Kometa czyli mniemany koniec świata/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł Kometa czyli mniemany koniec świata
Wydawca W. Rafalski
Data wyd. 1857
Druk Drukarnia braci Hindemith
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


2. Cokolwiek o Kometach.

Jedną z najważniejszych właściwości komet, to jest jedną z tych przynajmniéj, o których sądzić możemy choćby nie znając składu ich istoty, jest ruch ich tak zwany elliptyczny, zupełnie różny od ruchu wszystkich zgoła innych ciał niebieskich. Kiedy bowiem wszystkie te ciała, mianowicie zaś należące do naszego systematu słonecznego, to jest takie, których punktem środkowym jest słońce, i które około tego słońca bezustannie obracają się, krążą linią kulistą czyli kołem, komety natomiast ruchem swoim zakreślają linię owalną, czyli taką, która niekoniecznie zawsze w jednakowém bywa oddaleniu od słońca. Wynika ztąd, że i ciężkość gatunkowa komety musi być wcale odrębna od ciężkości np. naszéj Ziemi, albo innych planet, bo wówczas i ten kometa ulegałby tym samym prawom przyciągania słonecznego, jakim ulegają te ostatnie. W każdym razie zdaje się rzeczą prawie pewną, że komety nie mogą być ciałami stałemi, ani skorupiastemi, zwłaszcza, że dostrzeżono, iż niektóre z nich, jak np. kometa Halleja (odkryty przez astronoma tego nazwiska), którego obieg podłużny w około słońca trwa lat mniéj więcéj siedmdziesiąt, i który wielu zapewne z moich czytelników widziało ostatnio w 1835 roku, za każdém prawie swojém ukazaniem się, innéj bywa objętości i kształtu. Nic już tu oczywiście nie mówię o warkoczach czy ogonach kometnych, raz nieskończenie długich, raz ledwie dostrzegalnych, które wyraźnie nie są niczém inném, jedno promieniejącém światłem kometowém; — ale najprzeważniejszą jest ta okoliczność, że massa, z któréj składają się komety, tak jest rzadką, iż wskróś przez nie za pomocą lunety dostrzegamy najsłabsze gwiazdy, przed któremi też komety przechodzą, tak jak gdyby tych ostatnich całkiem nie było. Im bardziéj następnie kometa zbliża się do słońca, tém więcéj kształt jego się zmienia, to rozrzedzając się i podłużną przybierając postać, to nowe wypuszczając warkocze, z których zwykle jeden zwrócony bywa ku słońcu, a drugi od niego odwrócony. Obok tego dostrzeżono w kometach pewien rodzaj płomienistego wzniecania się światła, jakby iskier, wyskakujących częstokroć na kilkanaście tysięcy mil, co wszystko nadaje im postać nader zmienną i ruchliwą.
Z drugiéj strony jednak trudno przypuścić, żeby komety składać się mogły z powietrza, lub innego jakiego gatunku zgęszczonych gazów lotnych, gdyż uczeni astronomowie obliczyli, że wówczas musiałoby w nich miéć miejsce pewne łamanie promieni światła, w massach powietrznych niezbędne, a którego w nich nigdy nie ma i nie było. Skoro tedy nie są ani twardemi lub płynnemi ciałami, ani nawet powietrznemi, dwa pozostają co do istoty tych komet przypuszczenia, pomiędzy któremi wahają się uczeni, a z których każde w samej rzeczy ma za sobą pewne powody prawdopodobieństwa.
Pierwszém tedy przypuszczeniem jest to, że massa kometna składa się z owéj materyi pierwotnéj, z któréj powstają światy i która, wpół ognista, wpół płynna, powolném przeistaczaniem i zgęszczaniem się, kiedyś, po wielu może tysiącach tysięcy lat, do takiego, dojdzie stanu że stanie się ciałem mieszkalném dla żyjących istot. Za tém przypuszczeniem przemawiają głównie obserwacye robione nad kometą tak zwanym Biele’go, bo przez tego astronoma odkrytym, a którego obieg w około słońca wynosi lat sześć: gdy bowiem ten kometa widzialnym był w roku 1845, amerykański astronom Murray w Washingtonie dostrzegł, że widoczne są w nim dwa jądra, oddzielające się od siebie, tak iż zdawało się, że z jednego dwa powstają komety. Inne obserwacye, trwające do Marca 1846 roku, nietylko potwierdziły prawdę tego postrzeżenia, lecz owszem wykazały dowodnie, że w saméj rzeczy odbywa się obecnie podział ciała niebieskiego. Oczywiście z największą niecierpliwością czekali uczeni roku 1852, w którym ten cud natury na nowo miał się okazać ich oczom, chociaż wiedziano, że na ten raz położenie komety będzie niezmiernie niekorzystném dla wszelkiéj obserwacyi; jakoż pomimo największych usiłowań, dwom tylko obserwatoryom astronomicznym: w Rzymie i w Pulkowie, udało się dostrzedz kometę przed samym brzaskiem rannym, lecz i te krótkie już chwile wystarczyły na doświadczenie, że przez owe sześć lat ów podział znacznie już postąpił i że teraz w miejsce jednego, para komet odbywa swą podróż naokoło słońca. Wniesiono ztąd, że ten kometa Biele’go, jest właśnie w stanie najciekawszego rozwoju wewnętrznego, który go wkrótce może przysposobi do przejścia w inne ciało, wyższemu przeznaczeniu odpowiednie.
Drugie przypuszczenie, o którém wspomnieliśmy, zasadza się na tém, że komety uważają niektórzy za składy światła, mieszczące w sobie jakby zapasy słońca, które od czasu do czasu nowym zasobem zasilają. Niezliczona ilość światła i ciepła, jaką słońce z siebie ekspensuje, naprowadza istotnie na myśl, że ono potrzebuje pewnego odtwarzania się, bo jeden tylko Wszechmocny Bóg jest wiecznym, a bardziéj jeszcze na poparcie tego wniosku, przemawia obserwacya czyniona nad innym kometą, obliczonym przez sławnego astronoma Enke’go. Ten kometa bowiem za każdym obiegiem na około słońca, zbliża się do niego na pozór wprawdzie nieznacznie, ale zawsze zbliża się tak dalece, że linia jego ruchu staje się spiralną, czyli ślimaczą, prowadzącą go naostatek w samo słońce. Otóż jakikolwiek jest powód tego zjawiska, tyle przynajmniéj pewna, że ów kometa Enke’go powoli do własnéj dąży zguby, albowiem kiedyś niewątpliwie wpadnie w słońce i z niém zapewne się połączy.
Jakiekolwiek z tych dwóch przypuszczeń większy za sobą zda się miéć pozór prawdy (bo istotnie prawdziwém może nie jest ani jedno, ani drugie), w każdym razie zjawienie się komety nie jest rzeczą straszną, skoro najprzód przeznaczenie jego do wcale innych powołuje go celów, aniżeli do bezmyślnego zetknięcia się z ziemią, a powtóre, nawet w razie takiego zetknięcia, massa jego, jak wyżéj powiedziano, tak jest rzadką, iż widzimy za nim najsłabszego światła gwiazdy, jakby przez szkło najbardziéj przezroczyste. Ale obaczmy teraz, czyli takie zetknięcie się kiedykolwiek jest możliwém.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Fryderyk Henryk Lewestam.