Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VI.
RĘKA BOGA.

Henryk odchodząc od pani de Sauve, powiedział jej:
— Karolino, połóż się do łóżka. Udawaj, że jesteś bardzo słabą, i nic przyjmuj jutro nikogo.
Karolina była zupełnie posłuszną, nie usiłując odgadnąć powodów, jakie mogły króla zmusić, do dania jej podobnego zalecenia.
Zresztą, już się przyzwyczaiła do tych ekscentryczności, jakby dzisiaj powiedziano, a do tych fantazyj, jak mówiono wówczas, Prócz tego, pani de Sauve wiedziała, że Henryk w swem sercu zamyka niektóre tajemnice, których nikomu nie powierza; że w jego umyśle rodzą się plany, które obawia się wydać przez sen.
Była więc posłuszną wszystkim jego żądaniom, będąc przekonaną, że wszystkie jego chociażby najdziwaczniejsze polecenia, mają cel jakiś.
Jeszcze więc tegoż samego wieczora, zaczęła się użalać przed Dariolą na ociężałość głowy i zaćmienie w oczach. Były to symptomaty, na które Henryk kazał się jej uskarżać.
Nazajutrz rano udała, że chce wstać, lecz zaledwie wsparła małą nóżkę na posadzce, natychmiast upadła napowrót na łóżko, narzekając na niewymowne boleści.
Słabość ta, o której już Henryk napomknął księciu d’Alençon, była pierwszą nowiną, jaką przyniesiono Katarzynie, zajętej toaletą; kiedy bowiem królowa-matka zapytała, dla czego Sauve nie była obecną przy jej wstawaniu:
— Jest słaba — odpowiedziała księżna de Lorraine, stojąca obok Katarzyny.
— Słaba — powtórzyła Katarzyna, a żaden muskuł na twarzy nie wskazał, ile ją ta odpowiedź obeszła.
— Zapewne choruje na lenistwo.
— Nie, pani — odrzekła księżna — pani de Sauve doznaje zawrotu w głowie, i wskutek osłabienia nie może chodzić.
Katarzyna nic nie odpowiedziała, lecz ażeby lepiej ukryć radość, odwróciła się ku oknu, i zobaczyła Henryka, który tylko co skończył mówić z de Mouyem; powstała, ażeby go lepiej widzieć, i dręczona sumieniem, które zawsze się odzywa nawet w człowieku pobratanym ze zbrodnią, zapytała swego kapitana:
— Nie wiem, czy mi się zdaje, że mój syn Henryk jest dzisiaj bledszy niż zwykle?
Uwaga ta była zupełnie bezzasadną; Henryk był niespokojny, lecz był zdrów zupełnie.
Powoli, wszyscy obecni przy toalecie królowej-matki rozeszli się, tylko pozostało trzech lub czterech dworzan, bardziej poufałych.
Niecierpliwa Katarzyna rozkazała im odejść chcąc pozostać sama.
Skoro już ostatni dworzanin wyszedł, Katarzyna zamknęła drzwi, a zbliżywszy się do ukrytej szafy, znajdującej się w murze, i przycisnąwszy drzwi, ukryte w boazeryi, dostała książkę, której zniszczone karty przekonywały o częstem jej użyciu.
Katarzyna położyła książkę na stole, otworzyła ją i wsparła głowę na ręku.
— Właśnie to samo — cicho czytała królowa — ból głowy, ogólne osłabienie, zapalenie oczu, nabrzmienie podniebienia. Dotychczas mówiono mi tylko o bólu głowy i o ogólnem osłabieniu... spodziewać się należy, że dalsze symptomaty nie każą na siebie czekać.
Następnie dodała:
— Potem zapalenie przechodzi w gardło, schodzi do żołądka, otacza serce jak gdyby płatami ognia, zapala mózg i rozsadza głowę.
Katarzyna przeczytała powyższy ustęp raz drugi, i zaczęła czytać dalej, coraz ciszej:
— Febra, sześć godzin; zapalenie trawiące dwanaście godzin; gangrena, dwanaście godzin; agonia (konwulsye przy śmierci) sześć godzin; na wszystko więc, trzydzieści sześć godzin.
— Teraz, przypuśćmy, że palenie działa wolniej aniżeli pochłanianie; weźmy więc zamiast trzydziestu sześciu godzin, czterdzieści, nawet czterdzieści osin! tak! czterdzieści ośm godzin powinno być dosyć. Lecz on, Henryk, dlaczegóż on jest jeszcze na nogach? To rzecz dziwna. Może być, że jest silniej zbudowany.
Katarzyna z niecierpliwością czekała godziny obiadowej.
Henryk codziennie zasiadał u stołu królewskiego.
I tego dnia przyszedł również na obiad do króla, uskarżał się na ból głowy, nic nie jadł i natychmiast po obiedzie wyszedł, mówiąc, że w nocy prawie nie zmrużył oczu, i że czuje potrzebę spoczynku.
Katarzyna przysłuchiwała się odgłosom chwiejnych kroków Henryka, i kazała go śledzić.
Wkrótce jej doniesiono, że król Nawarry poszedł do pani de Sauve.
— Henryk — mówiła królowa sama do siebie — idzie naprzeciw śmierci, której niechcący uniknął.
Nazajutrz Henryk nie wychodził wcale ze swego pokoju, i nie przyszedł do króla na obiad.
Mówiono, że pani de Sauve ma się coraz gorzej, a pogłoska o słabości Henryka rozgłaszana przez Katarzynę, lotem błyskawicy rozniosła się w Luwrze, jak jedno z tych przeczuć, z których nikt nie stara się sobie zdać sprawy.
Katarzyna tryumfowała, jeszcze poprzedzającego ranka, wysłała Ambrożego Paré do Saint-Germain, ażeby dał pomoc pewnemu słabemu dworzaninowi.
Do pani de Sauve przyzwanoby więc jednego z jej stronników, któryby nic nie mówił, jak tylko to, co mu każą powiedzieć.
Chociażby nawet przypadkiem wmieszał się do ich leczenia jaki inny doktór, i gdyby jaka pogłoska o otruciu zatrwożyła dwór, na którym już nieraz podobne pogłoski krążyły, Katarzyna wiele liczyła na zazdrość Małgorzaty.
Potrzeba wiedzieć, że Katarzyna bardzo wiele i bardzo głośno mówiła o tej zazdrości, objawiającej się w wielu przypadkach, pomiędzy innemi, na przechadzce do cudownej tarniny, gdzie w obec wielu osób, powiedziała do córki:
— Jesteś bardzo zazdrosną, Małgorzato?
Katarzyna co chwila oczekiwała, rychło drzwi otworzą się, i służący blady i pomieszany wpadnie, wołając:
— Wasza królewska mość! Król Nawarry kona, a pani de Sauve już skonała.
Wybiła czwarta godzina po południu.
Katarzyna rozdawała w swojej ptaszarni kawałki biszkoptów rzadkim ptakom, które zwykle sama karmiła.
Jej twarz, jak zawsze, była, zimna, a raczej ponura; lecz za najmniejszym szmerem, serce biło jej gwałtownie.
Nagle drzwi otworzyły się.
— Pani — powiedział kapitan straży — król Nawarry...
— Zasłabł? — przerwała szybko Katarzyna.
— Nie, dzięki Bogu, nie, pani! Jego królewska mość, zdaje się, że jest zupełnie zdrów.
— Więc cóż?
— Król Nawarry przyszedł do Waszej królewskiej mości.
— Czegóż chce.
— Przyniósł dla Waszej królewskiej mości małpkę rzadkiego gatunku.
W tej chwili wszedł Henryk trzymając w jednej ręce koszyczek, a drugą głaszcząc małą „ouistiti”, śpiącą w koszyczku.
Henryk, wchodząc, uśmiechał się, i zdawało się, że wyłącznie jest zajęty maleńkiem zwierzątkiem; pomimo to jednak, jednym rzutem oka objął wszystko dokoła.
Katarzyna była bladą, lecz zbladła jeszcze bardziej, skoro spostrzegła na policzkach młodego człowieka rumieńce, znamionujące zdrowie.
Królowa-matka osłupiała.
Machinalnie przyjęła podarunek Henryka, zmieszała się, powiedziała jakiś komplement o jego pięknym wyglądzie i dodała:
— Tembardziej jestem zadowoloną, iż cię widzę zdrowym, bo słyszałam, że byłeś cokolwiek słaby: tak, prawda, zdaje mi się, że sam uskarżałeś się przedemną na zdrowie; lecz teraz rozumiem — mówiła dalej Katarzyna, starając się uśmiechać — był to tylko wybieg, ażeby się wydostać na wolność.
— W samej rzeczy, byłem bardzo słaby — odpowiedział Henryk — lecz lekarstwo, używane przez naszych górali, które mi dała nieboszczka matka, zniszczyło chorobę.
— Dasz mi tę receptę, nieprawdaż, Henryku? — zapytała Katarzyna, tym razem uśmiechając się prawdziwie, lecz ze źle ukrytą ironią.
— Zapewne jakieś lekarstwo przeciwko truciźnie — powiedziała Katarzyna sama do siebie — zobaczymy. Bezwątpienia, słabość pani de Sauve wzbudziła w nim podejrzenia. W samej rzeczy! możnaby sądzić, że ręka Boga rozciąga się nad tym człowiekiem.
Katarzyna z niecierpliwością czekała nocy.
Pani de Sauve nie pokazywała się.
Podczas gry, królowa-matka wypytując o nowiny, dowiedziała się, że Karolina coraz bardziej cierpi.
Cały wieczór była zaniepokojoną, i wszyscy ze strachem zapytywali nawzajem, coby za ponure myśli mogły zalegać to czoło zwykle bez zmarszczek.
Wszyscy odeszli.
Katarzyna rozebrawszy się, udała się na spoczynek; lecz wkrótce, skoro już wszyscy w Luwrze byli pogrążeni w głębokim śnie, wstała, wdziała długą czarną suknię, wzięła lampę, wyszukała klucza odedrzwi prowadzących do pani de Sauve, i udała się do swej honorowej damy.
Katarzyna ostrożnie otworzyła drzwi, przeszła przedpokój, weszła do pokoju, postawiła lampę na stole, ponieważ przy chorej paliła się lampka, i jak cień wślizgnęła się do sypialni.
Dariola spała w ogromnym fotelu, obok łóżka swej pani.
Łóżko było zupełnie zasłonięte kotarą.
Oddech młodej kobiety był tak lekki, iż Katarzyna przez chwilę myślała, że Karolina już nie oddycha.
Nakoniec usłyszała lekkie westchnienie, i ze złośliwą radością odrzuciła kotarę, ażeby się prze, konać naocznie o skutkach strasznej trucizny. Drżała, spodziewając się zobaczyć siną bladość lub purpurowy rumieniec zabijającej febry, na licu konającej; lecz zamiast tego wszystkiego, przekonała się, że pani de Sauve śpi jak najspokojniej; jej oczy ocienione jasnemi powiekami, były zmrużone; różowe usteczka na pół otwarte, główka z wdziękiem oparta na pięknie utoczonem ramieniu, gdy tymczasem drugie świeże i połyskliwe, chowało się pod karmazynową adamaszkową kołdrą.
Bezwątpienia, jakiś przyjemny sen wywoływał na jej ustach uśmiech i rumieńcem wcale nie chorobliwym, krasił jej lica.
Katarzyna nie mogła powstrzymać wykrzyku zadziwienia, który na chwilę obudził Diarolę.
Królowa-matka rzuciła się za kotarę łóżka.
Dariola otworzyła oczy, ociężałe od snu, lecz nie zdając sobie sprawy, coby mogło być przyczyną jej przebudzenia, opuściła powieki i powtórnie zasnęła.
Wtedy Katarzyna wyszła z po za firanek, i śledząc wzrokiem inne części pokoju, spostrzegła na małym stoliczku butelkę hiszpańskiego wina, owoce, pasztety i dwie szklanki; Henryk więc wieczerzał u baronowej, zdrowej również jak i on.
Następnie Katarzyna zbliżywszy się do toalety, wzięła srebrny słoiczek w dwóch trzecich częściach napełniony pomadą.
Był to ten sam słoiczek, a przynajmniej zupełnie podobny do tego, który posłała Karolinie.
Katarzyna wzięła na koniuszczek złotej igły kulkę pomady wielkości perły, powróciła do siebie, i dała ją do zjedzenia malej małpce, którą jej tego wieczoru podarował Henryk.
Zwierzątko, znęcone aromatycznym zapachem, chciwie połknęło pomadę, i zwinąwszy się w kłębek w swoim koszyczku, zasnęło.
Katarzyna czekała kwadrans.
— Od połowy dozy, jaką dałam tej małpce, mój piesek Brunot zdechł w jednej minucie. Oszukano mnie!.. Oh!.. czy to czasem nie ten René?.. René!.. Nie, to niepodobna. Zawsze więc ten Henryk, o losie fatalny! Tak, to jest bardzo jasnem, Henryk musi panować i dlatego to nie może zginąć... Lecz być może, że trucizna nie działa na niego; zobaczmy więc, co powie żelazo.
Katarzyna udała się na spoczynek, piastując w swej głowie nową myśl, która jeszcze przed rankiem musiała się zamienić w systematyczny plan, albowiem, raniuteńko, zawołała swego kapitana straży, i wręczyła mu list, który miano oddać do własnych rąk tego, do którego był adresowany. Adres zaś listu był następujący:

„Do pana Louviers de Maurevel, kapitana bombardyerów królewskich.
Ulica Cerisaie, obok Arsenału.”


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.