Noc roztaczała wielkiej cichości tajnice, Słuchaliśmy jak w dali pieją fale morza, Zatracając się sercem w przedziwnej muzyce... Harfy Dawida zdały się łkać śród przestworza.
Księżyc wschodził, ja zasię śniłem w jego blasku, Śniłem, że on li dla nas wszedł na nieba stropy, I że miłosne fale igrają na piasku, By mogły mrzeć, całując przeczyste twe stopy...
Że jest nas tylko dwoje na szerokiej ziemi: Żem niegdyś był zbłąkany, pomroczny, bez siły, — Ale tej nocy harfy z strunami złotemi Miłością rozpłakały mię — i — wyzwoliły!
I że wszystko zmieniło się w cudu jałmużnę, Gdym tak płakał, oparłszy skroń o twe kolana... I jak serce me — niebo już nie było próżne, Lecz oto dusza Boża była na nas zlana.