Lekkomyślna księżna/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Lekkomyślna księżna
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Wieczór przygód.

— Czekałam na pana porucznika... — szepnęła dziewczyna, gdy korzystając z mroków, niby rzezimieszek, skradałem się do pałacyku księżnej Borghese.
Stała koło żelaznych sztachet i lekko uchyliła znajdujące się w nich małe drzwiczki. Wślizgnąłem się — i w ślad za nią, cicho, szybkiemi krokami przebiegłem ogródek.
Po chwili skrzypnął klucz, zaczerniało tajemne przejście i po wązkich, kręconych schodach wstępowałem na górę. Pałacyk przy Faubourg St. Honoré, który otrzymała Paulina w darze od cesarza, stanowił zapewne ongi własność któregoś z arystokratycznych galantów epoki króla słońca, lub jakiej rozkosznej a wesołej markizy i zgodnie z ich upodobaniami został wybudowany, bo dzięki potajemnym przejściom, ułatwiał znakomicie schadzki wszelakiego rodzaju.
Myślałem, iż nieraz dziewczyna oddawać musiała swej pani usługi podobnego rodzaju, stąpała bowiem, nie zważając na ciemności, pewnie a cicho.
— Lizetto? — zagadnąłem, przypomniawszy sobie jej imię oraz niedawne narzeczeństwo z negrem i tem zapytaniem usiłując zdobyć jej dobre względy — a co porabia Don Juan?
— Dziękuję — odwróciła nieco głowę — sprawia się grzecznie! Lecz proszę nic nie mówić!
— Czemu?
— Css...
Parę ostatnich stopni... i znaleźliśmy się w małym, słabo oświetlonym gabineciku.
Położywszy palec na usta, tym znakiem nakazała mi milczenie.
— Jej cesarska wysokość poleciła, aby tu zaczekać! Ale należy zachowywać się bardzo cicho! W sypialni u księżnej... jest... cesarz!
Ostatnie słowa wyszeptała trwożnie. Przyznaję, również i mnie ogarnęło takie przerażenie, iż najchętniejbym się zapadł pod ziemię, lub ukrył pod ciężki, zaściełający gabinecik kobierzec.
— Cesarz!!! To... ja...
— Proszę zostać! — rzekła, widząc, iż wcale żwawo sunę do wyjścia. — Jej cesarska wysokość rozkazała...
— Kiedy...
— Tu najjaśniejszy pan nie wejdzie... Lecz, Boże uchowaj, najmniejszy szmer, szelest... Och, gdyby się domyślił...
Skinąłem głową i choć w pokoju wcale nie było gorąco, jąłem ocierać spływające z czoła krople potu. Ja, com się nie bał, ani armat hiszpana, com nie drgnął nawet śród przygód w przeklętym zamku Blois, teraz drżałem, jak liść osinowy, nie postrzegłszy nawet, kiedy chytra Lizetta zdążyła umknąć, pozostawiając mnie samego.
Cesarz...
Skroś cienkie, przedzielające gabinet od sypialni drzwi — nie daj Bóg, aby się otworzyły! — słyszałem najwyraźniej jego gniewny, podniesiony głos, ten sam, jakim wówczas strofował swych dworzan na balu. Mówił szybko, urywanemi zdaniami, chodząc, bom słyszał odgłos kroków, a jeno zrzadka dobiegały odpowiedzi Pauliny.
— Tęgie tam brać musi mycie głowy... — pomyślałem, ochłonąwszy nieco ze strachu. — Nie chciałbym być na miejscu dostojnej damy... Wziął ci ją do raportu!
Powoli oswajałem się z sytuacją, przykucnąwszy na brzegu puchowego taburetu. Jeślić poleciła mnie tu sprowadzić Paulina, wiedziała co czyni i nie mógł niespodzianie do gabinetu wejść cesarz... choć przy jej lekkomyślności...
Mimo, iż przez uszanowanie nie zamierzałem nadsłuchiwać, na tyle głośno prowadzili rozmowę, iż chyba głuchy by jej nie dosłyszał.
Cospetto! Musi się to skończyć... Powiadam ci wyraźnie Paola, musi się skończyć! Twoja rozrzutność przechodzi wszelkie granice!
— Zachowuję się tylko odpowiednio do stanowiska!
Odpowiednio do stanowiska!... Znowu dwieście tysięcy franków długów! Pocoś sprawiła w ostatnim miesiącu sześćdziesiąt sukien?...
— Bo Józefina obstalowała piędziesiąt!
— Nie, to przechodzi wszystko! Piędziesiąt... sześćdziesiąt... Na obiad, kolację chyba jadacie suknie! Kampanja cała tyle mnie nie kosztuje, co wasze stroje...
Carissimo fratello...
Carissimo... carissimo... A twoje zachowanie! Ośmieszasz całą naszą rodzinę! Przepędziłem tego chłystka Canouville’a, to, słyszę, znów jakiś polak się zjawił... Wiem dobrze...
Zdrętwiałem, czyż o mnie myślał cesarz?
— Ty masz Walewską... to i ja mieć mogę polaka! — padła najspokojniejsza odpowiedź — Przyjeżdżała wszak niedawno do Paryża. Jak się na tę wizytę zapatruje Józefina?...
Napoleon widocznie się zmięszał, bo następne zdanie wyrzekł znacznie łagodniej.
— Walewska.. Walewska... najzacniejsza, jaką znałem kobieta!... A ty, swoim zwyczajem, nie rób plotek... Już cię korci, żeby mnie poróżnić z żoną... Zwróć uwagę na swe postępowanie! Tak!... Cóż to za polak?... Ale... Wczoraj Kamil przybiegł z jakąś skargą na ciebie... Nie miałem czasu go przyjąć, opowiadał Muratowi... tylko, że Murat, kiedy mi powtarzał, tak się śmiał, iż dobrze nie mogłem zrozumieć, o co chodzi! Jakiś murzyn...
Posłyszałem szlochanie Pauliny.
— Widzisz braciszku — łkała — co to za kretyn, ten Kamil! Oderwałeś mnie od Frerona, którego kochałam i kazałeś mi poślubić tego pajaca, ponieważ był księciem... kiedy ci się cesarstwo jeszcze nie śniło... Ja mam się liczyć z podobnym człowiekiem... Negr, negr... toć o moim ulubionym Don Juanie mowa... wszak go znasz... Kazałam mu się wczoraj ożenić z Lizettą... a ten Kamil... Ach, jakam ja nieszczęśliwa...
Aczkolwiek wyjaśnienie księżnej było bardzo dyplomatycznie ułożone, a jako ułożone dyplomatycznie, nieco wykrętne i mgliste, widocznie zadowoliło jednak cesarza a może rozczuliły go jej łzy, bo na łzy kobiece był bardzo czuły.
— Nie płacz... nie płacz Paola... Wiesz, jaką słabość mam do ciebie... i wiesz, że ze wszystkich sióstr najwięcej cię kocham... Kocham cię zato, żeś taka piękna, gracioza i że masz dobre serce...
— Ty... ty... mnie kochasz? — szlochanie trwało, mimo serdecznych słów cesarza — kochasz... a stale krzywdy wyrządzasz... Eliza została wielką księżną toskańską, Karolinę mianowałeś królową, ja otrzymałam tylko jakąś tam Guastallę... maleńką wieś z czterema chatami i jednym prosiakiem, co biega z zadartym ogonkiem...
— Wiem, że Guastalla jest wsią... Wszak sama rozumiesz, nie mogłem uczynić twego męża panującym...
— Bo głupi! Wiem! Ale wszak tylko głupcy dobrzy na królów! Zresztą, nie on by panował a ja bym panowała! Panowałabym świetnie! Urządzałabym ciągłe parady i pozwoliłabym wszystkim kobietom się kochać w kim tylko zapragną! Zazdrośników osadziłabym w więzieniu... Pomyśl nad tem, fratello!
— Hm... hm... zaczekamy jeszcze z tym projektem... Teraz, słuchaj Paola! Długi twoje zapłacę, może kupię ci nawet te brylanty, o których wspomniałaś...
Szlochania ucichły.
— Lecz udasz się, choć na krótko, z Kamilem do Turynu, tam będziesz się zachowywała poważnie... żadnych przygód, żadnych amantów... Masz godnie reprezentować nasz cesarski dom!
— Umrę z nudów!
— Postanowiłem i nie cofam nigdy rozkazów...
— Więc pojadę... — szepnęła cichutko.
— Tak to lubię! E tanto basta!
Rozległ się odgłos pocałunku. Poczem parę niewyraźnych, jakby z oddalenia rzuconych zdań i trzaśnięcie drzwiami.
Cesarz odchodził.
Odetchnąłem głęboko, obawa przed możliwością ujawnienia mojej obecności spadła z piersi, niby kamień ciężki i dławiący.
Jej cesarska wysokość niezbyt długo kazała oczekiwać na siebie.
Snać odprowadziwszy cesarza, szybkiemi krokami przebiegła sypialnię i stała w drzwiach wesoła, uśmiechnięta.
— Domyślałam się, że jesteś! Co? Wyczekałeś się... no i niepokoiłeś, poruczniku, sądząc, iż cesarz tu wejść może? Niepokój był zbyteczny, nigdybym cię nie naraziła na przykrość... Lecz wy, wojskowi, drżycie, słysząc choć przez ścianę głos Napoljona...
Nie śmiałem zaprzeczyć.
— Nie to, co ja! Umiem sobie poradzić z kochanym braciszkiem! Zanosiło się na burzę! Ale z nim zawsze tak! Wykrzyczy, nawymyśla a później pocałuje...
Dla ścisłości winna była dodać, że i długi zapłaci i przyobieca kupić klejnoty...
— Ja jedna wiem, jak postępować!... Karolina i Eliza boją go się, jak ognia! Ale do Turynu będę musiała pojechać!
Usiadła, zmarszczyła piękne czoło, zastanawiając się przez chwilę.
— Okropne! — skarżyła się — Czuję, iż rozchoruję się zdala od Paryża... o bo moje zdrowie jest słabe, bardzo słabe, poruczniku...
Aczkolwiek dobrze nie mogłem pochwycić związku, zachodzącego pomiędzy chorobą a odległością od Paryża, ani też kwitnąca uroda księżnej nie nasuwała grozą przejmujących myśli o chorobie, uważałem za stosowne pocieszać.
— Et, tak źle nie będzie, wasza cesarska wysokość!
— Nic się na tem nie znasz — gromiła surowo — bardzo się czuję niedobrze... Tu lec do łóżka?... Napoljon nie uwierzy...
Niby rozkapryszone dziecko, przyłożyła paluszek do buzi.
— Umrę, napewno umrę w Turynie... Sprawiajcie wieniec na mój grób... Ani marzenia, by się wykręcić!... Pomyśl tylko poruczniku! Zdala od Paryża! Ani porządnej krawcowej, ani złotnika, ani modniarki... ani nawet nie będzie można od czasu do czasu Józefinie dobrze krwi napsuć...
Doprawdy w pojęciu księżnej Turyn zamieniał się na jakieś bezludne pustkowie a stosunek z cesarzową-szwagierką, na rodzaj uzdrawiającej kuracji.
— Wiem! — zawołała nagle — wiem, będę codzień sprowadzała ze stolicy... furgon nowości! No i ty musisz, do Turynu, pojechać ze mną, poruczniku!
— Kiedy, wasza cesarska wysokość... — najmniej przygotowanym był na podobną propozycję.
Ona jednak, ten, zda się, przed chwilą w jej główce powstały plan, rozwijała dalej:
— Pojedziesz! Poproszę cesarza, to cię przeniesie do świty Kamila! Zaawansujesz, otrzymasz order... uczynię cię moim szambelanem...
— Pani — rzekłem, skłaniając się — my polacy przywykliśmy jeno awansować na polu bitwy!
Odezwanie się moje stropiło księżnę nieco.
— A czy moim adjutantem być nic nie znaczy, czyż cię to wcale nie tentuje?..
Gdy tak przemawiała kusząco, znów jąłem doznawać takiego uczucia, jak w czasie ostatnich odwiedzin. Znowu widziałem tą piękną, niemal obnażoną pierś — przyjmowała mnie bowiem w dezabilu takim, jak gdyby za chwilę udać się miała na spoczynek, znowu widziałem jej postać nieco lubieżnie przegiętą do tyłu, opartą o poduszki, patrzyłem na czarne, gorejące oczy i usta czerwone, wilgotne, zmysłowe, teraz rozchylone nieco, jakby proszące o pocałunek... Czułem, iż gorąca fala krwi uderza do mojej głowy, czułem, iż za chwilę wyciągną się moje ramiona, aby pochwycić to gorące, wonne ciało, chwycić w objęcia tę kuszącą i rozkoszną zalotnicę.
Po przez szum tętniącej w uszach krwi, dobiegały słowa włoskiego wiersza, które obecnie powoli, z naciskiem, recytowała:

Prendre, giovine audace e impaziente
L‘occasione offerta avidamente...

— Tak, poruczniku — słyszałem — pochwyć chciwie, młodzieńcze zuchwały i niecierpliwy sposobność, która się zjawia...
Już miałem porwać się z miejsca, już czułem, jak siła jakaś pcha mnie nieprzeparcie, a aromat wschodnich woni, bijących od księżnej, ciągnie, niby magnes... gdy nagle przemknął przed oczami obraz innej twarzyczki... Może mniej pięknej, kuszącej, zmysłowej, lecz o ileż szlachetniejszej i wzniosłej. Rzekłbyś, wyzierała z za pleców księżnej, patrząc smutnie i z wyrzutem... Widziałem ją tak dokładnie, tak żywo, żem mało nie szepnął... Simona...
— Czyż ci się nie podobam? — zapytała Paulina, zdziwiona mojem milczeniem.
Czy mi się nie podobała? Przysiąc mogłem, iż żadna kobieta nie działała tak na mnie dotychczas! Lecz... Rozumiałem, w jak głupiej pozycji się znalazłem, odgrywając rolę cnotliwego Józefa.. Szukając należytych wyrazów, jąłem bełkotać:
— Wasza cesarska wysokość... jest tak czarująca...
— Przestań, głupcze, zwać mnie cesarską wysokością! Chcę być dla ciebie tylko... Pauliną... Paolą... no... odezwij się... zamieniłeś się w drewno?
Doprawdy, śmieszniem wyglądał, ja dwudziestoparoletni porucznik, sam na sam z najpiękniejszą kobietą Francji, siostrą cesarza, gotową w każdej chwili paść w moje ramiona, zalękniony i wstydliwy, niczem najskromniejsza dziewica. Lecz twarz Simony spozierała na mnie wciąż uporczywie — z po za niej zaś poczynała się zarysowywać mglisto inna męska postać. Widziałem go, gdy pędził do dalekiej Portugalji, zrozpaczony i nieszczęśliwy, unosząc w sercu, na pociechę zapewne, zaklęcia wiecznej miłości i przywiązania, składane przez te same usta, które...
— Canouville! — niewiedzieć jak mi się wyrwało.
Oczy księżnej zabłysły.
— Canouville? — powtórzyła — ty w chwili obecnej wspominasz Canouville‘a! Obawiasz się jego losu... nie miałam cię za tchórza!
Daleką będąc od prawdy, tłomaczyła sobie mój wykrzyknik lękiem przed gniewem wszechpotężnego cesarza...
— Nie... ale...
— Więc, może ci o zmienność moich uczuć chodzi — rzekła, intuicją niewieścią dociekając przyczyny mojego obojętnego zachowania — My, włoszki, żyjemy chwilą!.. Doprawdy, dziwny jesteś!
Milczałem..
— Widzę, iż się nigdy nie zrozumiemy — zawołała żywo — Tyś syn północy, lód macie miast krwi w żyłach, u nas cór południa płynie, lawa..
Porwała się gwałtownie z miejsca i jęła niespokojnie, gniewnie, chodzić po pokoju.
— Zresztą, nikomu się nie narzucam... Ale twoje zachowanie się zapamiętam, poruczniku... Zapomniałeś, iż miałeś do czynienia, z jedną z rodu Bonapartych...
Czułem, jak smutną i pocieszną była moja rola, i rozumiałem, iż cośkolwiek, i to nader grzecznego, muszę rzec, aby uspokoić rozgniewaną panią.
— Wasza cesarska wysokość zechce wybaczyć, ale doprawdy taki zaszczyt, taka cześć... Takie szczęście pomięszało mi w głowie... Czyż ja biedny porucznik mogłem się kiedy podobnego honoru spodziewać? Aż mnie z wrażenia rozbolała głowa! Toć ja na miłościwą panią z respektem takim, jak na obraz święty, spoglądam...
Potok mojej wymowy nieco udobruchał Paulinę.
— Czyżby? — zapytała łagodniej, zbliżając się i opierając poufale o moje ramię — to ty mnie tak czcisz i kochasz?
— Któżby nie kochał... Teraz odejdę... bo nie wiem, co się z nadmiaru radości ze mną dzieje... lecz przybędę jutro, pojutrze, aby upaść do stóp..
Kłamałem, bezczelnie kłamałem. Żar zmysłów, rozbudzony obecnością księżnej, ucichł zupełnie, a ja zapewniając o chęci jaknajrychlejszych odwiedzin, poprzysięgałem w duchu, nigdy więcej nie przestąpić progów jej pałacyku... Słowa jednak moje, podyktowane rzeczywistem zmięszaniem i nieudane zmięszanie, rysujące się na mojej twarzy, musiały ją uspokoić całkowicie i wytłómaczyć poprzednie obojętne, obraźliwe niemal zachowanie. Zapewne do takiej czci, do takiego podziwu, nie była przyzwyczajona, zważywszy jej obcesowe oświadczyny. Wzruszyć też ją musiały niepomiernie, bo wyszeptała tkliwie:
— Biedny chłopak... Taki odważny... a taki nieśmiały... Biedak...
Przytuliła się do mnie całą postacią i pocałowała parokrotnie w czoło.
— Dobrze... Odejdź dziś... Rozumiem. Nie przywykłeś do dworu... i księżniczek! Wy, polacy jesteście bardzo romantyczni, zapomniałam o tem... Ale stworzymy prawdziwą sielankę... Pocałuj...
Możliwie najostrożniej, nieśmiało pocałowałem księżnę w policzek, czując, iż należyte spełnienie prośby, mimo stoczonej ze sobą walki, rozbić może w ostatniej chwili, najlepsze postanowienia i najcnotliwsze zamiary.
— Jak ty nieśmiało całujesz?.. Czyś nigdy nie miał z kobietami do czynienia? Widzisz, a ja cię całuję w same usta... O... o... tak...
Przywarła znów do mnie. Doprawdy, z lubością wspominałem tę chwilę, kiedy gruba łapa de Fronsac‘a oplatała me gardło. Tym razem, niebezpieczeństwo po stokroć było potężniejsze, ale na szczęście...
— O, jak słodkie masz usta... No, na dzisiaj dość... bo doprawdy zemdlejesz z wrażenia!
Czyżbym się chwiał na nogach?...
— Pamiętaj, że to był zadatek... A teraz zaczekaj...
Wypuściła mnie z objęć i znikła w drzwiach sąsiedniej sypialni. Był najwyższy czas, gdyż mimo twarzy Simony, mimo mglistej zjawy, pędzącego do Portugalji Canouville‘a — tam do djaska, do stu bomb i kartaczy! — mimo, żem był synem północy — i ja miałem w żyłach rozpaloną lawę... i lada, lada chwila, miast całować, niby bałwan, czy ryba bezkrwista, byłbym się wgryzł w te wargi a ciało ścisnął... ech!..
Na szczęście jednak, Paulina odeszła... byłem ocalony...
Powróciła, trzymając w ręku niewielkie pudełko. Otworzyła je — trysnął snop złotych iskier a z pudełka wyjrzały dwie piękne, mało powiedzieć piękne, wspaniałe brylantowe zapinki, jakich tylko używali najwięksi i najbogatsi eleganci w armji, a których noszenia przy mundurze modę, pierwszy zaprowadził król Murat.
— Weźmiesz ten drobiazg na pamiątkę! — rzekła.
Stanąłem zmieszany.
— Doprawdy za piękne i kosztowne...
— Czy są kosztowne? Nie mówi się tu o cenie... Co zaś do piękności, to są piękne istotnie... Trzy pary podobnych spinek, w takiej emaljowanej oprawie, otrzymał cesarz w darze, w Tylży od cara Aleksandra... Jedną z nich ofiarował Józefinie, drugą zachował dla siebie, mnie zaś trzecią doręczył w upominku... Ja tobie ją daruję...
— Nigdy nie przyjmę! — zawołałem żywo.
— Daruję ci ją — mówiła, nie zważając na mój wykrzyknik — bynajmniej nie na pamiątkę dzisiejszego wieczoru, lub aby podobny upominek miał wzmocnić nasze wzajemne uczucia... Nie, niechaj to będzie pamiątka, twego dzielnego postępku w podmiejskiej oberży, oraz w Blois, przecierpianych niebezpieczeństw... Taki upominek najbardziej nawet ambitny żołnierz przyjąć może z rąk... nie przyszłej kochanki... lecz szczerej i wdzięcznej przyjaciółki...
Nalegała tak uprzejmie a grzecznie, w niczem nie obrażając mej miłości własnej, iż doprawdy... Zapinki połyskiwały nęcąco — wahałem się jeszcze...
— Wolałbym, pani, mniej świetną pamiątkę...
— Bierz i nie mówmy o tem... Czyż nie narażałeś dla mnie życia....
Zaiste, narażałem życie dla niej, choć wówczas nie czyniłem tego dla jakiejkolwiek zapłaty! Gdy jednak nadal wciskała mi puzderko do dłoni, przyjąłem je, acz niechętnie, nie chcąc księżnej obrazić.
— Wdzięcznym, ale...
Basta, caro mio! Jeśli pragniesz mi przyjemność uczynić, to nałożysz je jutro na paradę! Wszak jutro parada... mówił mi cesarz...
Skinąłem głową, przypomniawszy sobie, słowa Wąsowicza, wyrzeczone do mnie przed paru dniami, o mającej się odbyć wojskowej rewji, na podwórzu Tuileryjskiego pałacu.
— Będę się przyglądała wam z okna wraz Józefiną i doprawdy przykrość mi uczynisz, jeśli nie przypniesz zapinek...
— Obiecuję! Toż dumny jestem, mogąc się pochwalić podobnie wspaniałą ozdobą!
— Idź już... Lecz mam wrażenie, iż jutro, po paradzie, odwiedzić mnie zechcesz... i oświadczysz mi swą gotowość wyjazdu do Turynu... Natychmiast rozmówiłabym się z bratem, ranga kapitańska pewna...
— Och...
— Nie przerywaj, nie dawaj mi dziś odpowiedzi... Będę cię oczekiwała jutro, sama, po południu, przejście znasz... Zastanów się!
Znów zbliżyła się poufale.
— Mam nadzieję, iż mniej skromnym jutro okaże się porucznik i że... zastosujesz się do mojej prośby! Nie napotkałam jeszcze mężczyzny, któryby śmiał się sprzeciwić mojej woli... lub nie był powolny... choćby moim kaprysom...
Ucałowałem pokornie rączkę jej cesarskiej wysokości, pragnąc co rychlej wyskoczyć z kabały. Skinieniem wstrzymała mnie, gdy już znajdowałem się na progu.
— Ale... ale... czyś przypadkiem nie odwiedził tej panny ...de Fronsac?...
— Byłem — odparłem, sam nie wiedząc czemu, czerwieniąc się nieco.
— I cóż?
— Wdzięczna jest waszej cesarskiej wysokości, za okazane współczucie, lecz prosiła usilnie, mimo, iż znajduje się w dość ciężkich warunkach, aby wasza cesarska wysokość, nie czyniła żadnych kroków u cesarza. Nie przyjmie pomocy, pragnie sama zarabiać na życie. O, to niezwykle dumna dziewczyna, a jaka prawa i szlachetna...
— Hm, istotnie... Będę musiała sama ją odwiedzić!... Lecz jak żywo i gorąco mówisz o niej! Dziwne?.. Czyżbyś się w niej zakochał?...
Zapewne nie zauważyła Paulina, mego jeszcze silniejszego rumieńca, bo w odpowiedzi, jeno skłoniwszy się głęboko, szybko opuściłem gabinecik.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.