Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XII.
WDZIĘCZNOŚĆ KAROLA IX-go.

Maurevel pozostał część dnia w zbrojowni króla.
Kiedy Katarzyna widziała już zbliżającą się chwilę powrotu z polowania, kazała mu ze zbirami, którzy z nim przyszli, przejść do swojej modlitewni.
Karol IX-ty, dowiedziawszy się po powrocie od mamki, że jakiś człowiek przez część dnia znajdował się w jego gabinecie, zaczął się początkowo gniewać, iż wpuszczono obcego do jego pokoju.
Lecz kiedy mamka opisała mu postać tego człowieka, i zarazem dodała, że był to ten sam, którego już razu pewnego wieczorem wprowadzała, król poznał Maurevela a przypomniawszy sobie rozkaz, do którego zniewoliła go matka, zrozumiał wszystko.
— O!.. o!.. — mruknął król — w tym samym dniu, w którym mi ocalił życie!... Chwila źle obrana.
Postąpił kilka kroków, ażeby się udać do matki, lecz nagle wstrzymał się i powiedział:
— Zacząć z nią o tem mówić, jest to samo, co wzniecić spór bez końca; niech lepiej każdy działa na swoję rękę.
Po chwili namysłu, rzekł znowu:
— Mamko! zamknij dobrze wszystkie drzwi, i uprzedź królowę Elżbietę, że czując się po upadku na polowaniu cokolwiek słabym, wkrótce się spać położę.
Mamka wyszła, aby wykonać dany rozkaz.
Król zaś, ponieważ nie nadeszła jeszcze chwila spełnienia jego zamiaru, siadł do pisania wierszy.
Czas przy tem zajęciu, upływał królowi bardzo prędko.
Już dziewiąta godzina wybiła a król myślał, że jeszcze niema siódmej.
Liczył uderzenia jedno po drugiem, a skoro ostatnie dało się słyszeć, powstał.
— Na szatana! — zawołał. — Teraz dogodna pora.
Zarzuciwszy płaszcz i nacisnąwszy kapelusz, wyszedł tajemnemi drzwiczkami, o których nawet nie wiedziała Katarzyna.
Karol udał się wprost do mieszkania Henryka.
Henryk, rozłączywszy się z księciem d’Alençon, wstąpił tylko do siebie ażeby się przebrać, i natychmiast wyszedł.
— Bezwątpienia poszedł na kolacyę do Margot — rzekł do siebie król — dzisiaj byli ze sobą w stosunkach daleko przyjaźniejszych, tak mi się przynajmniej zdawało.
I skierował swe kroki do mieszkania Małgorzaty.
Małgorzata zaprosiła do siebie księżnę de Nevers, Coconnasa i La Mola, i spożywała z nimi wieczerzę, składającą się z konfitur i ciastek.
Karol zapukał do przedpokoju; Gillonna otworzyła, lecz tak się przestraszyła widokiem króla, że zaledwie była w stanie ukłonić się, i, zamiast pobiedz i uprzedzić swoję panią o odwiedzinach dostojnego gościa, wydała tylko krzyk i przepuściła Karola.
Król przeszedł przedpokój i, kierowany wybuchami dającego się słyszeć śmiechu, zbliżył się do jadalnego pokoju.
— Biedny Henryś — powiedział. -Bawi się, nie przewidując żadnego nieszczęścia.
— To ja — rzekł Karol, podnosząc portyerę i ukazując śmiejące się oblicze.
Małgorzata wydała przeraźliwy krzyk.
Ta śmiejąca twarz sprawiła na niej wrażenie głowy Meduzy.
Siedząc na wprost portyery, natychmiast poznała Karola.
Dwaj młodzieńcy zwrócili się do króla tyłem.
— Jego królewska mość! — zawołała przestraszona Małgorzata.
I wstała.
Wszyscy prawie potracili głowy.
Tylko Coconnas wcale się nie zmieszał.
Zerwał się szybko, lecz tak niezręcznie, że wstając, wywrócił stół, a z nim wszystko, co się na wierzchu znajdowało: szkła, talerze i świece...
W jednej chwili, zupełna ciemność i grobowa cisza, zaległy pokój.
— Uciekaj!... — szepnął Coconnas do La Mola — śmielej! śmielej!
La, Mole nie dał sobie tego dwa razy powiedzieć. i rzucił się do muru, szukając rękoma sypialni; chciał się bowiem ukryć w gabinecie, dobrze mu już znajomym.
Lecz, wchodząc do sypialni, potrącił jakiegoś człowieka, który wszedł tajemnem wejściem.
— Co to wszystko znaczy? — zawołał, pośród ciemności Karol, głosem, który zaczął już przybierać groźny ton zniecierpliwienia. — Czyż jestem straszydłem, że na mój widok wszystko przewraca się do góry nogami? Zobaczmy: Henrysiu! Henrysiu! Gdzie jesteś? odpowiadaj mi.
— Jesteśmy ocaleni! — szepnęła Małgorzata, porywając czyjąś rękę, którą wzięła za rękę Coconnasa. — Król sądzi, że mój mąż jest jednym z zaproszonych gości.
— Pozostawię go nawet w tem mniemaniu, bądź pani spokojną — rzekł Henryk, odpowiadając królowej tymże samym tonem.
— Wielki Boże!... — zawołała Małgorzata, puszczając rękę, którą trzymała.
— Milczenie! — powiedział Henryk.
— Cóż tam u dyabła tak szepczecie? — zawołał Karol — Henryku, odpowiadaj, gdzie jesteś?
— Tutaj, Najjaśniejszy panie — odrzekł głos króla Nawarry.
— Do dyabła! — powiedział Coconnas, który z księżną de Nevers oddalił się do kąta. — O! wszystko zaczyna się plątać.
— A więc podwójnie jesteśmy zgubieni — rzekła Henrieta.
Coconnas, śmiały do nierozsądku, namyślił się, że wreszcie trzeba będzie zapalić świece; sądząc zaś, że im prędzej tem lepiej, puścił rękę księżnej de Nevers i poszukał świecznika; następnie udał się w stronę kominka i zaczął rozdmuchiwać węgiel, który też natychmiast zapalił knot u świecy.
Pokój oświetlił się.
Karol IX-ty rzucił naokoło siebie pytające spojrzenie.
Henryk stał obok żony, księżna de Nevers siedziała w kącie sama; Coconnas zaś, ze świecznikiem w ręku, stojąc na środku pokoju, oświecał całą scenę.
— Wybacz nam, mój bracie — powiedziała Małgorzata — nie czekaliśmy na ciebie.
— Wasza królewska mość, jak sam widzisz, bardzo nas przestraszyłeś! — dodała Henrietta.
— Co do mnie — rzekł Henryk, który się natychmiast wszystkiego domyślił — tak się przestraszyłem, że wstając, wywróciłem stół.
Coconnas rzucił na króla Nawarry spojrzenie, które mówiło:
— A to mi mąż! w mgnieniu oka wszystko zrozumiał.
— Co za straszny nieład! — powtórzył Karol IX. — Przepadła twoja kolacya, Henrysiu. Chodź ze mną, dokończysz jej gdzieindziej; tego wieczora ja cię będę częstował.
— Jakto, Najjaśniejszy panie! — rzekł Henryk. — Czyż Wasza królewska mość chciałbyś uczynić mi ten zaszczyt?...
— Tak. Moja królewska mość robi ci zaszczyt uprowadzenia cię z sobą z Luwru. Pożycz mi go, Margot, do jutrzejszego ranka.
— A! mój bracie — powiedziała Małgorzata — czyż potrzebujesz na to mego zezwolenia? czyż nie masz sam dostatecznej władzy?
— Najjaśniejszy panie! — rzekł Henryk — pójdę do siebie wziąć inny płaszcz i natychmiast powrócę.
— Niema potrzeby, Henrysiu. Alboż ten, co masz, jest zły?
— Lecz, Najjaśniejszy panie...
— Mówię ci, u dyabła, ażebyś nie chodził. Czy nie słyszysz? Pójdź!
— Idź, idź — powiedziała nagle Małgorzata, ściskając rękę swego męża; ze szczególnego bowiem wzroku Karola wyczytała, że się dzieje coś niezwyczajnego.
— Jestem gotów, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Henryk.
Teraz Karol zwrócił spojrzenie na Coconnasa, który nie przestawał zapalać innych świec.
— Co to za szlachcic? — zapytał Henryka, mierząc piemontczyka swym wzrokiem.
Czy to czasem nie p. de La Mole?
— Kto jemu mówił o La Molu? — pomyślała Małgorzata.
— Nie, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Henryk. — Pana de La Mole niema tu wcale, czego bardzo żałuję, gdyż miałbym honor przedstawić go Waszej królewskiej mości, razem z jego przyjacielem, hrabią de Coconnas; obaj są nierozłączni i obaj pozostają w służbie księcia d’Alençon.
— A! a! naszego wielkiego Strzelca! — powiedział Karol. — Dobrze!
Potem zmarszczywszy brwi, dodał:
— Ten p. de La Mole to podobno hugonot?
— Nawrócony, Najjaśniejszy panie — rzekł Henryk — ja odpowiadam za niego, jak za siebie.
— Jeśli za kogo odpowiadasz, Henryku, po tem, coś dla mnie dzisiaj uczynił, nie mam wcale prawa o nim powątpiewać. Lecz bądź co bądź chciałbym widzieć tego pana de La Mole. Ale to już innym razem.
I jeszcze raz obrzuciwszy pokój spojrzeniem, Karol uściskał Małgorzatę i wyszedł z królem Nawarry, trzymając go pod rękę.
U bramy Luwru Henryk chciał się zatrzymać, ażeby z kimś pomówić.
— Pójdźmy, pójdźmy! wychodź prędzej, Henrysiu — rzekł do niego Karol. — Kiedy ci mówię, że powietrze Luwru nie jest zdrowe dla ciebie dzisiejszego wieczoru, to, do wszystkich dyabłów! możesz mi wierzyć.
— Lecz cóż de Mouy będzie robił sam jeden w moim pokoju?... Byle tylko to powietrze, które mnie szkodzi, nie było jeszcze szkodliwszem dla niego.
— A tak! — powiedział król, gdy już oba przeszli zwodzony most. — Więc to nie obchodzi cię wcale, Henrysiu, że dworzanie d’Alencona umizgają się do twej żony?
— Jakto. Najjaśniejszy panie?
— Tak; ten p. de Coconnas czyż nie robi do Margot słodkich oczków?
— Któż ci to powiedział, Najjaśniejszy panie?
— Hm! — odparł król. — Powiedziano mi...
— Istny żart; p. de Coconnas robi słodkie oczki, to prawda, lecz nie do niej, tylko do księżnej de Nevers.
— A! ba! ba!
— Mogę zapewnić Waszą królewską mość, że tak jest, a nie inaczej.
Król zaczął się śmiać do rozpuku.
Po chwili powiedział:
— Dobrze! Kiedy książę Gwizyusz przyjdzie opowiadać mi swoje przygody, wytargam go lekko za wąsy i opowiem mu czyny jego siostry. Jednakże — rzekł król, namyślając się — nie pamiętam dobrze, o kim to on mnie mówił: czy o panu de Coconnas, czy też o panu de La Mole.
— To czy owo, zawsze jest kłamstwo, Najjaśniejszy panie — powiedział Henryk. — Mogę ręczyć za uczucia mej żony.
— Dobrze! Henrysiu, dobrze! — rzekł król. — Na honor, jesteś dzielny chłopiec i zdaje mi się, że w końcu nie będę mógł obejść się bez ciebie.
To powiedziawszy, król gwizdnął szczególniejszym sposobem i zaraz z za węgła ulicy Beauvois wyszło czterech ludzi.
Ludzie ci przyłączyli się do króla i wszyscy razem udali się ku środkowi miasta.
Wybiła godzina dziesiąta.
— No i cóż? — zapytała Małgorzata po odejściu króla i Henryka — czy usiądziemy do stołu?...
— Nie — odpowiedziała księżna — ja się strasznie przelękłam. Niech żyje mały domek na ulicy Cloche-Percée! Do niego nikt nie wejdzie bez szturmu, a załoga ma prawo obnażyć szpady. Lecz czego szukasz pod krzesłami i w szafach, panie de Coconnas?
— Szukam mego przyjaciela, La Mola — rzekł piemontczyk.
— Poszukaj obok mojego pokoju, panie de Coconnas — powiedziała Małgorzata. — Jest tam gabinet...
— Bardzo dobrze — rzekł Coconnas.
I wszedł do pokoju.
— No cóż? — zapytał głos w ciemności.
— No! podano desser.
— A król Nawarry?...
— Nic nie widział.
— A król Karol?....
— A!... król, to co innego; zabrał z sobą męża.
— Doprawdy?
— Wcale nie żartuję. Ale! powiem ci jeszcze coś więcej: dowiedziawszy się, że jestem w służbie księcia d’Alençon, zrobił mi ten zaszczyt, że z boku na mnie spojrzał; skoro zaś dowiedział się, że jestem twoim przyjacielem, spojrzał na mnie z ukosa.
— Sądzisz więc, że mu źle o mnie mówiono?
— Przeciwnie, obawiam się, czy czasem nie zanadto dobrze. Lecz rzecz nie o to idzie; zdaje się, że damy mają zamiar udać się na ulicę Roide-Sicile, i my musimy być ich przewodnikami.
— Niepodobna!... wiesz sam przecież...
— Jakto, niepodobna?
— No! mamy dzisiaj służbę u Jego książęcej mości.
— Kroćset dyabłów! na honor prawda! zawsze zapominam, że ze szlachty mieliśmy zaszczyt przemienić się w lokajów.
I dwaj przyjaciele pobiegli objaśnić królowę i księżnę, że im koniecznie należy się znajdować przynajmniej przy rozbieraniu księcia d’Alençon.
— Dobrze! — powiedziała księżna — my udamy się same.
— A czy wolno zapytać, dokąd się panie oddalają? — zapytał Coconnas.
— O! jesteś pan za bardzo ciekawy — odpowiedziała księżna — Quere et invenies.
Dwaj młodzieńcy skłonili się i pędem pobigli do mieszkania księcia d’Alençon[1].
Książę jakby czekał na nich w swoim gabinecie.
— A! a! — rzekł — panowie, tak późno.
— Dopiero godzina dziesiąta, mości książę — odpowiedział Coconnas.
Książę spojrzał na zegarek.
— Prawda. A jednak w Luwrze już wszyscy śpią.
— Tak, mości książę, lecz my jesteśmy gotowi na rozkazy. Czy wasza książęca mość każesz wprowadzić do swojej sypialni dworzan?
— Nie; owszem, należy ich oddalić.
Obaj spełnili rozkaz księcia, i wkrótce powrócili.
— Wasza książęca mość położy się zapewne spać, lub jeszcze zasiądzie do roboty?
— Nie; panowie jesteście wolni do jutra.
— Pójdziemy! — szepnął Coconnas do ucha pana Mola. — Zdaje się, że dwór dzisiaj nie nocuje w domu.
I obaj, porwawszy płaszcze i szpady, zbiegli ze schodów po cztery na raz stopnie i rzucili się w pogoń za damami[2].
Dogonili je na rogu ulicy Coq-Saint-Honoré


.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący fragment uzupełniono na podstawie wydania Królowa Margo Alexandra Dumas Tom IV str. 13-14 rok wydania 1848 Warszawa w Drukarni Jana Jaworskiego
  2. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący fragment uzupełniono na podstawie wydania Królowa Margo Alexandra Dumas Tom IV str. 14-15 rok wydania 1848 Warszawa w Drukarni Jana Jaworskiego





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.