyć oddalone od środka miasta przy ulicy Długiej... Była to niewielka kamieniczka ściśnięta z obu stron dwoma ogromnemi domami, której gospodarz sławetny mieszczanin i starszy cechu rymarzy zajmował cały dół na warsztat i dla czeladzi, a pół pierwszego piętra od ulicy w najem oddawał. Na drugiem mieścił się jakiś urzędnik z rodziną... w poddaszu szklarz ubogi.
Wielkiem szczęściem pan Zebrzydowski, starszy rymarskiego cechu, właściciel domu (nazwisko dziwić nie powinno, gdyż mieszczanie często od miejsc pochodzenia jak panowie od dziedzictwa się zwali) trzymał owe pół piętra jako tako umeblowane na wypadek sejmu, a że go podówczas nie było, Laura znalazła w niem przynajmniej to, bez czego się obejść niepodobna. Po ślicznych owych pokoikach w Borowcach, które miłość ojca przystrajała, wydało się to ubogo i pusto, lecz mówiła sobie zawczasu, iż do ubóztwa przywykać musi.
Z okien widać było trochę placu i nieco ulicy, trzy pokoiki, izdebka pół ciemna i kuchenka składały całe mieszkanie. Starczyło to dla niej, dla Lassy, dla sługi, i na przypadek gościa, którego nigdy nie miano przyjmować. W pierwszych dniach wydało się dobrem wszystko, bo było dla strudzonej – spokojem, wytchnieniem... przytułkiem bezpiecznym... Lassy obiecywała znaleźć później coś przyjemniejszego, Laura zaś nie żądała nic nad wyszukanie sobie zajęcia, celu, pracy, czegoś coby życie czcze i puste znośnem czyniło... Robótka w ręku nie zaspakajała jej, rzuciła ją z niechęcią, ze wstrętem, jak się odpycha niesmaczną od ust potrawę... Brakło starej Biblji, posłała po nią nazajutrz; lecz stara guwernantka mimo całej płochości swej niezmiernie gorliwa katoliczka, powróciła przestraszona, przynosząc jej wiadomość, że się jej czytać nie godziło i że innejby nie mogła dostać chyba heretycką, a tej obawiałaby się w domu, aby go piorun nie spalił. Laura nic jej już nie odpowiedziała.
Natomiast od Dufour’a przyniosła nazajutrz Lassy cały stos francuzkich książek, których Laura pragnęła. Były to sztuki teatralne i dzieła o teatrze, których tytuły w Emilopolu schwyciła. Zatopiła się w nich z chciwością biedna wygnanka... i nie mogła całemi oderwać dniami. Świat i życie, które znała z Biblji i zacisznego kątka rodzinnego, dopełniały się w jej umyśle obrazami całkiem nowemi... ludzi, namiętności... przygód... igrzysk losu (jak wówczas mówiono), które fantazję rozpłomienioną własną dolą rozdmuchywały, uskrzydlały więcej jeszcze... Laura wpadła w ten stan gorączkowy, który rodzi samotność, niepewność przyszłości i pokarm poezją przesycony.
Położenie, przyszłość, temperament i charakter, uspasabiały ją do wyjścia po za obrąb, w którym się ludzie powszedni, pilnując ściśle ścieżek i drożyn ubitych, trzymają. Była zmuszona niejako stworzyć sobie świat, stosunki, zajęcia, i miała dość siły lub nieświadomości, by to przedsięwziąć bez obawy, z pewną dumą i pragnieniem zwycięztwa. Po całych dniach karmiąc się obrazami świata poetów, rozmyślając o przeszłości, o sobie, roiła tak, jak w dniu, gdy sama jedna przebrana opuściła Borowce, że z silną, a nieustraszoną wolą dobić się potrafi do znośnego przynajmniej życia. Nie marzyła o szczęściu, bo myśl o niem łączyła się ze wspomnieniami o Honorym... a ten był dla niej stracony na zawsze; chciała tylko jakiegoś upojonia i zmęczenia, któreby gnuśnie zamrzeć nie dozwalało.
Lassy w niczem jej nie przeszkadzała, zastosowywała się do życzeń jak umiała, potakiwała aż do zbytku... chcąc, zdaje się, dobrze ją zbadać wprzódy, nimby czynniej wpłynąć na los towarzyszki popróbowała. Zajmował ją wielce rozkochany Georges, chociaż o nim ani słowa wspomnieć się nie odważyła. Spotykała go codzień prawie, udając, że mówić nie chce, potem wdawała się w rozmowę, tak ją poprowadzić umiejąc, ażeby nieszczęśliwego, rozkochanego młodzieńca (zwała go w ten sposób) nie zrażać.
Na zapytania o Laurę, opierała się udzielaniu o niej wiadomości, lecz zawsze w końcu z czemś się przed nim wygadała. Oprócz młodego Georges’a, i znajomość zrobiona przez Babettę na drodze, młodzieniec ów, który nie wiedział jeszcze po co jedzie do Warszawy, na szambelana jakiegoś rachując, spotykał się z panią Lassy, zapytując jej o Laurę. Ten jednak czynił to z uszanowaniem, chłodno, jakby tylko los jej go obchodził. Chciał wiedzieć jak się tam pięknej pannie powodziło, co zamierzała i t. p., gdyż Babetta snadź sekretu nie dotrzymawszy, na którymś popasie wszystko mu o niej wyśpiewała. Lassy temu biedakowi, który na niej żadnego nie czynił wrażenia, gdyż młodzież tylko arystokratyczniejsza jak Georges przypadała jej do smaku – odpowiedziała chłodno i widocznie się go zbywając. On też tak natrętnie się nie nabijał.
Lassy była wielce przeciwna zamknięciu się Laury w domu, zaczytywaniu w książkach, wyrzeczeniu się nawet przechadzek. Miała ona w tym względzie teorje, które z wolna starała się wszczepiać uczennicy — jak się zdawało — bezskutecznie.
— Czyż na to, mówiła, pan Bóg was tak stworzył piękną i miłą, ażebyś się w czterech murach więziła i więdła?... Nikt tu przecie panny Laury nie zna, nikt nie pozna... a ten Georges — to się mu powie, żeby się nie włóczył.
Laura dopiero teraz dowiadywała się o pobycie chłopaka nieposłusznego, i mocno ją to rozgniewało. Lassy nie wiedziała jak gniew tłómaczyć...
— I pani go znasz? spytała.
— Przypadkiem, idąc z Babettą spotkałyśmy go, a poczciwa Baby zmyła mu głowę, ale to nic nie pomogło.
— Proszę pani, abyś tej znajomości nie utrzymywała i starała się go unikać, odezwała się Laura...
— Ja też ani go chcę widzieć! zaprotestowała Lassy, lecz że się kocha...
Spojrzenie na obruszoną uczennicę nie dało nawet dokończyć, zaczęto mówić o czem innem. Laura postanowiła wcale się nie pokazywać na ulicy, pókiby Georges był w mieście, a wiecznie tu przecież siedzieć nie mógł.
Inne różne przyjacielskie rady Lassy, która chciała się starać o znajomości dla zabawienia Laury, zostały grzecznie odrzucone, bo Lassy nie obudzała wielkiej wiary.
Laura siedziała więc w swych książkach, których jej nastarczyć było trudno.. a towarzyszka wymykała się sama, by zaczerpnąć świeżego powietrza i nowych wiadomości.
W jednej z tych wycieczek swoich znowu się ów młody szlachcic nastręczył... a że Georges’a nie było i Lassy nie miała się przed kim wygadać, tym razem lepiej go trochę przyjęła.
Na zapytanie, co Laura porabia, mogła cały swój zły humor bezpiecznie przed nieznajomym wyspowiadać, gdyż Laura nudzić ją i niecierpliwić poczynała, a wpłynąć na nią nie było podobna.
— Zachciałeś pan! to jest dziwna istota, której, mimo całej swej miłości dla niej, zrozumieć nie mogę... Marzycielka!! czyta... deklamuje, śni na jawie i tak żyje... Byłaby może doskonałą aktorką, na nieszczęście będzie kiedyś bogatą, na co się to jej przydało?... ojciec ją wyszuka... odzyska i... wszystko się skończy jakiemś zamążpójściem nieciekawem...
— Smutna to pozycja, do teatru... rzekł młody człowiek, gdzie, jak u nas, teatru nie ma i być nie może pono...
— To po prostu szaleństwo, bo do czego się to jej przydało! zawołała Lassy.
Z każdym dniem Laura i ten sposób życia zamknięty mocniej dolegał Lassy, która pragnęła z początku być przy swej uczennicy, a teraz już sobie to poświęcenie przykrzyła. Zaklinała się, że będzie służyła jej do śmierci — lecz pono takiego klasztoru, skromnego i pracowitego życia wcale nie przewidywała.
Jedyną rozrywką i zajęciem było, że musiała z książki role czytać i Laurze deklamującej dawać odpowiedzi. W czasie tych posiedzeń ziewała i patrzała przez okno, czasem książka spadała jej na kolana... porywała ją rozpacz, naówczas wybiegała pod jakimś pozorem choćby w ulicę lub do ogrodu, żeby te ciążące rozbić nudy...
Sądziła, że one i Laurze się w końcu naprzykrzą... ale na to się nie zanosiło. Całą jej pociechą był Georges, który znękanej czekoladę w Saskim ogrodzie kupował i assystował w przechadzkach, co – dosyć pomarszczonej twarzyczce pochlebiało.
Ile razy próbowała coś narzucić, namówić na coś, wpłynąć na towarzyszkę – zawsze odchodziła grzecznie zbyta milczeniem lub półsłowem. Takiego hartu i samowoli w młodej dziewczynie cale się też nie spodziewała. Gniewała się na nią i na siebie, że się tak omyliła. Zamyślała już nawet wymknąć się z tego więzienia, które jej nic nie obiecywało, oprócz nieskończonych nudów.
Jakby to wszystko przeczuwała, Laura do swych fantazji dramatycznych przybrała nową, wróciła do myśli ukrycia płci swej w męzkiem ubraniu i wprawiała się w to niemal codziennie. Pani Lassy zaś o ile prawdziwych, a przystojnych mężczyzn lubiła, o tyle brzydziła się fałszowanymi i zdało jej się bezbożnością, takie przybieranie powagi nienależnej, a wyrzekanie się dobrowolne darów bożych... kobiecego wdzięku i uroku.
Tymczasem Laura codziennie przywdziewała znowu strój męzki i znaczną część w nim spędzała, czyniąc znakomite postępy w śmiałości ruchów, naturalności, nawet wyrazie, jaki fizjonomji nadawała.
Zabawki tej Lassy znosić nie mogła. Cóż gdy jej uwagi i rady nic a nic nie skutkowały... Dziewczę uśmiechało się, a robiło swoje...
Po kilkunastu dniach, jednego letniego wieczoru, gdy Laura tak paradowała po pokoju, a Lassy wzdychała w kącie, poglądając na nią okiem pełnem oburzenia, dziewczę się odezwało:
— Idziemy na przechadzkę...
Stara zerwała się lecąc do zwierciadła... aby poprawić włosy i strój, o który była bardzo troskliwa.
— Ubierajże się, moja Lauro!
— Ja, jestem ubrana! rzekła, kapelusik męzki kładnąc Laura.
— Jakto! po męzku?
— A tak! daję pani rękę i idziemy.
Lassy stanęła zdumiona.
— Wieczorem śmielsza będę...
— Ale na cóż ci się to przydało? spytała...
— Jestem swobodniejsza, nikt na mnie zważać nie będzie... Dawniej, dodała, nie miałam wprawy, chodziłam źle, obracałam się niezgrabnie; teraz ręczę, że mnie nikt nie pozna.
— A — a Georges?
— Niekoniecznie go spotkamy, a spotkawszy pozbędziemy.
Lassy zawahała się, lecz wieczór był piękny, w zamknięciu nudno bardzo, oryginalność ją nęciła – podała rękę Laurze i wyszły...
Nowo kreowany kawaler, choć ubrany nadzwyczaj skromnie, wydawał się bardzo przystojnym i we dnie byłby może aż za nadto zwracał oczy. Pomimo spóźnionej pory, Saski ogród ludźmi się roił. Ledwie weszły, Laurę porwała trwoga na widok tłumu wesołego, który ich do koła otoczył i ścisnął. Przytem Lassy miała dawnych znajomości do zbytku... kłaniano się jej i witano wesoło ze wszystkich stron. Miała przywilej rozśmieszania swą figurką, pretensjami do piękności i dowcipu. Młody i przystojny mężczyzna, podający jej rękę, już przez to, że tak wielką z siebie czynił ofiarę dla śmiesznej Lassy, zwracał uwagę wszystkich. Ledwie uszły kilkanaście kroków, gdy za niemi głos się dał słyszeć:
— Lassy! Lassy!
Stara choć wylękła, musiała się zatrzymać, tembardziej, że parasolikiem uderzono ją po ramieniu. Za niemi szła osoba niestara jeszcze, twarzy wcale ładnej i świeżej, ale nadzwyczaj otyła. Piękny owal i drobne rysy ginęły śród rubensowskich podbródków i białych fal i przerosłych wdzięków. Czarne oczy ciekawie zwróciła na towarzyszącego Lassy młodzieńca, wprzódy jeszcze nim przemówiła do niej.
Była to wdowa po panu kasztelanie wiskim, słynna niegdyś z piękności, a teraz z dowcipu, śmiałości i ekscentrycznego nieco postępowania.. Lassy dawała niegdyś lekcje jej córeczce, którą kasztelanowa straciła później i nigdy opłakać nie mogła.
— Zaczekajże, utrapiona Lassy, zawołała, wołam cię, pędzisz kontenta, że ci młody mężczyzna podał rękę... Któż to jest?
Wskazała Laurę, — Lassy nieprzygotowana do podobnego wypadku, zmieszała się i nie wiedziała co odpowiedzieć.
— Któż to jest? powtórzyła kasztelanowa.
Laura chcąc z kłopotu wyprowadzić towarzyszkę, skłoniła się i odezwała głosem cichym:
— Jestem Wawrek Borowiecki...
— Borowiecki? szlachcic?... z jakich Borowieckich? spytała kasztelanowa.
Lecz nie dokończywszy zapytania prawie, zaczęła się śmiać mocno.
— No proszę, rzekła, co to jest moc nałogu! ja co się z tej szlachecczyzny śmieję, o małom nie spytała jeszcze kto pana Borowieckiego rodzi. Cha! cha!
Popatrzała długo na oświeconą blizką latarnią i jasnej nocy blaskami piękną twarz Laury.
— Powiedzże ty mi Lassy, zkąd mogłaś sobie pod rękę chwycić takiego ładnego Borowieckiego?
Lassy ciągle zafrasowana była odpowiedziami.
— Pani wychowywała moją siostrę, rzekła Laura... z tego powodu miałem przyjemność ją poznać.
— Kiedy i gdzie? badała kasztelanowa.
— Właśnie ztamtąd wraca, dodała Laura.
— A pan tu co robisz w Warszawie? mówiła śmiejąc się i patrząc ciągle jak w tęczę na Laurę kasztelanowa; ta Lassy dla młodego człowieka, to złe wcale towarzystwo! płocha! bałamutka! i znajomości ma różne wcale nieciekawe. Ot, pierwszy dowód na mnie widzisz. Moja Lassy, mówiła ciągle, jak można niewinnego wieśniaka w nocy prowadzić do tej Sodomy i Gomory, który jest ogród Saski?
— A! proszę pani kasztelanowej, uparł mi się sam, szybko zaczęła ośmielona Lassy; jam mu to odradzała...
— No, jakże się waćpanu podoba miasteczko? odezwała się nie słuchając już jej odpowiedzi, otyła pani, którą Laura zdawała się niezmiernie intrygować.
I nim jeszcze ta zdołała zdobyć się na kilka słów, dodała do Lassy:
— Puśćże twojego kawalera i oddaj mi go... Panie... jakże się zowiesz? Monsieur Laurent? daj mi rękę. Z dwóch starych bab jak Lassy i ja, doprawdy już chybabyś mnie woleć powinien...
Lassy puściła Laurę, a kasztelanowa wzięła ją pod rękę.
— Mówże, podoba ci się miasteczko? czy pierwszy raz w niem jesteś?
— Ja go dotąd nie widziałem, odpowiedziała Laura pierwszy raz wychodzę dzisiaj...
— Dawno jesteś pan?
— Parę tygodni.
— I pierwszy raz wychodzisz? Kasztelanowa zaczęła się śmiać.
— Cóżeś robił?
— Czytałem w domu.
— Cóż to? literat jesteś! szkoda! taki ładny chłopiec! Co ci tam po książkach!
Laura uśmiechnęła się, a Lassy podchwyciła.
— Ma passję do komedji i tragedji, do teatru!
— O! to rozumiem! rzecz w istocie zajmująca. Drugie życie, które człowiek sobie przyswaja! My teraz wszyscy szalejemy za teatrem... U Mniszchów grywamy teatr... Król go lubi... Ale spodziewam się, że pan Borowiecki nie myśli zostać aktorem? dodała kasztelanowa.
— Gdybym nawet miał tę myśl, jakżebym ją do skutku mógł przyprowadzić, kiedy teatru nie mamy...
— O! będziemy go mieli! przerwała kasztelanowa, idąc powoli i prowadząc z sobą ciągle Laurę. Król J-mość mocno myśli o tem... wszyscy mu pomagamy, znalazł się nawet człowiek, który to może doprowadzić do skutku.
Laura słuchała z zajęciem.
— Tak! tak! ciągnęła dalej piękna pani. To ciekawa historja, bo dotąd nie mieliśmy nikogo, coby pisać umiał dla sceny oprócz tego nudziarza Bohomolca i tych studenckich sztuk. Proszę was... co może być za komedja bez kobiety, trajedja bez kobiety, a w ogólności co się może bez nas obejść? Gdzie nie ma kobiety, tam życia nie ma!
Lecz zmieni się to wszystko... Król znalazł człowieka... Przedstawił mu go szambelan Wojda. Chłopak cale dobrze wygląda, a przebył już w życiu dosyć... O mało nie był pijarem, potem go książę Sołtyk wziął za pazia, potem służył w gwardji litewskiej... Nigdzie mu się nie udawało, a to dla tego, że go los na fundatora sceny naszej przeznaczał.
— A nazywa się?
— O! tylko się mnie o nazwisko nie pytajcie, bo ja sławną jestem z tego, że je zapominam... Ale o nazwisko pono mniejsza, dosyć, że jest człowiek...
— A sąż dramata, spytała Laura...
— Ksiądz Bohomolec, Krasicki, Węgierski, czwartkowi goście króla J-mości dostarczą ich... Tymczasem my grywamy po francuzku... Ja nie mogę, westchnęła kasztelanowa, ciężka jestem... ale inne panie...
Popatrzała na Laurę.
— Kogoż tu asindziej masz znajomego? masz jakie domy?
— Nikogo, odpowiedziała Lassy... ale też i nie stara się o to...
— Dla czego? przerwała kasztelanowa, to ciekaw jesteś bajecznego świata, a nie ciekaw prawdziwego? a wszakże on tak dalipan zabawny jak komponowany... Młody... i nie szukasz świata. Ileż masz lat? dodała.
Laura zmieszała się i szepnęła cicho:
— Przeszło dwadzieścia!
— A! bałamucisz mój panie Borowiecki... nie wyglądasz na tyle. I cóż myślisz robić w Warszawie?
— Myśli nic nie robić, przerwała Lassy, siedzieć w kącie i nudzić się!
— Bardzo oryginalny! to mi się podoba! rozśmiała się tłuściutka jejmość. Wiesz asindziej co? nigdy nikogo nie słuchaj, rób co ci po sercu i po myśli, to najlepiej. Masz rozum... Lassy nigdy go nie miała...
Szli tak ulicą głośno rozmawiając, a po wesołej, jasnej, czystej mowie kasztelanowej z daleka ją poznać było można, i zaraz się zaczęli przypytywać przechadzający, co Laurę bardzo zakłopotało.
Pierwsza, która się przybliżyła, była słusznego wzrostu kobieta, sucha i chuda... rysów twarzy grubych i męzkich, ubrana mniej starannie, acz strój był kosztowny, twarz jej mimo, że ją brzydką nazwać było można, jaśniała chłodnym rozumem, a oczy tryskały dowcipem... Szła, młodziutką panienkę prowadząc u boku, która jej do ramienia ledwie sięgała, z tabakiereczką w ręku, a w drugiej miała laseczkę, na której się opierała. W postawie jej było coś dumnego i rozkazującego... Zastanowiła się zobaczywszy kasztelanową idącą z Laurą, pokiwała głową, spojrzała na nią z góry i rzekła:
— Moja droga, a zkądżeś znowu tego nieznajomego kawalera wzięła??
— Widzisz kasztelanowo, (bo i ta miała tytuł ten sam, z tą różnicą, że się zwała Kamieńską, po mężu Kossakowską, a z rodu Potocką,) szczęści mi się, trafił się na drodze i zasekwestrowałam go...
— Widać moja mościa dobrodziejko, że nie po dniu wybierałaś, bo pono dla asindźki za młody... odezwała się Kossakowska... I dokądże z tą swą zdobyczą dążycie?
W tem obróciła się ku Lassy, którą dopiero co zobaczyła, a że jej nie znała i wydała się jej wielce śmieszną, rzekła ciszej:
— Czy i to należy do twojego dworu?
Tłuściutka kasztelanowa śmiała się... Zamiast odpowiedzi rzuciła jej — dobranoc!
— Jakto! dobranoc? zaczekaj, rzekła pani Kossakowska... przecież cię tak nie puszczę, musisz do mnie iść na wieczerzę, to mi przynajmniej wesołości trochę przyniesiesz z sobą...
Usłyszawszy to Laura, wysunęła powoli rękę i chciała już uciekać, gdy pierwsza z dwóch pań zatrzymała ją.
— Czekaj pan... bardzo proszę...
— Któż ten młodzieniec? spytała Kossakowska... czy szlachcic?
— Niezawodnie, szepnęła pierwsza, chociaż kapturowy być może, za to nie ręczę...
— Bobym go też na wieczerzę prosić mogła, wiek to pono nadchodzi, gdzie byle kto suknię do salonu miał, o dokumenta nie pytają. A ten koczkodan? szepnęła, wskazując Lassy.
— To stara guwernantka! śmiejąc się odpowiedziała pierwsza.
— Zabrałabym ją, niechby już była prawdziwa uczta ewangeliczna, rzekła Kossakowska... Chybiło mi dziś wielu... jedne pojechały na hecę, drugie do pani Krakowskiej... trzecie do dworu... a jam została sama... Dla miłości twej, kochana kasztelanowo, wezmę już i resztę...
— Kwestja czy ta reszta wziąć się da, odparła po cichu pierwsza...
Wtem pani Kossakowska z pańską swą miną zwróciła się do Laury.
— Mój kawalerze, rzekła, znajduję waćpana w tak dobrem towarzystwie, iż go pozbawiać nie chcę przyjemności pobycia w niem dłużej, a że zabieram panią kasztelanową do siebie, zechcesz jej towarzyszyć, o co proszę bardzo.
Laura miała czas przygotować się i namyślić, skłoniła się grzecznie.
— Przebaczy mi pani, że najpokorniej dzięki jej składając, odmówię. Byłoby to chcieć podwójnie z jednego trafu szczęśliwego korzystać. Nie chcę być winien ślepemu losowi tego, na co zasłużyć byłoby zaszczytem...
Smażony ten komplement w smaku wieku, wielce przypadł do gustu pani Kossakowskiej.
— Nie ceremoniuj się, kawalerze; ładnie mówić umiesz, skromny jesteś, wszystko to cię zaleca... zatem, chodź z nami...
— Mościa pani, odwróciła się do Lassy bez ceremonji, proszę i asindźkę na wieczerzę... Stoją przed pałacem saskim ekwipaże moje, mam szczęściem aż dwa, bo w jednym niewierni moi goście przybyli, którzy mnie opuścili dla młodszych... zatem miejsca będzie dosyć dla wszystkich...
Laura była zmieszana, tak, iż z razu nie wiedziała czyby uciec nie najlepiej, lecz dwie panie nie dały jej kroku zrobić, a Lassy uszczęśliwiona była, stała też na straży... pomyślała, że wieczorem między kobietami... może przejdzie niepoznana i potrafi się nie zdradzić — skłoniła się więc milcząca i pociągnęli ku powozom, które przed pałacem znaleźli z liczną służbą, stojące w gotowości...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.