Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VIII.
ODJAZD.

Nazajutrz bezpromienne słońce, jak to zwykle bywa w jesieni, weszło z po za pagórków otaczających Paryż.
Już od dwóch godzin, na podwórzach Luwru dawał się spostrzegać wielki ruch.
Wspaniały arabczyk, muskularny chociaż wysmukły, o jelenich nóżkach, na których się krzyżowały liczne żyły, uderzając kopytami, strzygąc uszyma, i parskając z nozdrzów ogniem, oczekiwał na podwórzu na Karola IX-go, który daleko więcej niecierpliwił się, jak jego koń, albowiem Katarzyna zatrzymała go w galeryi, ażeby, jak mówiła, pomówić z nim o ważnych rzeczach.
Oboje znajdowali się w galeryi oszklonej. Katarzyna była blada, zimna i obojętna, jak zwykle; przeciwnie, Karol IX-ty drżał, gryzł paznokcie i smagał pejczem swoje dwa ulubione psy, pokryte drucianemi kolczugami, ażeby dzik nie mógł ich kaleczyć cięciami swych kłów, i ażeby mogły bezkarnie napastować tego strasznego zwierza.
Na piersiach miały małe tarcze z herbem Francyi, naksztalt tych, jakie nosili paziowie, którzy nieraz zazdrościli tego przywileju, szczęśliwym psom, ulubieńcom.
— Karolu — powiedziała Katarzyna — tylko ty i ja wiemy o przybyciu Polskich posłów. Jednakowoż, Boże, przebacz mi! zdaje mi się, iż król Nawarry postępuje tak, jak gdyby o tem wiedział. Pomimo to, iż się wyrzekł protestantyzmu, czemu ja nigdy nie wierzyłam, jest jeszcze w stosunkach z hugonotami. Czy nie uważałeś, jak od kilku dni często wychodzi z domu? Teraz ma i pieniądze, których nigdy nie miał, kupuje konie, broń, a w dżdżyste dni, od rana do nocy ćwiczy się w fechtunku.
— Eh! mój Boże, matko — zawołał Karol IX-ty, zniecierpliwiony — czy czasem nie myślisz, iż ma zamiar zabić mnie, lub mego brata Andegaweńskiego? W takim razie, będzie musiał wziąć jeszcze kilka lekcyj, bo wczoraj przeciąłem mu floretem jedenaście dziurek od guzików u nowiuteńkiego kaftana. Co się zaś tycze mego brata Andegaweńskiego, to wiesz, że robi lepiej bronią aniżeli ja, a przynajmniej nie gorzej odemnie.
— Karolu, słuchaj — mówiła dalej Katarzyna nie traktuj tak lekko spraw, które ci przedstawia twoja matka. Posłowie wkrótce przybędą; zobaczysz, iż skoro tylko wjadą do Paryża, Henryk wszelkiemi środkami będzie się starał zwrócić na siebie ich uwagę. Henryk jest chytry? skryty; oprócz tego, żona, która mu pomaga, niewiem dla czego, będzie z nimi szczebiotać po grecku, po łacinie, po węgiersku i Bóg wie po jakiemu. O! mówię ci, Karolu, a wiesz, że się nigdy nie mylę, mówię ci, że tu gotuje się coś niedobrego.
W tej chwili zaczął bić zegar; Karol IX-ty przestał uważać na to co mówiła matka, ażeby liczyć uderzenia zegara.
— A! na mą duszę! — zawołał — już siódma godzina! godzina na jazdę, to będzie ósma; godzina na zebranie się i założenie polowania; nie zaczniemy więc wcześniej jak o dziewiątej. Matko, bałamucisz mi bardzo wiele drogiego czasu. Jedźmy. Risque-Tout... na me zbawienie! już czas, precz, łotrze!
I król z wielkim zamachem uderzył psa pejczem; biedne zwierzę niespodziewając się chłosty w zamian za przymilania, żałośnie zaskowyczało.
— Karolu, proszę cię, w imię Boga! wysłuchaj mnie, i nie powierzaj ślepemu losowi swej przyszłości i przyszłości Francyi. Zawsze mówisz, polowanie, polowanie, polowanie,... Wypełnij naprzód obowiązki króla, a jeszcze dosyć czasu pozostanie ci na polowanie.
— Prędzej, prędzej, moja matko — zawołał Karol, blednąc z niecierpliwości — wytłomacz się, gdyż tylko krew burzysz we mnie. W samej rzeczy, nigdy nie mogę cię zrozumieć...
I król nagle zatrzymawszy się, zaczął uderzać po bucie trzonkiem pejcza.
Katarzyna osądziła, iż sprzyjająca chwila nadeszła: trzeba więc było starać się, ażeby jej nie stracić.
— Mój synu — powiedziała królowa matka — zostałam zawiadomioną z pewnego źródła, że pan de Mouy powrócił do Paryża. Pan de Maurevel, który go zna dobrze, widział go. Do kogóż tutaj przybył, jeżeli nie do króla Nawarry? Zdaje się, że to jest dostatecznem, ażeby go uczynić bardziej podejrzanym, niż kiedykolwiek.
— Jak uważam, znowu jesteś przeciwko memu biednemu Henrykowi; chcesz, żebym go zabił, nieprawdaż?
— O! nie.
— Ażebym go wypędził? Lecz czyż nie możesz pojąć, iż na wygnaniu byłby niebezpieczniejszym aniżeli tutaj w Luwrze, pod naszemi oczyma, gdzie w najmniejszych postępkach możemy go śledzić?
— Lecz ja wcale nie chcę, żebyś go skazał na wygnanie.
— Czegóż zatem ostatecznie wymagasz?.. Mów prędko!
— Chcę, ażeby przez ciąg pobytu Polaków w Paryżu, zamknięto g o gdzie... naprzykał w Bastylli.
— Na honor, tego nigdy nie uczynię! — zawołał Karol. — Dzisiaj polujemy na dzika; Henryk jest jednym z lepszych strzelców. Bez niego, polowanie jest stracone. Na szatana! zdaje mi się, że tylko o tem matko myślisz, jakby mi się sprzeciwiać.
— E! mój synu, przecież nie mówię, żeby dzisiaj!... Posłowie nie przybędą prędzej, jak jutro lub pojutrze. Możemy go uwięzić po polowaniu! dzisiaj wieczorem..... dzisiaj w nocy....
— No, to rzecz inna. Dobrze, pomówimy o tem jeszcze później. Po polowaniu, zobaczemy. Do widzenia! Risque-Tout, do nogi. I ty także buntujesz się przeciwko mnie.

-Karolu! — powiedziała Katarzyna, zatrzymując go za rękę, i odważając się usłyszeć nowy wybuch króla, za to nowe zatrzymanie — jabym sądziła, żeby było najlepiej natychmiast napisać rozkaz uwięzienia, a wykonać go wieczorem lub nocą.
— Ja mam tedy szukać pargaminu, pisać rozkaz, chodzić po pieczęć, kiedy na mnie czeka polowanie; nie, ja czekać nie lubię. Na szatana! Już idę.
— Lecz nie, nie chcę cię zatrzymywać, przewidziałam wszystko; chodź do mnie.
Katarzyna, szybko, jakby miała najwięcej lat dwadzieścia, otworzyła drzwi prowadzące do jej gabinetu, i wskazała królowi kałamarz, pióro, pargamin, pieczęć i zapaloną woskową świecę.
Król wziął pargamin, i szybko przebiegł go oczyma:

„Rozkaz i t. d., i t. d., wzięcia pod straż i zaprowadzenia naszego brata Henryka, króla Nawarry, do Bastylli.
— Dobrze! — powiedział król, podpisując rozkaz. — A więc już rzecz skończona. Do widzenia, matko.

Karol, otoczony swemi psami, wybiegł z gabinetu, wesół, iż tak tanim kosztem uwolnił się od Katarzyny.
Na Karola IX czekano z niecierpliwością wszyscy wiedzieli, jak był akuratny w odjazdach na polowania, dziwili się więc, iż się opóźnia.
Dlatego też, skoro tylko wyszedł, myśliwi przywitali go wiwatem, dojeżdżacze trąbieniem w rogi, konie rżeniem, a psy ujadaniem. Krzyk ten, na blade policzki króla wywołał lekkie rumieńce. Karolowi mocniej zabiło serce — na chwilę odmłodniał i był szczęśliwym.
Król potrzebował dosyć czasu, ażeby przywitać całe świetne zgromadzenie; kiwnął głową księciu d’Alençon, ręką przesłał pocałunek siostrze Małgorzacie i otarł się o Henryka, udając iż go nie spostrzega.
Potem dosiadł konia rasy arabskiej, który zaczął stawać dęba. Lecz po trzech lub czterech skokach poczuł, z jakim jeźdźcem ma do czynienia, natychmiast się też ustatkował.
Rogi znowu się odezwały i król wyjechał z Luwru, otoczony orszakiem, składającym się z księcia d’Alençon, króla Nawarry, Małgorzaty, pani de Nevers, pani de Sauve, pana de Tavannes i innych znaczniejszych panów.
Naturalnie, że La Mole i Coconnas także znajdowali się w orszaku.
Księcia Andegaweńskiego nie było, ponieważ już od trzech miesięcy znajdował się przy oblężeniu Roszelli.
Podczas, kiedy Karol IX wsiadał na konia, Henryk zbliżył się do swojej żony, ażeby ją przywitać; ta, odpowiadając na jego grzeczności, szepnęła:
— Kuryer przybyły z Rzymu, wprowadzony był przez pana de Coconnas do księcia d’Alençon; w kwadrans później kuryer pana de Nevers przybył do króla.
— A więc on wie wszystko — rzekł Henryk.
— Musi wiedzieć — odpowiedziała Małgorzata — spójrz na niego, a zobaczysz, jak wewnętrzne zadowolenie wybija się na jego twarzy.
— Na biesa! rozumiem to dobrze — pomruknął bearneńczyk — dzisiaj poluje na trzy trony, francuski, polski i nawarski, a prócz tego i na dzika.
Henryk ukłonił się żonie, powrócił na swoje właściwe miejsce w orszaku i przywołał jednego ze swych sług, rodem bearneńczyka, którego dziadowie już od wieku służyli przodkom króla Nawarry i którego zwykle używał w prowadzeniu swoich miłostek.
— Orthon — powiedział doń — weź ten klucz i zanieś go kuzynowi pani de Sauve; wiesz, temu, co mieszka u swej kochanki, na rogu ulicy Quatre-Fils; powiedz mu, że jego kuzynka chce z nim pomówić dzisiaj wieczorem. Może wejść do mego pokoju, a jeżeli mnie nie zastanie, niech zaczeka; gdybym się zaś spóźnił, niech się położy na mojem łóżku.
— Czy mam czekać na odpowiedź, Najjaśniejszy panie?
— Nie, powiesz mi tylko, czyś go zastał. Klucz oddasz mu do jego własnych rąk, rozumiesz?
— Rozumiem, Najjaśniejszy panie.
— Zaczekaj, teraz jeszcze nie opuszczaj mnie, bądź ostrożnym! Zanim wyjedziemy z Paryża, zawołam cię, ażebyś mi co poprawił przy siodle; wtedy pozostaniesz w tyle, a wypełniwszy moje zlecenie, połączysz się z nami w Bondy.
Sługa ukłonił się i odjechał.
Orszak, przejechawszy ulicę Saint-Honoré, następnie Saint-Denis, znalazł się na przedmieściu; na ulicy Saint-Laurent koń króla Nawarry rozkiełznał się.
Orthon przybiegł i wszystko wykonał tak, jak poprzednio umówił się z Henrykiem, który podążał za orszakiem króla przez ulicę de Récollets, gdy tymczasem jego wierny sługa sunął ulicą Temple.
Kiedy Henryk dopędził króla, ten ostatni był bardzo zajęty rozmową z księciem d’Alençon: rozprawiali o wieku wytropionego zwierza i o jego legowisku, a Karol jakby nie widział, że Henryk pozostał za nimi w tyle, a przynajmniej udawał, iż tego nie widzi.
Lecz Małgorzata uważała na wszystko i wszystkich i zdawało się jej, iż wyczytuje w oczach brata niepokój, ile razy jego wzrok spotykał się ze spojrzeniem Henryka.
Pani de Nevers była bardzo wesołą, gdyż p. de Coconnas był tego dnia w dobrym humorze zabawiał wszystkie damy swojemi żartami...
Panu de La Mole już kilka razy udało się ucałować białą ze złotemi frendzlami szarfę Małgorzaty, co czynił z taką zręcznością, iż zaledwie trzech lub czterech dworzan zdołało to spostrzedz.
O kwadrans na dziewiątą orszak stanął w Bondy.
Pierwszem staraniem Karola IX-go było dowiedzieć się, czy dzik jest jeszcze w lesie.
Dojeżdżacz upewnił go, iż widział dzika w legowisku i ręczył za niego.
Zastawiono śniadanie.
Król, wypiwszy szklankę węgierskiego wina, zaprosił damy do stołu; sam zaś z niecierpliwością, udał się dla obejrzenia stanowiska i zobaczenia sfory; polecił, iżby nie rozsiodływano jego konia.
Podczas gdy król odbywał tę wycieczkę, przybył książę Gwizyusz.
Książę był uzbrojony od stóp do głowy, raczej na bitwę niż na polowanie; towarzyszyło mu ze dwudziestu lub trzydziestu dworzan, również uzbrojonych.
Książę Gwizyusz natychmiast wywiedział się, gdzie był król, udał się do niego i wkrótce powrócił z nim razem do towarzystwa.
Punkt o godzinie dziewiątej król dał sygnał, zadąwszy w róg, a wszyscy, dosiadłszy koni, udali się na umówione miejsce.
Podczas jazdy Henryk jeszcze raz znalazł sposobność zbliżenia się do żony.
— No i cóż, nie wiesz czego nowego? — zapytał.
— Nie: chyba tylko to, że brat Karol jakoś dziwnie na ciebie spogląda.
— I ja to samo już spostrzegłem — odpowiedział Henryk.
— Czy przedsięwziąłeś stosowne środki ostrożności?
— Mam na piersiach stalową kolczugę, za pasem wyborny nóż hiszpański, pśiczasty jak igła, ostry jak brzytwa, którym przebijam dublony.
— Niech cię Bóg ma w swojej opiece — szepnęła Małgorzata.
Dojeżdżacz, pełniący obowiązki przewodnika, dał znak, że już są w blizkości legowiska.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.